Winni są jednak nie urzędnicy, lecz specyfika polskiego klimatu. Drogi najlepiej remontować i budować w dodatnich temperaturach, czyli wtedy, gdy lubimy wypoczywać. Remontów nie można prowadzić zimą, a to paraliżuje pracę drogowców na długie miesiące. Sytuacji nie poprawia też fatalne prawo zamówień publicznych, które każdą inwestycję finansowaną z pieniędzy Unii Europejskiej zamienia w maraton ścigania się z czasem, by zdążyć ze wszystkimi formalnościami i samymi robotami, zanim upłynie termin wykorzystania środków unijnych. Dlatego drogowcy i urlopowicze co roku spotykają się na trasach wiodących do popularnych miejscowości wypoczynkowych.

Stojąc w korku, mamy poczucie bezsilnej złości. Tracimy czas, denerwujemy się, a gdy już ruszymy, najczęściej staramy się nadrobić stracone minuty szybką, niebezpieczną jazdą. Spójrzmy na to inaczej: pocieszmy się, że dzięki tym remontom przybędzie więcej dróg o standardzie europejskim – bezpiecznych i z gładką nawierzchnią. W tym roku „dołączy do Europy” kolejne 457 punktów na szlakach, o łącznej długości kilkuset kilometrów. Mówimy tutaj tylko o drogach krajowych, tymczasem także samorządy nie zasypiają gruszek w popiele, remontując drogi niższych kategorii. Również w miastach właśnie na lipiec i sierpień przypada szczyt remontowy – tyle że (jak wynika z badań) natężenie ruchu w dużych aglomeracjach w miesiącach wakacyjnych spada nawet o 30 proc.w porównaniu z rokiem szkolnym.

I jeszcze jedno: liczy się to, żeby dojechać jak najbezpieczniej, a nie jak najszybciej! A jak dojechać bezpiecznie do celu? Przede wszystkim trzeba pamiętać o tym, że mamy trochę więcej czasu niż zazwyczaj i nie stresować się korkami, innymi kierowcami czy sytuacją na drodze. Co 2 godziny zrobić 15-minutową przerwę w podróży, aby rozprostować kości, wypić kawę, odpocząć. Zaplanować trasę wcześniej lub włączyć nawigację, żeby uniknąć kłótni „na pokładzie” w czasie jazdy. Dobrze jest też zabrać kilka płyt z ulubioną muzyką.