• Samochody elektryczne są coraz lepszą alternatywą dla aut z napędem spalinowym
  • Auto na prąd nie nadaje się dla ludzi spontanicznych – w polskich realiach każdą dłuższą trasę trzeba starannie zaplanować
  • To, że w Polsce jest już ok. 1500 publicznych punktów ładowania aut elektrycznych, nie znaczy wcale, że łatwo znajdziemy miejsce, gdzie uda się szybko naładować akumulator

Żaden inny segment nie rozwija się tak szybko, jak segment aut elektrycznych. Modele, które dominowały na tym rynku jeszcze kilka lat temu na tle dzisiejszej oferty wypadają przy ich dzisiejszych odpowiednikach najdelikatniej mówiąc blado. Przez kilka lat typowe zasięgi wydłużyły się o kilkaset procent, poprawiły się osiągi i walory praktyczne, a ceny nowych elektryków stopniowo zbliżają się do cen porównywalnych modeli wyposażonych w silniki spalinowe.

Pamiętacie jeszcze Mitsubishi i-MiEV i jego bliźniacze wersje sprzedawane z logo Peugeota i Citroena? Te elektryczne autka wyglądały niczym skromniejsze odmiany Daewoo Matiza, miały porównywalne z Matizem czy Tico osiągi, na jednym ładowaniu przejeżdżały niewiele ponad 100 km, no chyba że było zimno lub gorąco – wtedy prąd mógł się skończyć jeszcze wcześniej. Kosztowały przy tym ok. 160 000 zł – tyle, że wtedy wartość pieniądza była zupełnie inna – za tyle można było kupić trzy Skody Octavie w wersji bazowej i mieć jeszcze spory zapas pieniędzy na paliwo, a w wielu miastach w Polsce np. niewielką kawalerkę. Teraz bazowa Skoda Octavia kosztuje nie ok. 50 tys. zł, jak wtedy, kiedy i-MiEV pojawił się na rynku, ale niespełna 90 tys. złotych, a za ok. 160 tys. złotych (i to nie licząc rządowych dotacji) kupić można np. Volkswagena iD3 w wersji z 204-konnym silnikiem, rozpędzającego się do setki w niewiele ponad 7 sekund i mogącego przejechać na jednym ładowaniu baterii ok. 425 km.