Nie dla wszystkich krajów sąsiadujących informacja ta jest tak optymistyczna. Niemcy w obawie przed napływem ze wschodniej części Europy przestępców, masowo wykupują alarmy do swoich samochodów.

Choć oficjalne wejście w życie układu z Schengen nastąpi w naszym kraju dopiero za kilka dni to już od dłuższego czasu zauważyć można w przypadku tej kwestii zadowolenie na twarzach polskich kierowców. Na przejściach granicznych między innymi w Kostrzynie, Gubinie, Kołbaskowie, Słubicach czy Zgorzelcu/Ludwigsdorf znikną kontrole paszportowe. Znikną także długie kolejki samochodów, które mimo ułatwionych procedur wynikających z naszego członkostwa w Unii Europejskiej (np. możliwości przekroczenia granicy z ważnym dowodem osobistym) w ostatnich latach nadal wpisywały się w krajobraz przejść granicznych. Liberalizacja tych procedur po przystąpieniu Polski do karty "schengenowskiej" sprawi, że teraz kierowcy dojeżdżając do granicy będą musieli tylko nieco zwolnić, by po chwili bez żadnych kontroli i okazywania dokumentów znaleźć się na terytorium państwa sąsiadującego.

Niestety z dużą dozą sceptycyzmu do takiego rozwiązania podchodzą Niemcy, którzy obawiają się, że zlikwidowanie granic z Polską i Czechami, a pośrednio również z pozostałymi sześcioma nowymi krajami członkowskimi doprowadzi do napływu przestępców z Europy Środkowej i Wschodniej. Część obywateli UE po zachodniej stronie Odry nie tylko na potęgę montuje już systemy alarmowe w swoich domach czy sklepach jak informowała kilka dni temu Gazeta Wyborcza ale także wykupuje takie urządzenia do swoich samochodów. Sami Niemcy oraz tamtejsze media twierdzą, że sytuacja ta nie ma znamion problemu politycznego jednak trudno o postawienie innej tezy. Atmosferę podgrzewają również apele niemieckiej policji patrolującej przygraniczne tereny, która już szacuje o ile punktów procentowych zwiększą się statystyki przestępstw po nowym roku.

"Nie dość, że nie będzie możliwości wyłapywania przestępców na przejściach granicznych, to na dodatek zostawiają nam o wiele mniejsze siły, by ich ścigać na naszym terytorium. W rejonie np. przygranicznego Eisenhüttenstadt nielegalnych imigrantów i przemytników będzie tropić w ciągu zmiany tylko osiem osób" - skarżył się na łamach Gazety Wyborczej Lars Wendland, szef frankfurckiego oddziału związku zawodowego policjantów.

Złoty interes kwitnie natomiast w firmach specjalizujących się w sprzedaży i montażu alarmów samochodowych. Uwe Gessner, właściciel sklepu z autoalarmami po niemieckiej stronie Zgorzelca choć sam nie widzi bezpośredniego zagrożenia związanego z całkowitym otwarciem granic nie zamierza przekonywać swoich klientów do swoich poglądów.

"To dla mnie czysty zysk" - mówi. "Od kiedy rozpoczęła się ta "moda" na montaż alarmów obroty mojej firmy wzrosły o ponad sto procent. Sprzedajemy tak naprawdę wszystkie rodzaje zabezpieczeń. Od zwykłych blokad na skrzynię biegów i kierownicę aż po zaawansowane systemy elektroniczne. Już teraz muszę umawiać klientów na konkretne terminy ponieważ nie jesteśmy w stanie na bieżąco montować ich w samochodach" - dodaje.

Tym, którym się spieszy lub dysponują mniejszą ilością pieniędzy nie przeszkadza to, że po autoalarmy przyjeżdżają także do pobliskich serwisów w Polsce. Dawid Kroszyński, który prowadzi sklep z systemami zabezpieczającymi pojazdy przed kradzieżą niedaleko Gubina coraz częściej wita u siebie klientów z Niemiec.

"Jest to trochę zastanawiające i śmieszne" - mówi w rozmowie telefonicznej z naszym portalem. "Doszły do mnie słuchy, że Niemcy rzucili się na wszelakie alarmy, także te samochodowe ale nie sądziłem, że ich obawa jest aż tak duża by decydować się na przyjazd do Polski i montować je tutaj. Tym bardziej, że to niby my Polacy mielibyśmy później kraść im te auta."

" Przyjeżdżają do nas przede wszystkim dlatego, że w Niemczech na montaż autoalarmów trzeba długo czekać, a także dlatego, że jesteśmy tańsi niż nasi koledzy po zachodniej stronie Odry" - twierdzi polski przedsiębiorca. "Przykładowo montaż elektronicznego alarmu z czujnikami odcinającymi zapłon lub paliwo jest tańszy mniej więcej o połowę niż w Niemczech."