• To, że ktoś popełnia wykroczenie na drodze, nie usprawiedliwia agresji wobec niego
  • Ten, kto z premedytacją powoduje kolizję, a następnie domaga się odszkodowania, naraża się na odpowiedzialność nie tylko za oszustwo
  • Świadome powodowanie zagrożenia na drodze to przestępstwo
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Agresja na drodze przybiera różne formy: ktoś wlecze się lewym pasem, a inny, zirytowany kierowca wyprzedza go z prawej, zajeżdża drogę i hamuje. Gdy dojdzie do kolizji, uważa, że winien jest ten, kto nie wyhamował. Ktoś niechcący wymusi pierwszeństwo, a inny go za to „szkoli”. Albo – tak jak na nagraniu zamieszczonym na Youtube – jeden się nieco rozpycha, a drugi z premedytacją go potrąca...

Motocyklista pomiędzy autami – czy to w porządku?

Kierowcę Renault zdenerwował motocyklista, który przejechał pomiędzy samochodami stojącymi na czerwonym świetle i zajął miejsce w pierwszym rzędzie obok Renault. Gdy zmieniły się światła, najwyraźniej zirytowany zachowaniem motocyklisty kierowca Renault szybko ruszył, zbliżył się do motocykla (na nagraniu widać zmianę kierunku jazdy) i delikatnie go potrącił, a następnie zajechał mu drogę.

Czy wolno motocykliście wyprzedzać samochody stojące przed skrzyżowaniem, gdy mają one czerwone światło? O ile zachowa on bezpieczny odstęp od samochodów, nie najeżdża na ciągłe linie, nie powoduje zagrożenia, gdy zatrzymuje się przed linią zatrzymania – w sumie czemu nie? W praktyce (tak najwyraźniej było i tym razem) motocykliści popełniają przy tym drobne wykroczenia, np. przejeżdżają przez linię zatrzymania, by stanąć nieco przed samochodami. Czy jest to jednak powód do irytacji kierowców? Na tym polega przewaga jednośladu w mieście, że nie stoi w korku z samochodami, tylko przepycha się do przodu, a jeśli przy okazji spowoduje kolizję, omijając stojące auta czy wyprzedzając wolno jadące samochody, to cóż – ponosi konsekwencje. W jego interesie jest zachowanie odpowiedniegom marginesu bezpieczeństwa.

Tym razem jednak motocyklista nie zdążył ruszyć spod świateł, a już został potrącony. Kierowca samochodu, który go potrącił, uczynił to – najwyraźniej – z premedytacją.

Kolizja z motocyklistą - nieważne, kto winny, ważne, kto płaci?

Gdy jeden pojazd stoi, a drugi, będąc w ruchu, na niego wpada, domyślnie co najmniej współwinny jest ten, kto jechał. Jest tak nawet wtedy, gdy stojące auto było zaparkowane nieprawidłowo – no chyba, że jest niewidoczne z dostatecznej odległości albo powoduje inny rodzaj zagrożenia. Nie jest tak, że jeśli ktoś popełnił jakieś wykroczenie, to automatycznie jest winnym spowodowania kolizji, do której doszło chwilę potem, chyba że pomiędzy jego wykroczeniem a późniejszą kolizją jest związek przyczynowo-skutkowy.

Tak było i tym razem: prawdopodobnie motocyklista przejechał przez linię zatrzymania, (czemu w późniejszej dyskusji z kierowcą samochodu nie zaprzeczał), ale ewidentnie został potrącony. Tymczasem „szeryf” postanowił, że za naprawę jego samochodu zapłaci ubezpieczyciel potrąconego jednośladu. Głośno domagał się więc oświadczenia o winie, ale policji wezwać nie chciał. To, co najbardziej dziwne w tej historii, to to, że motocyklista, dysponując nagraniem, sam nie wezwał policji. Powinien!

Sprowokowana kolizja - co za to grozi?

Odpowiedzialność za spowodowanie zdarzenia drogowego zależy przede wszystkim od jego skutków. Gdy mamy do czynienia z kolizją (nie ma osób rannych), wtedy sprawca odpowiada w pierwszej kolejności za wykroczenie. Jeśli ktoś jednak odnosi obrażenia, sprawa kwalifikowana jest jako wypadek, a sprawca odpowiada na podstawie Kodeksu karnego.

Dochodzi kwestia świadomego spowodowania zdarzenia i w takim wypadku właściwie bez względu na ofiary w ludziach może wkroczyć prokurator.

Prokurator ma tak naprawdę wiele możliwości ścigania agresora. Jeśli np. celem sprawcy jest odszkodowanie – prokurator może wykorzystać artykuł Kodeksu karnego mówiący o oszustwie ubezpieczeniowym:

Dochodzi kwestia narażania innego człowieka na niebezpieczeństwo – to też jest przestępstwo i grozi za nie kara do trzech lat więzienia! Na końcu pojawia się też pytanie: czy człowiek, który traci panowanie nad sobą podczas kierowania autem, powinien zachować prawo jazdy?

Czy za agresję na drodze można stracić prawo jazdy?

Prawo jazdy można stracić w różny sposób: na mocy wyroku sądu albo np. nie mogąc zaliczyć badań psychologicznych.

Badania psychologiczne, które dla wielu kierowców są barierą nie do przejścia, czekają każdego, kto kierował po alkoholu, przekroczył liczbę 24 punktów karnych albo spowodował wypadek drogowy. Warto jednak wiedzieć, że wystarczającym powodem, aby dostać skierowanie na badania, jest agresywne zachowanie na drodze – to dla policjanta wystarczający powód, aby skierować do starosty odpowiedni wniosek, w takiej sytuacji procedura rusza niemal z automatu.

Warto powściągnąć nerwy – gdy agresor trafi na świadomego kierowcę, zwłaszcza dysponującego nagraniem z kamery, może się to dla niego źle skończyć!