Emerytowany policjant z Nowej Huty chciał wybrać się swoim Oplem do centrum miasta. Zauważył jednak, że w aucie są brudne szyby. Postanowił je umyć przed podróżą. Napełnił niewielkie wiaderko do połowy, a następnie polał zabrudzone szkło. W tym momencie, ku jego zaskoczeniu podeszli do niego strażnicy miejscy. Wylegitymowali pana Edwarda tłumacząc, iż to tylko formalność.
Mieszkaniec Nowej Huty pokazał dokumenty, skończył czyszczenie i odjechał. Kilka dni później otrzymał stuzłotowy mandat, za mycie samochodu w nieprzystosowanym do tego miejscu. Pan Edward postanowił nie płacić absurdalnego mandatu i podał sprawę do sądu.
– Nie chodziło o te 100 złotych. Chciałem, by do takich sytuacji w przyszłości nie dochodziło. Przecież tylko przetarłem szyby, aby nie stwarzać zagrożenia na drodze. Gdybym tego nie zrobił, miałbym słabą widoczność podczas jazdy – wyjaśnia pan Edward.
Co na Straż Miejska? – Strażnicy nie mieli zamiaru nakładać mandatu. Chcieli jedynie poinformować mieszkańca, że narusza obowiązujące przepisy. Niestety, pan zachowywał się w sposób skandaliczny, krzyczał na strażników. I stąd ta grzywna. Sama interwencja został przeprowadzona zgodnie z prawem, w sposób profesjonalny, nie budzący żadnych wątpliwości sądu – komentuje zajście rzecznik krakowskiej straży miejskiej, Marek Anioł.
Wersja pana Edwarda jest jednak zupełnie inna i udało mu się to udowodnić w sądzie, ale dopiero na drugiej rozprawie. Strażnicy do końca twierdzili, że woda, którą czyścił szyby pan Edward, lała się strumieniami. Według świadków użyto małego wiaderka. – Na pierwszej rozprawie nikt nie chciał mnie słuchać. Dopiero sąd drugiej instancji mnie uniewinnił – mówi pan Edward.