Soichiro Honda, bo o nim mowa, był pierwszym Japończykiem, który został przyjęty do Automotive Hall of Fame. Nie mogło być inaczej, skoro całe jego życie wiązało się z motoryzacją. Urodzony w 1906 roku, w wieku 15 lat rozpoczął pracę jako mechanik, a osiem lat później opatentował metalowe szprychy. Zaraz po wojnie zajął się budową silników do rowerów, a następnie motocykli, a jego firma rozwijała się w imponującym tempie.
Udawało mu się wszystko, czego się tknął: budowa motocykli, zwycięstwa w wyścigach, a wreszcie spróbował też szczęścia w produkcji samochodów. Japońskie społeczeństwo bogaciło się, a dzięki organizowaniu w Kraju Kwitnącej Wiśni takich imprez, jak igrzyska olimpijskie w Tokio czy wystawa światowa w Osace, nastąpił dynamiczny rozwój motoryzacji. Honda nie miała w tym momencie auta, które zaspokoiłoby potrzeby mieszkańców kraju, a także innych rynków zbytu.
To istotne, bo Japończycy planowali wtedy globalnie. Takie myślenie stało za sukcesami takich modeli samochodów, jak Toyota Corolla czy Honda Civic, ale także i motocykli – wystarczy spojrzeć na Kawasaki Z1 lub Hondę CB750. Honda N600 była zbyt mała, a model H1300, chociaż pod wieloma względami przewyższał konkurencję, również nie spełniał oczekiwań masowego odbiorcy. Pojawił się jeszcze jeden problem, który miał chyba największy wpływ na to, w którym kierunku poszły prace nad nowym modelem – zaostrzające się coraz bardziej przepisy dotyczące emisji spalin, w tym niesławny Clean Air Act, który okazał się zgubny dla wielu firm z branży.
Nad nowym modelem pracowały niezależnie dwa zespoły konstruktorów. Jeden składał się z ludzi dojrzałych, w wieku ok. 40 lat, w skład drugiego wchodzili 20- i 30-latkowie. Zaskoczeniem było to, że po porównaniu listy priorytetów, jakie determinowały prace obu zespołów, najważniejsze z nich się pokrywały. Efektem starań był uniwersalny kompaktowy samochód o wysokich walorach użytkowych, który dzięki zastosowaniu rewolucyjnego silnika, oznaczonego CVCC (Compound Vortex Controlled Combustion) i spełniającego rygorystyczne normy bez konieczności montowania drogiego katalizatora, bez trudu miał pokonać konkurencję na rynku amerykańskim.
Dzisiaj pierwsza generacja Civica to auto, które doskonale łączy w sobie dwie cechy: samochodu klasycznego oraz codziennego. Nieczęsto spotyka się auta o statusie kultowych, które oferują coś więcej niż przyjemność z posiadania i jazdy. Z reguły są one obciążone sporymi wadami (samochody polskie z analogicznego okresu – nagminnie, a europejskie czy amerykańskie – przeważnie. Chodzi o takie kwestie, jak: hamulce, oświetlenie, dynamika.
Mamy tu do czynienia z wiekowym, ale w pełni użytkowym samochodem. Tak naprawdę Civikiem jeździ się jak autem przynajmniej o dekadę młodszym. Silnik zapewnia wystarczającą dynamikę – w dużej mierze to także zasługa niewielkiej masy samochodu, wynoszącej 700 kg. Zestopniowanie czterobiegowej skrzyni pozwala na dynamiczne poruszanie się po mieście, a sztywne zawieszenie oraz precyzyjny układ kierowniczy sprawiają, że Civic natychmiast i płynnie wykonuje polecenia prowadzącego – wielu kierowców może zaskoczyć to, jak dziarski potrafi być japoński maluch.
Ma to oczywiście pewne minusy – zawieszenie nie zapewnia już tak dobrej stabilności na długich trasach pokonywanych z większymi prędkościami (ograniczonymi też właśnie przez „miejskie” zestopniowanie skrzyni), a niewielka masa pojazdu nie poprawia stabilności. Tyle że nie można oczekiwać, że samochód będzie „do wszystkiego”. Jest tylko jedno „ale”.
A w zasadzie dwa. Pierwsze to niewielka liczba tych samochodów. Chociaż produkowano je masowo, to jednak większość trafiła na rynek amerykański. W Europie można znaleźć kilka sztuk wystawionych na sprzedaż, a w Polsce – praktycznie jedną, zresztą tę ze zdjęć. Z czasem znalezienie auta w takim stanie będzie trudniejsze, ponieważ japońskie klasyki zaczynają cieszyć się coraz większą popularnością i niedługo pewnie zrównają się z autami europejskich marek – zwłaszcza najstarsze, pierwsze generacje kultowych modeli, do których zdecydowanie zalicza się też Civic.
Drugie „ale” to korozja. Nadwozie wykonano z blachy, która przypomina puszki do napojów. Nie dość, że cienka, to na dodatek podatna na korozję. Szczególnie sól była bezlitosna dla Civica i przeważnie już trzy lata po wyjechaniu na drogi pojawiała się korozja, zarówno elementów nadwozia, jak i zawieszenia. Dochodzi do tego problem wytrzymałości nadwozia – żeby maksymalnie zwiększyć przestrzeń we wnętrzu, zminimalizowano liczbę wzmocnień konstrukcyjnych. Odbiło się to na bezpieczeństwie biernym i trwałości – delikatne zamki czy zawiasy uniemożliwiają odpowiednie spasowanie elementów. Czyli koło się zamyka...
Przez te problemy Civic uchodził za auto „jednorazowe”, tyle tylko, że jakość wykonania i trwałość pozostałych elementów były tak duże, że w wielu egzemplarzach do dzisiaj wszystko działa bez zarzutu. Taka drobna złośliwość losu...
To jak jest z tą Hondą Civic – warto czy nie? Adam Kornafel, właściciel prezentowanego tu egzemplarza, twierdzi, że jak najbardziej tak. Trudno się nie zgodzić z opinią, że to świetne auto, które swój czas ma jeszcze przed sobą. Jak widać, samochód jest w doskonałym stanie, o problemach z korozją nie ma w tym egzemplarzu mowy. Civic z rocznika 1978 w Polsce znajduje się od nowości – pierwsza właścicielka otrzymała go w prezencie od siostry mieszkającej w Belgii.
W tamtych czasach musiał wzbudzać ogromne zainteresowanie na ulicy, ale przysparzał też wielu problemów. Najważniejszym była kiepska dostępność części eksploatacyjnych i głównie z tego powodu samochód był bardzo mało używany. Kiedy już się zestarzał, kolega Adama dostał go w prezencie od rodziców. To było coś: wszyscy koledzy jeździli Fiatami – oczywiście, jeżeli w ogóle czymś jeździli – a tu Honda!
Tyle tylko, że z tych samych powodów auto znów więcej stało, niż jeździło – sworznie, klocki czy amortyzatory były nieosiągalne, przynajmniej finansowo. Adam odkupił Civica w 2004 roku, kiedy hurtownie zapełniły się już częściami do pojazdów japońskich, a jego żona regularnie używała go do roku 2009, kiedy to otrzymała zakaż jeżdżenia tym autem. Powód był prosty: niski poziom bezpieczeństwa biernego miał dla kobiety w ciąży fundamentalne znaczenie. Od tego czasu Civic służy do okazjonalnych przejażdżek, ale cały czas utrzymywany jest w stanie gotowym do jazdy.
Galeria zdjęć
Civic pierwszej generacji jest dopracowanym samochodem i ciekawym klasykiem, dlatego dziwi to, że zainteresowanie tym modelem okazuje się tak małe
Mechanicznie Civic jest bardzo trwałym samochodem.
Pomimo wieku najmłodsze egzemplarze mają już 36 lat – Civica pierwszej generacji prowadzi się jak o wiele młodsze samochody. Oznacza to, że spokojnie można by go używać na co dzień. Minusy to niski poziom bezpieczeństwa biernego, a także blachy o marnej jakości. Pomimo wciąż dużych walorów użytkowych chyba szkoda byłoby jednak jeździć nim jak zwykłym samochodem.
Chociaż seryjnie montowano pasy z napinaczami, to jednak filigranowa konstrukcja nie zapewnia zbyt dużego poziomu bezpieczeństwa.
Dzisiaj pierwsza generacja Civica to auto, które doskonale łączy w sobie dwie cechy: samochodu klasycznego oraz codziennego.
Kwarcowy zegarek umieszczony nad lusterkiem to efektowny gadżet.
Drobne elementy wyposażenia są trudne do zdobycia, także na rynku wtórnym
Drobne elementy wyposażenia są trudne do zdobycia, także na rynku wtórnym.
W ciągu siedmiu lat produkcji silnik 1200 przeszedł kurację, w wyniku której jego pojemność skokowa zwiększyła się o 69 cm3, delikatnie też wzrosła moc.
Wnętrze jest przestronne, ale wysokie osoby mogą odczuwać dyskomfort z uwagi na małą ilość miejsca z tyłu.
Natomiast bagażnik ma całkiem przyzwoitą pojemność.
Elementy dekoracyjne to poszukiwany towar – warto o tym pamiętać
Elementy dekoracyjne to poszukiwany towar – warto o tym pamiętać
Civic pierwszej generacji jest dopracowanym samochodem i ciekawym klasykiem, dlatego dziwi to, że zainteresowanie tym modelem okazuje się tak małe
Elementy dekoracyjne to poszukiwany towar – warto o tym pamiętać
Elementy nadwozia są trudne do zdobycia, ale też niełatwe w naprawie
Elementy nadwozia są trudne do zdobycia, ale też niełatwe w naprawie
Honda dostosowała się do zaostrzonych przepisów.
Najlepiej szukać samochodów z dobrym nadwoziem, ponieważ korozja była – i jest – największym wrogiem pierwszej generacji Civica. Z uwagi na nie najlepszą jakość zastosowanej do budowy blachy, a także słabe zabezpieczenie antykorozyjne naprawa skorodowanych oraz uszkodzonych w wypadkach elementów jest bardzo trudna. Warto, żeby samochód był jak najbardziej kompletny – o kiepskiej dostępności niektórych części pisaliśmy wyżej.