• Auto wjeżdża na chodnik przez przejście dla pieszych
  • Przyjeżdża policja z drogówki i… I nic. Mandatu nie ma
  • Przyjeżdża załoga interwencyjna. Czy ona coś wskóra?

A było tak

Dziennikarz motoryzacyjny portalu Autoblog zauważył, że do pobliskiej szkoły regularnie przyjeżdża zabytkowy, luksusowy samochód. Trudno było nie wykorzystać takiej okazji – na chodniku stanął szybko smartfon na statywie, który rejestrował film z przejeżdżającymi autami.

Inaczej trudno byłoby takie zdjęcia zrealizować – przejazd auta w kadrze jest zbyt krótki, żeby tracić czas na włączanie nagrywania filmu. Dziennikarz czekał więc na przejazd zabytkowego auta, pilnując ustawionego na chodniku telefonu.

Ten plan mógł się udać, jednak w pewnym momencie na chodnik, przez przejście dla pieszych, wjechał inny samochód. Próba przekonania kierowcy, że jego pomysł jest nieprzepisowy, spełzła na niczym, ale dziennikarz sądził, że kierowca zachowa się przyzwoicie i wycofa auto.

Tak się jednak nie stało. Kierowca ruszył do przodu, potrącając dziennikarza, który w efekcie kontaktu z samochodem przewrócił się na chodnik. Auto odjechało, jednak po chwili zatrzymało się i zaparkowało.

Dziennikarz wezwał policję

I tutaj zaczęły się schody. Najpierw dyspozytornia nie chciała przyjąć zgłoszenia, bo skoro pomoc medyczna nie jest niezbędna, to zgłaszający może sam zabezpieczyć dane sprawcy, aby złożyć zawiadomienie o przestępstwie. W końcu jednak udało się wymusić przyjazd patrolu.

Policja z wydziału ruchu drogowego przyjechała na miejsce zdarzenia po około dwudziestu minutach od zgłoszenia. Kiedy policjanci zostali poinformowani o tym, co zaszło, przyznali, że istnieje umyślność w działaniu sprawcy, który ruszył samochodem wprost na stojącego na chodniku pieszego.

I teraz nastąpił kolejny zwrot akcji

Okazało się, że umyślne działanie zmienia kwalifikację czynu z wykroczenia na przestępstwo, którego „obsługa” nie należy do kompetencji wydziału ruchu drogowego. Trzeba wezwać załogę interwencyjną.

Kiedy ta nadjechała, policjanci z wydziału ruchu drogowego odjechali, nie nakładając mandatu na kierowcę, który jechał po chodniku i potrącił pieszego. Wedle policji mogliby to zrobić, gdyby działanie było nieumyślne.

Nadążacie jeszcze za logiką sytuacji?

Przyjazd załogi interwencyjnej miał być niezbędny dlatego, że do zdarzenia doszło poza jezdnią – na chodniku – więc zdarzenie kwalifikowane jest jako ogólne. W sam raz dla wydziału interwencyjnego.

I tu kolejna niespodzianka – załoga interwencyjna wyraziła zdziwienie, że kierowca samochodu, wjeżdżając na chodnik przez przejście dla pieszych i potrącając człowieka, nie został ukarany mandatem.

Do tego sprawca tłumaczył, że dziennikarz „rzucił się pod samochód”, co podpowiada, że jednak zdarzenie umyślnym nie było, więc jednak sprawą powinna zająć się policja.

W efekcie załoga interwencyjna także nie wystawiła mandatu. Tłumaczyli, że tylko wydział ruchu drogowego nakłada mandaty, które muszą dotyczyć wyłącznie zdarzeń w ruchu drogowym, a w tej konkretnej sytuacji do takiego zdarzenia nie doszło. Mandatu nie można nałożyć, kiedy pojawia się umyślne działanie, bo to już temat dla sądu, gdyż mamy do czynienia z przestępstwem.

Żeby było jasne – nie przedstawiamy stanu rzeczy zgodnego z aktualnym prawem, tylko informacje, które uzyskał poszkodowany dziennikarz od policji z drogówki i załogi interwencyjnej.

To kompletnie niedorzeczne, żeby służby miały różne zdanie na temat podziału swoich kompetencji. Policja z drogówki, załoga interwencyjna, a może trzeba iść do sądu - kto ma rozstrzygnąć, co należy zrobić? I kto da dziennikarzowi gwarancję, że po obdukcji, zapisaniu danych funkcjonariuszy oraz sprawcy i złożeniu powiadomienia o przestępstwie na własną rękę, nie okaże się, że jednak powinno się obrać inną drogę? Człowiek straci mnóstwo czasu i nerwów, a sąd w finale umorzy sprawę za znikomą szkodliwość czynu.

Jest też inny czynnik, bardzo naszym zdaniem istotny. Chodzi o to, że brak natychmiastowej kary dla sprawcy zdarzenia – przyjmując za prawdziwą wersję podaną przez dziennikarza - wspiera poczucie bezkarności. I niweczy oddziaływanie prewencyjne, które towarzyszy natychmiastowej karze i które jest bardzo cenne, bo może następnym razem kierowca zastanowi się, zanim znowu zrobi to samo.

A jak czuje się poszkodowany?

Tak, jakby „nic się nie stało”. Mimo że ruszające auto wjechało wprost na niego, przewrócił się i poobcierał sobie ręce, to okazuje się, że wezwane służby reagują tak, jakby do niczego nie doszło.

Nie ma wsparcia, za to pojawia się mnóstwo sprzeczności i komplikacji. Czy to w przyszłości zachęci innych pieszych do zgłaszania chamskich zachowań kierowców? Na pewno nie. Czy odwiedzie prowadzących auta po chodniku od stosowania zasady „duży może więcej”?

Nie.

Spychologia stosowana w praktyce – czy to ona jest przyczyną braku reakcji policji? Skąd potrącony przez auto pieszy ma znać wykładnię prawa, decydującego o tym, kto i jaki kwit ma wypisać, albo jaką załogę trzeba wezwać na miejsce zdarzenia? Jak zorientować się w sprzecznych interpretacjach policji z drogówki i załogi interwencyjnej?

Tak to najwyraźniej w Polsce musi działać, bo spychologia i komplikowanie procedur przekłada się na wiele dziedzin życia. Przykład? Spróbujcie zgłosić, że jest ciemno, a latarnie się nie świecą. Wiemy, bo sami próbowaliśmy. Po tygodniu rzecznik odpowiedzialnej za oświetlenie dróg instytucji warszawskiej nagrał nam się na sekretarkę z informacją, że latarnie włączane są o odpowiedniej porze, a jedynie kierowcy, ze względu na jesienną aurę, mają „wrażenie, że jest ciemno”.

A zgłaszaliśmy to pewnego jesiennego popołudnia, kiedy to z powodu zachmurzenia panowały kompletne ciemności i chaos na miejskich skrzyżowaniach, bo latarnie zapalał tam automat czasowy, a nie zmierzchowy, wedle stale wyznaczonej pory.

Może więc z czasem okazać się, po miesiącach chodzenia na policję i do sądu, że dziennikarz Autobloga też miał tylko „wrażenie, że został potrącony”. A to powinno działać jak dobrze naoliwiona maszyna: jest sprawca, jest poszkodowany, jest natychmiastowa i nieuchronna kara.

Rozmarzyliśmy się?