Już na pierwszy rzut oka widać przecież, że samochód terenowy jest źródłem zła wszelakiego - jego kierowca siedzi wyżej, widzi więcej, wywyższa się. A przecież poprawny politycznie polityk zawsze ma usta pełne haseł o egalitaryzmie, wygłasza populistyczne manifesty, wmawia wyborcom, że choć sam jest przecież przedstawicielem jakiejś elity, elity trzeba zwalczać. Prawda jest taka, że po prostu nic tak dobrze nie robi politykowi, jak identyfikacja wroga.

Jest wróg - można odwrócić uwagę pospólstwa od bieżących problemów, wmówić mu konieczność mobilizacji sił, uciszyć głosy krytyki. Samochód terenowy to wróg idealny - kojarzy się bowiem z zamożnością i z afiszowaniem się własną pozycją społeczną. To trochę drastyczne porównanie, ale w podobny sposób Hitler i jego poplecznicy wrogiem numer jeden uczynili Żydów, kojarzących się opinii publicznej z sukcesami w biznesie i z kulturową odmiennością. "Kierowcy samochodów terenowych powinni płacić więcej" - stwierdza z wielką pewnością siebie nawet minister ochrony środowiska Niemiec, przyłączając się do frontu jedności przeciw terenówkom.

Zarzuty stawiane tego typu autom, mające uczynić z nich dyżurnego chłopca do bicia, to bzdury, niestety bezmyślnie powtarzane przez szukających łatwego łupu dziennikarzy. Przyjrzyjmy się im po kolei. Podobno zasłaniają widok do przodu kierowcom mniejszych aut - tak, ale dokładnie to samo można zarzucić minivanom, autobusom i ciężarówkom. Każdy wie, że są drogie, a przecież każdy majętny człowiek sukcesu jest podejrzany - tylko jak to się ma do właściciela hobbistycznego Land Rovera sprzed 30 lat? Rzekomo są za ciężkie i przez to zużywają zbyt wiele paliwa, tudzież emitują za dużo szkodliwych substancji - w istocie jest wiele dużych samochodów osobowych i minivanów, które ważą tyle samo, a co do emisji spalin... bardzo stare samochody osobowe, których nadal sporo na przedmieściach Londynu i Paryża, emitują więcej szkodliwych spalin niż terenówka wyprodukowana w 2007 roku. O co więc chodzi?

Sęk w tym, że innego dobrego motoryzacyjnego wroga, odpowiedniego na pierwsze strony gazet, po prostu nie ma. Zwykłymi autami osobowymi, nawet tymi, które niemiłosiernie trują środowisko, jeździ większość wyborców. Luksusowymi limuzynami jeżdżą politycy za pieniądze podatników. Minivanami wielodzietne rodziny... nie ma do kogo się przyczepić. Tylko patrzeć, jak Bruksela zupełnie zabroni terenówkom wjazdu do miast. A potem, albo przedtem, zabroni używania normalnych żarówek, od których wzrok się męczy bardziej niż od energooszczędnych... cóż, historia światowego komunizmu zna wiele przypadków uszczęśliwiania narodów na siłę. Nad Europą krąży widmo. To widmo świata, w którym szaraczkowie zmuszeni są do jazdy jednym rodzajem samochodu - przez będących ponad prawem polityków.