- „A4-ka” przyjechała do Polski wyjątkowo nie dlatego, że jest złomem, tylko dlatego, że okazała się... lekko zajeżdżona – szykuje się kilka napraw
- Brak filtra DPF to dla starego diesla w Niemczech niemal wyrok. Ale zawsze jest Europa Wschodnia...
Rok rocznie z Niemiec do Polski przyjeżdżają setki tysięcy używanych samochodów. Dużo, prawda? Tyle że tam przecież też działa rynek wtórny i gdyby każdy pojazd z Republiki Federalnej trafiał za granicę, Niemcy jeździliby wyłącznie rowerami. Albo koleją... No właśnie, przecież wcale tak nie jest, a widok np. zadbanego 20-letniego Golfa nie jest za Odrą niczym dziwnym. Dla uproszczenia przyjmijmy więc, że w Niemczech występują dwa rodzaje samochodów używanych: te „dla Niemca”, które nawet jeśli są już zaawansowane wiekowo, ale zadbane i w dobrym stanie, to przeważnie znajdują nowego właściciela u siebie w kraju. Natomiast do nas (poza chlubnymi wyjątkami!) trafiają najczęściej auta z drugiej grupy: rozbite, zajechane albo popsute, bądź też takie, którym kończy się badanie techniczne i wiadomo, że koszt naprawy będzie za wysoki, by inwestować. Przysłowiowy Niemiec umie liczyć i wie, że lepiej się balastu pozbyć (nawet jeśli auto poza usterką trzyma się jeszcze kupy!) niż bez sensu przepłacać. Zwłaszcza że koszty robocizny i części przeważnie okazują się znacznie wyższe niż u nas. Dlaczego o tym wspominamy? Bo oba egzemplarze Audi obejrzane przez nas w dużym handlarskim zagłębiu na północny wschód od Warszawy idealnie się w ten trend wpisują – niby ładne, a jednak z jakiegoś powodu nie stoją w komisie w Bawarii, tylko właśnie w owym miasteczku na pograniczu Mazowsza i Podlasia.
Na początek jednak ważne zastrzeżenie: jak na standardy polskiego rynku wtórnego oba sprawdzone przez nas Audi okazały się nadzwyczaj uczciwe. Gdyby większość aut oferowanych u nas miała tylko takie niedociągnięcia, patologia byłaby nieco mniejsza. Ale po kolei.
Audi A4 B7 2.0 TDI – Polacy lubią to
Wybór marki nie był przypadkowy. Audi od lat znajduje się na szczycie listy przebojów naszego rynku wtórnego. Kiedyś rozszarpywano głównie diesle (ach, te 1.9 w „tedeiku”!), potem, m.in. po kilku słynnych wpadkach technicznych i oszukanym oprogramowaniu w koncernie VAG, parcie na ten napęd spadło, a klienci zwrócili swoje oczy w kierunku aut benzynowych. Zwłaszcza takich, które dobrze znoszą montaż instalacji gazowej. Wybieramy więc sprawiedliwie: obejrzymy i diesla, i benzyniaka. Zaczynamy od A4 B7 z 2005 r. za 21 900 zł i z legendarnym klekoczącym bocianem pod maską. „A6-ka” 2.4 V6 – w kolejnym odcinku naszego cyklu.
Wracając do „A4-ki”: tak, to jeszcze wersja zasilana pompowtryskami (PD), o mocy 140 KM i z onaczeniem „BLB”. Do tego dochodzi niewiarygodnie niski jak ten rocznik przebieg, wynoszący 208 tys. km. Handlarz zapewnia jednak przez telefon, że jest to wartość w „100 proc. autentyczna”, na dodatek samochód jest wręcz idealny i żeby przyjeżdżać na jazdę próbną. Pomni tego, że zazwyczaj auta nie trafiają do nas z zagranicy przez przypadek, ruszamy zweryfikować te zapowiedzi. I szczerze mówiąc, na początku jesteśmy nieco (i mile!) zaskoczeni. Naszym oczom ukazuje się bardzo zadbany samochód z niezłym lakierem (brak szpachli, kilka elementów malowanych, choć kiepsko; handlarz mówił tylko o drzwiach, więc minął się z prawdą) i ze świetnie utrzymanym wnętrzem. Jasne, wszystko aż klei się od plaka i innych substancji nabłyszczających, jednak nie widać typowych dla „A4-ki” B7 oznak zużycia, ładne są nawet przyciski od szyb i radia oraz pokrętło włącznika świateł. „Nie musiałem malować” – cieszy się sprzedawca. Auto ma pakiet S-Line, kilka dokumentów jako tako potwierdzających przebieg i... nie odstrasza. A to już coś! Rzut oka pod maskę – czysto, schludnie. „Myłem z wierzchu” – uspokaja sprzedający.
Audi A4 B7 2.0 TDI – tablice komisowe, brak OC
No to jak z tą jazdą próbną? „Nooo, wiecie, panowie, on nie jest ubezpieczony, to tak tylko tu blisko”. OK, lepsze to niż nic, wsiadamy i jedziemy, natomiast sprzedawca z racji innego klienta na placu decyduje się zostać i jedziemy bez niego. Zaufanie godne uznania.
Silnik po odpaleniu wibruje i minimalnie faluje obrotami, jednak po chwili się uspokaja i możemy ruszać. Wszystko przebiega miło do chwili, gdy musimy po raz pierwszy użyć hamulca, bo po wciśnięciu pedału auto zachowuje się tak, jakby miało na pokładzie nie hamulce, lecz jedynie spowalniacze. Przez chwilę robi nam się ciepło, a drzewo stojące przy zakręcie zaczyna niebezpiecznie rosnąć w oczach. Po chwili, gdy już udaje się bezpiecznie wyhamować i otrzeć z czoła zimne krople potu, na zegarach wyświetla się komunikat o awarii układu hamulcowego. Ale, jak po chwili uspokoi nas handlarz: „To normalne, gdy auto trochę postoi. Trzeba parę razy przyhamować, by zdjąć warstwę korozji”. Tak, z pewnością. Kolejna sprawa to wyraźnie pogwizdująca turbina: to tylko nieszczelny dolot, czy już grubsza naprawa? Tego na miejscu nie zweryfikujemy. Reasumując: auto niby ładne, ale jednak wymaga inwestycji. Znalazło się w Polsce ze względu na kilka szykujących się napraw i brak filtra DPF. A w Niemczech to już ostatnio dyskwalifikacja.