Rowerzysta pozostaje bez zmian w stosunku do lat ubiegłych największą i najzłośliwszą plagą naszych dróg. Rowerzyści zawadzają wszystkim – zarówno automobilistom, jak i pieszym. Pod Warszawą wybudowano dla nich specjalne dróżki – nie jeżdżą po nich.

Kiedyś miałem więcej czasu, jechałem wolno po trakcie częstochowskim i liczyłem: na 27. rowerzystów, których spotkałem, trzech jechało po swojej dróżce, a 24. pośrodku szosy.

Pragnęlibyśmy jednak wiedzieć, po co zrobiono te ścieżki dla rowerzystów, na co państwo wydało na te inwestycje setki tysięcy złotych, skoro rowerzyści jeżdżą w dalszym ciągu pośrodku szosy i nikt im tego nie broni.

Policja drogowa przyczaja się na rogatkach, obserwując „szaleńcze prędkości samochodów”, ale nie widzi, jak każdego dnia tysiące rowerzystów jeździ z damami na ramie lub nawet na kierowniku, jak na każdej podmiejskiej szosie co dzień odbywają się prywatne wyścigi chłopców. Na to, aby się zająć tymi „żonglerami na linie śmierci” nie ma ani ludzi, ani czasu.

Obserwując od 20 lat ruch na drogach oraz znając dobrze mentalność użytkowników rowerów, doszedłem do wniosku, że znacznie przyczyni się do uspokojenia jazdy rowerzystów kierownica turystyczna. Przy zastosowaniu tej kierownicy jadący na rowerze zachowuje pozycję prostą, umożliwiając mu swobodę ruchów, ma znacznie większe pole widzenia itp. Natomiast przy kierownicy wyścigowej jadący silnie pochyla się do przodu, przez co ograniczona zostaje swoboda obserwacji przedpola, utrudnione szybkie wyminięcie przeszkody lub usunięcie się na bok, utrudnione wskazywanie rękami kierunku skrętów.

W mieście i pod miastem jeździ na rowerze element mało kulturalny. Trzeba więc go przesadzić na rumaka okiełznanego kierownicą turystyczną, która jest bezpieczniejsza i do tego zdrowsza.

Zobaczycie, jak to dobrze wszystkim zrobi, skoro podwarszawski ludek, siedzący na rowerze, przestanie się spoglądać spode łba przed siebie, a pełnym spojrzeniem pod siebie, a zacznie pełnym spojrzeniem patrzeć przed siebie, a czasem ukradkiem tylko pod koła własnego roweru.

Podnieśmy im głowy do góry, niech raz wreszcie zobaczą drogę i świat nie poprzez szprychy kół swojego pojazdu.

Ile rowerów było w Polsce w 1939 roku?

Według spisu ze stycznia prawie 1,4 miliona. Najwięcej – 243 tys. w woj. poznańskim, 186 tys. w woj. śląskim, 161 tys. w woj. pomorskim, 120 tys. w woj. warszawskim. W samej Warszawie zarejestrowanych było na początku 1939 r. 36 tys. rowerów, a w sierpniu – już 44 tys.

Porównajmy te dane z liczbą samochodów w Polsce w tym samym czasie. W styczniu 1939 r. w całym kraju zarejestrowanych było 24 550 aut osobowych, do tego 8,6 tys. ciężarówek, 2 tys. autobusów i 12 tys. motocykli. Najwięcej aut osobowych poruszało się po warszawskich ulicach – 4867 szt.

Na jedno auto osobowe przypadało 54 rowerzystów – to średnia z całego kraju. W Warszawie na jedno auto osobowe przypadało zaledwie 7,5 rowerzysty.