- Przesiadka z diesla na samochód elektryczny bywa bolesna. Trzeba zmienić nawyki i nauczyć się efektywniej planować podróż
- Samochodem elektrycznym podróżuje się dłużej niż spalinowym. Jest też druga strona medalu — mimo dłuższej podróży byłem bardziej wypoczęty
- Warto znaleźć sposób na spędzanie wolnego czasu podczas ładowania auta — spacer czy wspólna zabawa z dzieckiem okazały się strzałem w dziesiątkę
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Majówka inna niż zwykle. Zamiast sprawdzonego auta z dieslem wybrałem elektryczną Skodę Enyaq, która trafiła do naszej redakcji na test długodystansowy. Do pokonania miałem niemal 450 km w jedną stronę, czyli więcej niż wynosi zasięg elektrycznej Skody. Nie pozostało zatem nic innego jak przynajmniej jedno ładowanie na trasie z Siedlec do Gdyni i kolejne podczas powrotu z majówki. Ale czy tyle wystarczy? Niestety, przed podróżą miałem więcej pytań niż odpowiedzi.
Ostrożnie z elektrykiem, czyli kiedy zabraknie prądu?
Jednego za to jestem pewien: nadmiar ostrożności nie zaszkodzi. Stąd strategia, by ruszając nad morze zatrzymywać się na ładowanie co 100-150 km. Z kartą sieci GreenWay w kieszeni sprawdziłem zatem, gdzie znajdę ładowarki. Okazuje się, że podróżując mniej uczęszczaną, ale jakże przyjemną dla oka trasą Siedlce – Wyszków – Ciechanów – Mława i dalej wygodną ekspresową S7 do Gdyni (popularna aplikacja ABRP sugeruje dłuższą trasę A2 do Łodzi i dalej A1) można było spokojnie robić przerwy na uzupełnienie prądu, by dojechać na miejsce z akumulatorem naładowanym przynajmniej do połowy. Niestety zabrakło czasu, by "zatankować do pełna" i ruszyłem w sobotnie południe z Siedlec, gdy na wyświetlaczu stanu akumulatora pojawiło się 78 proc. Plan: dotrzeć sprawnie do celu i nie wywołać drogowej furii. Takie samo założenie dotyczyło zresztą drogi powrotnej z majówki. Aktywowałem zalecany tryb "Eco", skrzynię biegów ustawiłem w pozycji "B" i korzystałem z tempomatu, gdzie tylko to było możliwe.
Długa podróż przez Polskę stała się nie tylko zachętą do obserwacji innych kierowców. Skłoniła także do wielu przemyśleń. Okazuje się bowiem, że jadąc autem elektrycznym, świat zza kierownicy wyglądał zupełnie inaczej.
Od 17,5 kWh w górę - ile zużyje Skoda Enyaq?
Pierwsze wrażenie: jazda samochodem na prąd po lokalnych drogach (wszystko prócz autostrad i ekspresowych) niczym szczególnym nie różni się od jazdy zwykłym dieslem czy benzyną. Jazda z dopuszczalną prędkością lub nieco wyższą, by dotrzymać tempa pozostałym kierowcom, nie oznacza drenażu akumulatora. Zużycie energii na poziomie 17,5 kWh jest bardzo dobre. Co innego jednak na drodze tzw. szybkiego ruchu.
Na trasie S7 tempomat miałem ustawiony na 110 km/h. Tyle wystarczy, by jechać dość ekonomicznie (zużycie rośnie do ok. 20 kWh) i nie irytować kierowców ciężarówek. Zdumiewająco łatwo przekonałem się przy tym, że cały motoryzacyjny świat dookoła poruszał się szybciej, niż ja. Większość jechała tak, jakby chciała zdążyć na wyjątkowo atrakcyjną wyprzedaż – szybko lub bardzo szybko. Ze 110 km/h na cyfrowym liczniku wyprzedzałem tylko kampery lub nieliczne ciężarówki.
Czym jeżdżą na majówkę? Od BMW po Peugeota
Zmotoryzowana Polska na S7 pomiędzy Mławą a Gdańskiem była światem zdominowanym przez samochody segmentu premium. Najczęściej widywane marki to Audi i BMW. Dominowały takie modele jak: A4, A6, seria 3 i 5 oraz duże SUV-y Q7 i X5. Mercedesów zaś jak na lekarstwo. Od czasu do czasu trafiła się Klasa S lub GLE.
Tegoroczna majówka stała pod znakiem wyjazdów z rowerem. Wielu kierowców zabrało bowiem swoje dwa koła na pokład. Konfiguracje transportu bywały różne. Najłatwiej zwracałem uwagę na rowery przewożone na dachu (i tak przewożono je szybciej niż ja jechałem elektryczną Skodą Enyaq) i haku. Bez trudu jednak dostrzegałem kombi z rowerami w kabinie. Sam zresztą też korzystałem z tej samej konfiguracji, gdyż po złożeniu kanapy Skoda Enyaq łatwo zmieściła dwa typowe "górale".
Drogowe chamstwo. Koniec stereotypów
Na drodze ekspresowej S7 niestety nie obyło się bez drogowego chamstwa. Najczęściej ponaglali światłami i "wisieli na zderzaku" kierowcy nowych Mazd 6 (i to nie tylko w jedynym słusznym kolorze czerwieni). Honoru niemieckich marek bronił zaś jedynie młody kierowca w stuningowanym Audi A5. Szczęśliwie większość podróżujących jechała spokojnie i bez nerwów. Łatwo zaś o uprzejmość jak w zakorkowanym Wyszkowie czy przy rondach w pobliżu zakorkowanej S7 przed Mławą. Brawo!
Motoryzacyjne oblicze majówki to nie tylko segment premium na drodze S7. Okazuje się, że najpopularniejsze Skody, to Superb i Kodiaq. Fabia lub Octavia to niemal białe kruki. W przypadku marek francuskich najłatwiej o przepiękne ciemne egzemplarze Citroenów C5 (zwykle w najbogatszej wersji Exclusive) i Peugeoty 207 (zwykle prowadzone przez panie). Wśród japońskich dominowały zaś nowe Toyoty Yaris, które zazwyczaj jechały szybciej niż rodziny w Audi. Dziwił skromny udział aut koreańskich. Jeśli takie mnie wyprzedzało to zwykle była to nowa Kia Ceed.
Volkswagen Passat, czyli do niedawna król samochodów dla menedżerów, był zadziwiająco rzadko widywany. Co jeszcze dziwniejsze, zwykle pojawiał się w odmianie sedan, a nie w popularnym flotowym kombi. Na dodatek to egzemplarze skromnie wyposażone ze zwykłymi lampami do jazdy dziennej. O zmierzchu klasy D świadczy zresztą coś jeszcze — inni rywale z segmentu to niemal białe kruki na drodze ekspresowej S7 (nie licząc Skody Superb).
Policja podczas majówki. Jeden patrol na 900 km. I jedna laweta
Policja podczas majówki była niemal niewidoczna. Wprawdzie ostrzegacze co jakiś czas wszczynały alarm z powiadomieniami o nieoznakowanych radiowozach, ale żadnego jednak nie spotkałem. Jedyna drogówka podczas przejazdu niemal 900 km po kraju to patrol w pobliżu Siedlec. Ważniejsze jest jednak co innego — nie było ani jednego wypadku na mojej długiej drodze.
Jedyny samochód, jaki wymagał interwencji pomocy drogowej, to Toyota RAV4 poprzedniej generacji. Nie znam powodów interwencji. Samochód jednak skończył na lawecie. Żadnej legendarnej królowej lawet zaś nie spotkałem, ale żarty o francuskich czy włoskich autach już tak.
Opowieści o tym, że w samochodzie elektrycznym panuje błoga cisza to bzdura. Choć Skoda Enyaq jest bardzo porządnie wygłuszona, to i tak wciąż słychać nie tylko szumy wiatru czy opon, ale także pracy zawieszenia. Nie trzeba także wprawnego ucha, by usłyszeć charakterystyczny delikatny gwizd bardzo podobny do tego, jaki generuje nowoczesny pociąg ruszający ze stacji.
Na ładowarkach GreenWay było zwykle pusto, co cieszyło, gdyż zależało mi na czasie. Niestety nawet z pokładową nawigacją czy Google Maps niełatwo było je znaleźć (choćby na tyłach parkingu dla ciężarówek w Mławie czy na tyłach supermarketu budowlanego przy trójmiejskiej obwodnicy). Na pocieszenie pozostawało jedno — użytkownicy innych aut elektrycznych, których można było niekiedy spotkać podczas ładowania, zwykle okazywali się dość skorzy do miłej pogawędki. O okazji na posiłek w dobrej knajpie można zaś zapomnieć. Trudno było znaleźć coś w pobliżu (nie licząc McDonalda w budowie w Wyszkowie).
Jak nie nudzić się podczas postoju na ładowanie auta elektrycznego?
Wolny czas podczas ładowania spędzaliśmy nie tylko na spacerze (polecam dla zdrowia, a nie tylko po to, by nabijać punkty czy kroki w aplikacji). Dobrym sposobem na rozrywkę okazała się także drewniana zabawka kendama, którą wciąż odkrywam dzięki mojemu synowi. To całkiem niezła gimnastyka i relaks. Warto spróbować.
Przerwa w podróży to także okazja na wyjątkowy folklor, czyli posiłek w jednej z placówek popularnej sieci fast food. Okazało się, że w kolejce do terminala, (by złożyć zamówienie) rekord pobiła rodzina podróżująca elektryczną Kia. Kłopoty sprawiły im nie tylko aplikacje z kuponami rabatowymi, ale także sama płatność bezgotówkowa. Trzeba przyznać, że bardzo postarali się, by wystawić na próbę cierpliwość innych kolejkowiczów. Oczywiście, niczego nie sugeruję.
Elektrykiem dłużej, ale...
Cudów nie ma. Czas podróży elektrykiem niestety jest wyraźnie dłuższy niż spalinowym. Wiele zależy od planowania przerw na ładowanie. W konsekwencji z Siedlec do Gdyni dojechałem po ok. 8 godz. (zwykłym dieslem jedzie się ok. 5 godz. 30 min). Powrót trwał już godzinę krócej, dzięki naładowaniu Skody do pełna (pamiętajmy, że producenci samochodów zalecają ładowanie do 80 proc. w codziennej eksploatacji) i godzinnym przystanku przy szybkiej ładowarce.
Znamienne jednak, że z elektryka wysiadałem za każdym razem wypoczęty, co nie jest takie oczywiste w przypadku samochodu spalinowego, gdy chcemy zwykle dojechać jak najwcześniej i unikamy jak ognia przerw w podróży.
Majówka z elektrycznym autem? Łatwo o wrażenie, że świat pędzi do przodu. Ja zaś dalej stoję. Stoję przy ładowarce. I wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza.