- Na drogach ekspresowych kierowcy często przekraczają maksymalną prędkość 120 km na godz., a na autostradach 140 km na godz.
- Prawie nikt jednak nie jeździ zgodnie z ograniczeniami. Każdy jedzie albo wolniej albo znacznie szybciej
- Weekendowy wzmożony ruch prowadzi do sytuacji, w której jazda zgodna z przepisami staje się wyzwaniem dla wszystkich
- Polscy kierowcy nie potrafią jeździć zgodnie z przepisami
- Na autostradach są "frajerzy" i "kozacy". I każdy ma swój pas
- Problem jest nie tylko z prędkością. Uwielbiamy dojeżdżać do zderzaków
- Służby kiedyś dały przyzwolenie i tak zostało
- Jest sposób na przepisową jazdę. Kierowcy nienawidzą tych stref
Od kilku lat naprawdę nie możemy narzekać na jakość naszych dróg. Mamy szerokie i bezpieczne autostrady oraz drogi szybkiego ruchu, które wyposażone są w komfortowe MOP-y z łazienkami, stacjami paliw, ładowania i restauracjami. Dobra jakość naszych dróg to komfort, którego mogą nam zazdrościć nasi sąsiedzi. Tylko jakoś my nie potrafimy z nich korzystać zgodnie z przeznaczeniem.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoPolscy kierowcy nie potrafią jeździć zgodnie z przepisami
Wszyscy doskonale wiedzą, że na drodze szybkiego ruchu obowiązuje ograniczenie prędkości do 120 km na godz., a na autostradzie można maksymalnie jechać 140 km na godz. Okazuje się jednak, że ta wiedza jest tylko teoretyczna, a praktyka zupełnie mija się z przepisami. Doświadczam tego za każdym razem, gdy wyruszam w dłuższą trasę. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym całą zaplanowaną drogę przejechał zgodnie z ograniczeniem. Wszystko przez kierowców.
- Przeczytaj także: Każdy kierowca powinien dostać 500 zł za nawyk, który sobie sami wyrobiliśmy. To tylko "niewinny" ruch ręką
Na autostradach są "frajerzy" i "kozacy". I każdy ma swój pas
Problem polega na tym, że na drogach najszybszych klas mamy dwa pasy, z których ten prawy jest dla "frajerów", a ten lewy dla "kozaków". Polega to na tym, że jadąc 120 km na godz. po drodze ekspresowej, bez przerwy napotykamy na przeszkody - jadąc prawym pasem ciągle trzeba kogoś wyprzedzać, bo jedzie 90-110 km na godz. Niestety to wyprzedzanie, jeśli nie mamy mocnego auta jest bardzo problematyczne, bo na "kozackim" pasie cały czas można się spodziewać kogoś, kto jedzie 160, 180 a może i 200 km na godz. W takich warunkach wyprzedzenie auta z prawego pasa jest trudne i wymaga planowania. Jak już w końcu uda się wyprzedzić, to za chwilę spotykamy kolejny samochód, jadący wolniej i cała sekwencja się powtarza.
- Przeczytaj także: Dostał 5 tys. zł kary, bo wyprzedził rowerzystę. Policjantowi wcale nie chodziło o podwójną ciągłą
Problem jest nie tylko z prędkością. Uwielbiamy dojeżdżać do zderzaków
Problem z jazdą po takich drogach wynika nie tylko z różnicy prędkości, ale też dlatego, że nie umiemy jechać z wystarczającym odstępem od poprzedającego auta. Większość kierowców jedzie jeden za drugim, a jeśli ktoś ośmieli się jechać wolniej, to obowiązkowo trzeba mu dojechać do zderzaka, "wychylić" się, tak, żeby ten wolniejszy zobaczył naszą lampę w lusterku i wisieć, aż w końcu zjedzie na prawy pas. Ci bardziej niecierpliwi przyświecą też długimi, bo przecież "frajer" ośmielił się wjechać na pas dla "kozaków".
Potem kolejni kierowcy dojeżdżają sobie do zderzaków i muszą jechać te 120 km na godz., oczywiście utrzymując odstęp od kolejnego auta, jakby jechali w mieście z prędkością 40 km na godz. Czasem jeszcze do tego autostradowego wyścigu dołączy ciężarówka, bo mimo zakazu, trzeba wyprzedzić inny pojazd, jadący 2 km na godz. wolniej. I tak mijają kolejne dni na polskich szybkich drogach.
Służby kiedyś dały przyzwolenie i tak zostało
Oliwy do ognia dołożyły same służby, które niegdyś przyznały, że mimo limitów i tak dają tolerancję 10 km na godz., zatem automatycznie, choć teoretycznie można jechać 120 lub 140, to w praktyce 130 albo 150, bo i tak nie łapią. No ale przecież "lekkie" przekroczenie prędkości nikomu nie szkodzi, więc kierowcy stwierdzają, że i 160, a może i 180 też jest odpowiednią prędkością. Auto przecież czasem trzeba "przegonić", żeby silnik dobrze chodził.
Lepiej więc jest jechać albo szybciej niż przepisy nakazują, albo tak, jak po drogach krajowych - 90 km na godz. wtedy psychicznie można odpocząć. Najgorsze pod tym kątem są oczywiście weekendy, kiedy jedni się spieszą, a drudzy już są na urlopie.
- Przeczytaj także: ASO wyceniło naprawy na 23 tys. zł. Pokazaliśmy je diagnoście: "Tu nic nie jest zepsute"
Jest sposób na przepisową jazdę. Kierowcy nienawidzą tych stref
Jedynym momentem, gdy każdy jedzie grzecznie są przejazdy przez odcinkowe pomiary prędkości. Wtedy nagle okazuje się, że każdy zna ograniczenia i wie, jak jechać przepisowo. Podobnie jest jak wyjedziemy za granicę.
Naogół jednak praktycznie nikt po najszybszych trasach nie jedzie zgodnie z ograniczeniem. To chyba ta nasza husarska krew sprawia, że jak już pędzić to na łeb na szyję, ale na pewno nie tak, jak ktoś nam nakazał. Bo przecież nikt nam nie będzie mówił, jak mamy żyć.