• We współczesnych samochodach standardem jest stały zapis parametrów jazdy
  • Zbierane przez samochodową "czarną skrzynkę" dane są sukcesywnie nadpisywane, jednak system zabezpiecza te informacje, które mogą być potrzebne do odtworzenia przebiegu wypadku
  • Dostępu do tej wiedzy nie ma jednak przeciętny mechanik, nawet jeśli dysponuje profesjonalnym warsztatowym komputerem diagnostycznym

38-latkek z podwarszawskiej miejscowości wysiadł z kompletnie rozbitego Range Rovera i po prostu zadzwonił po pomoc drogową. Jak sam potem twierdził, miał sporo szczęścia, zresztą wystarczyło popatrzeć na to, co zostało z samochodu, by się z nim zgodzić. Auto było częściowo zmiażdżone i strukturalnie przełamane na pół od uderzenia w drzewo. Zostało odwiezione na plac autoryzowanego warsztatu, jednak raczej nie po to, by je naprawiać, bo nie było czego naprawiać. Gdzieś po prostu musiało czekać na rzeczoznawcę ubezpieczyciela, który oszacuje zakres szkód.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Rzeczoznawca, jak to zwykle bywa, pojawił się szybko, zrobił zdjęcia wraku, opisał pozostałości i pożegnał się. Propozycja dotycząca odszkodowania jednak spóźniała się, a na monit użytkownika pojazdu ubezpieczyciel odpowiedział jedynie, że jest zobowiązany do likwidacji szkody i wypłaty odszkodowania w ciągu 30 dni jedynie w zakresie, który nie budzi wątpliwości. A w sprawie pojawiły się wątpliwości.

Tymczasem do warsztatu zgłosił się jeszcze jeden wysłannik ubezpieczyciela przedstawiający się jako rzeczoznawca, który potrzebował jedynie odczytać dane ze sterownika pojazdu.

Wypadek został precyzyjnie odtworzony

Dane odczytywane są przez złącze EOBD, jednak zwykłe oprogramowanie serwisowe nie wystarczy do tego Foto: Auto Świat
Dane odczytywane są przez złącze EOBD, jednak zwykłe oprogramowanie serwisowe nie wystarczy do tego

Wydarzenia nie rozwijały się po myśli właściciela rozbitego SUV-a, który cudem ocalał z wypadku. Oto bowiem w "Wydziale Odmów Wypłaty Odszkodowań" (umowna nazwa komórki, która zajmuje się obroną przed oszustwami ubezpieczeniowymi, tzw. wydział fraudu ubezpieczeniowego) ktoś zwrócił uwagę, że to dziwne, iż samochód jest aż tak mocno zniszczony, a kierowca w tak dobrym stanie. Do wypadku doszło za dnia, na niemal prostej drodze, z dala od siedzib ludzkich, bez świadków, obyło się bez wzywania policji i służb medycznych. Wartość auta w chwili szkody oszacowano na ponad 500 tys. zł. To wszystko komuś w "wydziale odmowy wypłat" wydało się podejrzane, stąd zlecenie na odczytanie oraz interpretację "danych wypadkowych" auta.

Oto wybrane ustalenia:

  • w chwili, gdy doszło do wypadku, silnik był włączony, ale;
  • pas bezpieczeństwa kierowcy nie był zapięty;
  • system nie zarejestrował obciążenia fotela kierowcy;
  • przeciążenia były tak silne, że w pasach bezpieczeństwa czy bez, kierowca i pasażerowie znajdujący się w pojeździe nie mieli prawa nie odnieść poważnych obrażeń lub śmierci.

Reasumując: kierowca, który cudem przeżył ten wypadek i twierdził, że nie pamięta dokładnego przebiegu wydarzeń, w ich trakcie był poza pojazdem. Samochód najprawdopodobniej został zniszczony z premedytacją. Od tej pory, jak twierdzi nasz informator, negocjacje ubezpieczyciela z użytkownikiem Range Rovera nie dotyczyły już kwoty ewentualnego odszkodowania, tylko zgłoszenia albo niezgłoszenia organom ścigania próby oszustwa.

Okazało się, że użytkownik pojazdu popadł w tarapaty finansowe, nie miał środków na spłatę rat i wymyślił, że pozbędzie się kłopotu, powodując w bezpieczny dla siebie sposób szkodę całkowitą. Ubezpieczyciel wypłaci odszkodowanie, raty same się spłacą... Tymczasem skończyło się na tym, że tarapaty finansowe tylko się pogłębiły, bo po próbie oszustwa bank wypowiedział "sprytnemu" leasingobiorcy nie tylko umowę na leasing drogiego pojazdu, lecz także pozostałe umowy na finansowanie wyposażenia firmy, biura.

Inna historia: do ubezpieczyciela została zgłoszona szkoda związana ze stłuczką, w wyniku której odpaliły poduszki powietrzne. Niby uszkodzenia na zewnątrz korespondowały ze zgłoszonym opisem szkody, ale rzeczoznawca uznał, że jednak ślady wydają się podejrzane, a auto nosi ślady wcześniejszych, byle jak zamaskowanych napraw. Sprawa trafiła do działu zajmującego się fraudem ubezpieczeniowym, a samochód został poddany dokładniejszej ekspertyzie. Szybko okazało się, że choć była zima, to z danych zapisanych w sterownikach wynikało, że do "kolizji" doszło przy temperaturze kilkunastu stopni, silnik pracował, ale automat miał włączony luz, a w dodatku jedne drzwi samochodu były otwarte. Jak to możliwe? To proste – oszust zorganizował crash-test w zamkniętej hali warsztatu, a prawdopodobnie chodziło o to, żeby "dobić" uszkodzony wcześniej samochód.

Jak wygląda "czarna skrzynka" w samochodzie?

Przepisy Unii Europejskiej o obowiązku montażu systemu EDR, czyli rejestratora danych wypadkowych, weszły w życie 6 lipca 2022 r. Tzw. czarną skrzynkę muszą posiadać samochody osobowe o masie nieprzekraczającej 3,5 tony (kat. N1) oraz liczbie pasażerów nieprzekraczającej 8 osób (kat. M1). Ale to wcale nie znaczy, że dopiero auta wyprodukowane po tej dacie mają na pokładzie "czarne skrzynki" – większość producentów zaczęła montować je znacznie wcześniej, a tak naprawdę, to każde auto wyprodukowane od lat 90., o ile ma na pokładzie poduszki powietrzne, to ma też przynajmniej namiastkę "czarnej skrzynki" – bo podstawowe dane dotyczące m.in. parametrów ruchu, zapisywane są w pamięci sterownika airbagów.

W samochodach urządzenie to nie jest żadną mityczną "skrzynką" i... wcale nie tak wygląda (zresztą w samolotach "czarne skrzynki" to z reguły pomarańczowe cylindry). W aucie to nic innego jak przestrzeń w pamięci sterownika pojazdu, przez którą na co dzień przepływa ogromny strumień informacji nadpisywanych na starszych danych, które nie są już potrzebne. Dane te są jednak w pewnych ściśle określonych sytuacjach automatycznie zabezpieczane przed nadpisaniem i usunięciem. Działa to mniej więcej tak jak w lepszych wideorejestratorach samochodowych, w których na komendę głosową "lock video" albo "save video" cały fragment zapisu przesuwany jest do listy plików, które nie są automatycznie nadpisywane. W kamerkach wyposażonych w czujnik wstrząsu pliki są zabezpieczane także automatycznie, gdy czujnik wykryje podejrzane przeciążenie.

Pamięć w sterowniku służąca do zapisywania danych wypadkowych blokowana jest automatycznie w chwili wykrycia granicznego przeciążenia i zawsze w momencie aktywacji zabezpieczeń pirotechnicznych. Od tej pory danych tych nie można prosto usunąć bez pozostawiania śladów. Słowem: nie jest to wprawdzie osobno zaprojektowana "czarna skrzynka", niemniej pełni dokładnie taką samą funkcję jak rejestratory lotu w statkach powietrznych.

Jakie dane zapisywane są w samochodowej czarnej skrzynce?

Obecność w sterowniku przestrzeni do zapisywania danych wypadkowych nie wymaga od producenta samochodu instalowania żadnych dodatkowych czujników czy urządzeń. W samochodzie jest ich po prostu dość.

Rejestrator może zapisywać m.in.:

  • prędkość;
  • zarejestrowane wcześniej usterki;
  • przebieg lub liczbę godzin pracy silnika w chwili zarejestrowania zdarzenia;
  • kąt obrotu nadwozia (to dane na co dzień wykorzystywane przez system ESP);
  • przeciążenia (rejestrowane są one przez czujniki obsługujące zabezpieczenia pirotechniczne);
  • ciśnienie w układzie hamulcowym (stąd wiadomo: hamował czy nie hamował);
  • fakt zapięcia bądź niezapięcia pasów bezpieczeństwa;
  • wybrane przełożenie skrzyni biegów;
  • prędkość obrotową silnika i jej zmiany w czasie;
  • wychylenie pedału gazu (stopień otwarcia przepustnicy);
  • napięcie w instalacji elektrycznej;
  • fakt włączenia świateł lub kierunkowskazów;
  • położenie pojazdu (na podstawie danych GPS);
  • temperaturę powietrza;
  • zmiany pozycji kierownicy – stąd wiadomo, co kierowca robił bezpośrednio przed i w trakcie zdarzenia;
  • w niektórych autach także masę poszczególnych pasażerów (w luksusowych pojazdach czujniki w siedzeniach foteli służą do tego, aby w razie wypadku system mógł optymalnie "dosterować" moment i prędkość napełniania poduszek powietrznych).

Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatnim punkcie: niejeden spryciarz za sprawą danych wypadkowych wpadł na próbie oszustwa polegającego na "podmianie kierowców". Przykładowo, jeśli za kierownicą siedział pijany mężczyzna o masie 90 kg, a do spowodowania wypadku przyznaje się jego żona o masie 65 kg, to jest to kłamstwo na bardzo krótkich nogach: może się udać tylko w sytuacji, gdy nikt nie nabierze podejrzeń i nikt nie będzie wnikać.

  • Warto wspomnieć też o tym, że coraz więcej samochodów ma fabrycznie zamontowane kamery; w niektórych zapis trwa przez cały albo prawie cały czas, gdy pojazd jest w ruchu, a dostęp do zapisów jest łatwy; w innych są to dane chronione tak jak inne "zapisy wypadkowe"; w przypadku europejskich pojazdów producenci nie przyznają się jednak, jak bardzo zajęte są kamery aut znajdujących się w ruchu, ale nie łudźmy się, że działają one tylko podczas parkowania.

Twój styl jazdy też może zapisać się w "czarnej skrzynce"

Warto też wiedzieć, że wcale nie musi dojść do wypadku, żeby samochód zapisał w sterownikach informacje, które mogą o nas "źle świadczyć". Jeśli jeździsz tak, że regularnie włącza się ABS czy ESP, albo system musi dopinać pasy bezpieczeństwa (działają systemy "predictive safety"), regularnie wkręcasz silnik na wysokie obroty w okolicach czerwonego pola obrotomierza, albo nawet często trąbisz, to wiedz, że takie zachowania też są rejestrowane. Takie zapisy z pamięci mogą być wykorzystane przeciwko tobie, kiedy będziesz zgłaszał np. szkodę na gwarancji, ale też wtedy, kiedy będziesz tłumaczył się po wypadku, że "zawsze jeździsz grzecznie, to była tylko chwila nieuwagi". Trzeba też mieć świadomość, że tego typu dane nie muszą być w nowoczesnych autach przechowywane wyłącznie lokalnie, w sterownikach pojazdu – mogą być one na bieżąco albo przy okazji wizyt w serwisach i podłączania komputera diagnostycznego raportowane do producenta samochodu.

Kto korzysta z zapisów "czarnych skrzynek" w pojazdach?

Do "czytania skrzynek" służy zwykły laptop, ale z oprogramowaniem, które nie jest powszechnie dostępne Foto: ACZ / Auto Świat
Do "czytania skrzynek" służy zwykły laptop, ale z oprogramowaniem, które nie jest powszechnie dostępne

W Polsce firmy zajmujące się odczytywaniem danych wypadkowych ukrytych w sterownikach pojazdów są obecne od ponad 10 lat. Początkowo firmy te "żyły" głównie z osób kupujących drogie, używane samochody. Dostęp do "głębokiej pamięci" sterownika, jaki zapewnia licencjonowane i kosztowne oprogramowanie, pozwala m.in. na stwierdzenie, czy samochód jest bezwypadkowy czy powypadkowy, a jeśli był wypadek, to jak poważny. Można stwierdzić, czy samochód składa się z części zamontowanych w fabryce, czy też ma w sobie podzespoły z innych pojazdów, np. kradzione.

Obecnie jednak biegli zajmujący się odczytywaniem zapisu "czarnych skrzynek" mają mnóstwo roboty ze zleceniami firm ubezpieczeniowych i prokuratur. Firmy ubezpieczeniowe zlecają cyfrowe odtwarzanie przebiegu wypadku zawsze wtedy, gdy pojawia się podejrzenie, iż ktoś próbuje wyłudzić wysokie odszkodowanie. Warto wiedzieć, że często, decydując się na odmowę wypłaty odszkodowania, ubezpieczyciele nie tłumaczą ze szczegółami swoim klientom, co jest przyczyną odmowy, sugerując, aby – jeśli chcą – poszli do sądu. Czasem klienci decydują się na sprawę sądową i wygrywają, ale nierzadko odpuszczają i... raczej nie bez powodu. W każdym razie nie jest tak, że każdy ubezpieczyciel, dysponując wiedzą uzyskaną z zapisu "czarnej skrzynki", która uprawdopodabnia próbę oszustwa, od razu zgłasza sprawę policji.

Co do prokuratury, to ze względu na koszty ekspertyz i wymagany nakład pracy, biegli od danych wypadkowych otrzymują zlecenia głównie w przypadku zdarzeń wyjątkowo medialnych albo takich, w których śledczym wyjątkowo zależy na pozyskaniu tych danych. Zwykle dotyczy to wypadków ze skutkiem śmiertelnym, których przebieg budzi uzasadnione wątpliwości.

W ostatnich tygodniach były co najmniej dwa medialne wypadku, w których sięgnięto do zapisów "czarnych skrzynek" pojazdów.

Kierowca Renault z Krakowa nie hamował, BMW na autostradzie A1 jechało ponad 250 km/h

Tragedia na autostradzie A1 to jeden z przykładów, w których sięgnięto po zapis "czarnej skrzynki". A trzeba wiedzieć, że w BMW dane te są chronione w szczególny sposób Foto: KMP w Piotrkowie Trybunalskim
Tragedia na autostradzie A1 to jeden z przykładów, w których sięgnięto po zapis "czarnej skrzynki". A trzeba wiedzieć, że w BMW dane te są chronione w szczególny sposób

Właśnie dzięki zapisom "czarnych skrzynek" wiemy, że pijany kierowca sportowego Renault, który w wakacje zabił siebie i trzech kolegów w pobliżu mostu Dębnickiego w Krakowie, jechał przez miasto z prędkością 162 km/h i przed wypadkiem nie próbował hamować, a kierowca BMW, który podejrzewany jest o doprowadzenie do strasznego wypadku na autostradzie A1, w którym rodzina spłonęła żywcem w samochodzie, poruszał się przed wypadkiem z prędkością co najmniej 253 km/h. Biegli (a zatem i prokurator) wiedzą znacznie więcej, tylko się nie chwalą, w każdym razie z odtworzeniem przebiegu tych wypadków nie powinno być problemu.

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy odczycie prędkości, który nie bez powodu należy rozumieć jako "co najmniej" albo "nie mniej niż". Otóż na podstawie zapisów "czarnej skrzynki" można odczytać parametry jazdy z ostatnich kilku, ok. pięciu sekund przed zdarzeniem, które zadecydowało o utrwaleniu zapisu. Jeśli więc wcześniej kierowca jechał, jak mówią świadkowie "ze 300 km/h", to nie należy wykluczać, że jest to prawda, zwłaszcza jeśli pojazd poddano tuningowi i zdjęto mu fabryczną blokadę. Ale nie sposób tego udowodnić – jeśli kierowca wcześniej zwolnił, to nie da się tego odtworzyć.

Czarna skrzynka jest rodzajem "permanentnej inwigilacji", na szczęście jest zabezpieczona tak, że opłaca się ją "otwierać" tylko w sytuacji, gdy ktoś absolutnie wyjątkowo narozrabiał. Niemniej warto wiedzieć, że coś takiego jest i jak to działa.