- Przez telefon wszystko pięknie. A na miejscu oglądamy chyba inne auto?
- Strona WWW należąca do RDW donosi jednak, że przebiegi zapisywane podczas kolejnych wizyt nie układały się w logiczny ciąg – licznik cofnięto w Holandii?
- Zdjęcia w ogłoszeniu zrobiono tak, by nie było widać dwóch reflektorów naraz
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
Holandia to kraj dobrze zabezpieczony przed licznikowymi oszustwami. Wystarczy znać numer rejestracyjny auta, żeby przez internet sprawdzić, czy przebiegi gromadzone m.in. w ramach rutynowych badań technicznych układają się w logiczny ciąg (patrz ramka niżej). To o tyle łatwe, że dostęp do bazy jest darmowy, a numer tablic – przypisany na całe życie do danego pojazdu. Nawet gdy zostaje on wywieziony za granicę na kołach, dostaje białe tablice z wyklejonym (wersja elegancka) lub nabazgranym na papierze numerem (wersja budżetowa, de facto darmowa!). Sęk w tym, że to ten sam, z którym auto jeździło po Holandii. Wielu handlarzy, zdając sobie z tego sprawę, zakrywa tablice w ogłoszeniach. Tym razem miało jednak być inaczej.
– Proszę pana, przebieg niski i udokumentowany, mam nawet wydruk z holenderskiej bazy, wszystko się zgadza. Zaraz podeślę. Poza tym malowany tylko lewy błotnik, wszystko pozostałe w idealnym stanie! – handlarz, jak zwykle, brzmi niezwykle wiarygodnie. Jak tu się nie zainteresować? Toż to prawdziwie złoty interes, bo i cena wygórowana nie jest (29 900 zł).
Pełni radosnego podniecenia jedziemy na miejsce, bo diesel z Holandii ze względnie niskim przebiegiem – deklarowany to 250 tys. km, w praktyce o 7 tys. wyższy – nie zdarza się często. Ze względów podatkowych ropniak w Holandii musi dużo jeździć i tylko wtedy się kalkuluje. Do Polski trafiają więc diesle albo rozbite, albo te, w których w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęły niewygodne kilometry.
Dojeżdżamy na miejsce. Pierwsze wrażenie – inaczej niż w przypadku wielu aut, które oglądamy – jest pozytywne. Lakier tu i ówdzie okazuje się podmęczony (odpryski na masce, ze zderzaka schodzi klar, widać drobne rysy i wgniecenia), ale ogólnie BMW sprawia wrażenie solidnego. Pomiar powłoki lakierniczej potwierdza: malowany błotnik, punktowo szpachla. Po bliższym poznaniu wyłapujemy m.in. odprysk na szybie czołowej, paskudnie zmatowiały reflektor i kończący się palnik ksenonowy w lewej lampie. Najgorsze ze wszystkiego są jednak opony: stare, łyse, sparciałe – wyglądają jak slicki, ale to chyba nie o to chodzi... Natychmiast na śmietnik!
Kolejne miłe zaskoczenie we wnętrzu, które – jak na serię E60 – okazuje się zaskakująco świeże. Prawie cała elektryka działa (!), brakuje tylko jednego uchwytu na kubek. „Chwalimy” kierownicę – już na pierwszy rzut oka widać, że została ordynarnie pomalowana farbką, bo skóra z niej „oblazła”, co handlarz kwituje wzruszeniem ramion: Jak dla mnie wnętrze jest ładne!
No właśnie, przebieg. Z danych, które udało nam się wydobyć z ASO BMW, wynika, że dokładnie 10 kwietnia 2012 r. na liczniku naszego BMW widniało 250 032 km, teraz, po 6,5 roku, mamy 257 186 km. Cud? Być może. A może nie, bo w bazie RDW (ramka) widnieje kluczowa adnotacja – onlogisch.
Prawda jest taka, że auto ma zapewne co najmniej 400-500 tys. km przebiegu i tak właśnie jeździ: ledwo pali (trzy świece żarowe spalone – sprzedawca spieszy z wyjaśnieniem), na początku faluje, nie rozpędza się, jak na 250 KM przystało (ponoć po tuningu!), i pogwizduje podczas ruszania (turbina?). Zakup? Na umowę, bo to auto kolegi, nie nasze. Klasyka gatunku!
Galeria zdjęć
BMW serii 5 (E60) nie ma ostatnio za dobrej prasy: tu uznają je za najgorsze auto używane dostępne na rynku, tam jest wyśmiewane za swoje liczne problemy z elektryką i elektroniką. No to może pora odczarować ten mit? Oto przed wami piękny egzemplarz z 3-litrowym dieslem oraz bardzo bogatym wyposażeniem. I z zapewne elegancko spreparowaną przeszłością...
BMW 530d z 2005 r. za 29 900 zł. Tyle że z VIN-u wychodzi, że auto wyprodukowano pod koniec 2004 r. Jak jednak to często bywa, handlarz „niechcący” się pomylił...
Ostatni wpis w bazie BMW to 250 032 km w... 2012 r. Jak wynika z dokumentu Keuringsrapport, wystawionego przez RDW (robi m.in. badania techn.) – to karta przetargowa handlarza – auto wywieziono w 2018 r. przy 250 608 km (!). Strona WWW należąca do RDW donosi jednak, że przebiegi zapisywane podczas kolejnych wizyt nie układały się w logiczny ciąg – licznik cofnięto w Holandii?
Opony ktoś wyjął ze śmietnika. Są stare, sparciałe i kompletnie łyse. Jazda na nich jest niebezpieczna.
Punktowa szpachla, poza tym lakier i blacha to mocne strony tego BMW. Lewe drzwi po polerce.
Pięknie umyty, ale brzydko chodzi – silnik pamięta lepsze czasy i raczej ma znacznie więcej niż 250 tys. km.
Podczas ruszania słychać dziwny gwizd. Na plus: skrzynia płynnie działa, zupełnie nie szarpie!
Lewarek okazuje się lekko zużyty, podgrzewanie foteli działa. Sprawne BMW E60 to nadal dużo frajdy z jazdy.
Jeden z uchwytów na kubki jest urwany, ale podobno sprzedawca dorzuca w cenie nowy. Są dwa kluczyki, ale brakuje np. jakiejkolwiek historii serwisowej. Przypadek?
Ktoś tu miał farbkę i nie wahał się jej użyć. Czyli tani sposób na odświeżenie już dość mocno zajechanej kierownicy.
Zdjęcia w ogłoszeniu zrobiono tak, by nie było widać dwóch reflektorów naraz. Nic dziwnego, jeden palnik ksenonowy już ledwo żyje.
Auto ma głównie fabryczny lakier. Drzwi kierowcy mocno spolerowane – czyżby wymieniane „w kolor”?
Fotel lekko wysiedziany, ale skórę odświeżono. Co ciekawe, działa skomplikowana elektryka, a to nie jest takie oczywiste w przypadku tego modelu bawarskiej marki! Uszczelka drzwi kierowcy: podarta, do wymiany.
Auto ma zapewne co najmniej 400-500 tys. km przebiegu i tak właśnie jeździ: ledwo pali (trzy świece żarowe spalone – sprzedawca spieszy z wyjaśnieniem), na początku faluje, nie rozpędza się, jak na 250 KM przystało (ponoć po tuningu!), i pogwizduje podczas ruszania (turbina?).