Nie jest to zapowiedź nowego sensacyjnego opowiadania. Ta historia wydarzyła się naprawdę i jest najlepszym przykładem jak "odrobina szaleństwa i nonszalancji", może stać się problemem w dalszym życiu.

Historia rozpoczęła się Warszawie, gdy w godzinach przedpołudniowych pojazd wyjechał w stronę Katowic. Pogoda była brzydka. Lał deszcz, a parujące w ciepłym samochodzie ubranie szybko sprawiało, że szyby pokryła para wodna. Ten mankament zniknął jednak jeszcze przed opuszczeniem miasta. Ciepłe powietrze po włączeniu dmuchawy szybko poradziło sobie z zaparowanymi szybami. Jednakże najgorsze nie były zaparowane szyby. Miejscowe intensywne opady i ciągła mżawka sprawiły, że na drogach (także tych międzynarodowych) pojawiły się stojące kałuże wody. Przejazd przez nie powodował, że przednie koła gwałtownie spowolnione oporami wody wyhamowywały samochód i tylko kierunek jazdy prosto gwarantował, że pojazd nie zmieniał toru jazdy. Tak było do czasu przejazdu przez miejscowość Brudzowice na trasie Częstochowa-Katowice. Na ostrym zakręcie w lewo, nagły wjazd w kałużę przyhamował koła przednie, a koła tylne - nadal jadące po zakręcie - spowodowały obrót samochodu. W efekcie pojazd przejechał przez pas zieleni i stanął w kierunku jazdy do Częstochowy. Następnie w tył stojącego auta wjechał jadący prawidłowo samochód.

Późniejsze wydarzenia odtworzyłem dopiero po kilku miesiącach. Siła uderzenia w bagażnik sprawiła, że najpierw klatką piersiową uderzyłem w koło kierownicy (poduszki nie otworzyły się, gdyż uruchamiające je sensory są za zderzakiem przednim, a ten był nienaruszony), a następnie w oparcie fotela. Po jego złamaniu, rozbiłem głowę o tylny słupek i doznałem złamania czaszki. Spustoszenia nie byłyby zapewne tak duże, gdyby zapięte były pasy bezpieczeństwa. Jednakże "odrobina szaleństwa i nonszalancji" (czy raczej głupoty) wzięła górę nad rozsądkiem. Później była tylko szybka pomoc w wyciągnięciu kierowcy z samochodu, który ze względu na wyciekające paliwo groził zapaleniem. To był jednak dopiero początek.

Nie ma co górnolotnie pisać o "walce o życie, bólu, kilku zabiegach w szpitalach, czy trudnych chwilach rekonwalescencji". Te frazesy znudzą każdego. Popatrzmy na to od strony osoby, która o wypadkach wie tylko z gazet i telewizji, czyli osoby takiej jak ja przed wypadkiem. Osoby patrzącej na życie "z odrobiną szaleństwa i nonszalancji"

Złamanie… to się zrośnie…

Przed wypadkiem myślałem dokładnie w ten sposób: wystarczy kilka tygodni w gipsie, a młode kości zrosną się. Niestety złamana kość ramieniowa zrosła się krzywo, przez co mięśnie są ułożone nienaturalnie, a ręka jest o 3 cm krótsza. Oczywiście można stwierdzić, że to wina niedouczonego ortopedy składającego rękę po wypadku, ale nadzór nad poprawnością zabiegu mieli fachowcy ze szpitala uniwersyteckiego, którzy są (a przynajmniej powinni być) najlepsi.

Parę dni w szpitalu i… wszystko w normie…

Nic bardziej mylnego. Ze szpitala wyjechałem na wózku inwalidzkim i na samodzielne spacery mogłem sobie pozwolić dopiero po upływie kolejnego miesiąca. Nawet dziś po blisko sześciu latach od wypadku, zakłócenia ruchu nie pozwalają na biegi czy skoki.

Wszystko da się wyleczyć…

Niestety podczas wypadku, bardzo często oprócz widocznych obrażeń, gorsze są obrażenia wewnętrzne. Ich poziom zależy od rodzaju wypadku, ale pamiętajmy że uszkodzenia często mają nieodwracalne skutki. Można wprawdzie zmniejszyć ich fatalne oddziaływanie, ale pozostaną wieczną pamiątką. W moim przypadku uszkodzenie nerwów spowodowało niemożność wykonywania precyzyjnych ruchów prawą ręką (pisanie, trafienie kluczem do zamka itp.) i precyzyjnych ruchów prawą nogą (stąd niemożność skoków, biegów itd.)

Trudno chwilowo będę rencistą…

Osoby które wierzą, że ZUS jest po to aby pomóc, przeżyją smutne rozczarowanie. Brak koordynacji ruchowej, niedowład prawej ręki i stwierdzone przez ortopedę trwałe skrócenie lewej ręki nie były wystarczające dla ZUS. Jak stwierdzono na komisji "osobom z wyższym wykształceniem, utrudniona koordynacja ruchowa i szybko następujące zmęczenie nie są warunkiem zaprzestania pracy". Kilka rozmów podczas komisji ZUS można określić tylko słowami, jakie kiedyś ośmieszały komisje wojskowe: "widzisz - widzę, słyszysz - słyszę. Kategoria A1". Obecnie osoba, która może liczyć na pomoc ZUS, musi być bez ręki i nogi (jak ma średnie wykształcenie) lub głowy (jeżeli ukończyła studia).

Tak więc wypadek to nie jest tylko chwila uszkodzenia samochodu i obrażeń ciała. Ponieważ uczymy się na błędach, lepiej aby były to błędy cudze nie własne. Na moich błędach warto wysnuć następujące wnioski:

Zapinaj pasy. Nie jest to tylko kaprys ustalających przepisy, ale prawdziwe zabezpieczenie w razie wypadku. Nawet jeżeli panujesz nad samochodem, pamiętaj aby dostosować prędkość nie tylko do warunków panujących na drodze, ale także do drogi, po której jedziesz.

Pocieszające jest tylko to, że niedługo po wypadku nastąpiła - planowana od dawna - modernizacja drogi i obie jezdnie rozdzielono barierkami ochronnymi. Niestety dróg, na których na kierowców nadal czyhają pułapki, jest sporo.

Autor tekstu prosił o zachowanie anonimowości.