- Używane samochody w Austrii są stosunkowo drogie
- Formalności wywozowe używanego auta z Austrii okazują się, na szczęście, dość proste. Ale... też drogie
- Używane auta w Austrii to głównie marki niemieckie i japońskie (głównie Mazda i Toyota), wyraźnie mniej jest samochodów koreańskich, francuskich i włoskich
Pod koniec stycznia stara droga wylotowa z Wiednia na Mikulov i dalej na Brno wygląda wyjątkowo smutno. Mgła, lekki opad, sznury ciężarówek sunące w kierunku czeskiej granicy... Jednak my, zamiast siedzieć w kawiarni w pobliżu Hofburga przy filiżance kawy i kawałku tortu Sachera, jesteśmy właśnie tutaj. O tym, że to właściwe miejsce, przekonujemy się już po chwili, bo oto z mgły zaczynają wyłaniać się małe lawety do transportu aut. Mają numery z Węgier, Rumunii i – oczywiście – z Polski, skręcają w boczną uliczkę i szybko znikają za zakrętem. Nie zostaje nic innego, jak podążyć za nimi.
Po krótkiej chwili trafiamy na ogromny plac, zastawiony rzędami używanych samochodów – dużą przestrzeń podzielono prowizorycznymi płotami tak, by zmieściło się tu jak najwięcej osobnych „firm”. Widok w sumie niespecjalnie zaskakujący, bo w całej zachodniej Europie najtańsze i najpodlejsze komisy wypychające auta na eksport wyglądają tak samo (lub bardzo podobnie!). Nie spodziewamy się, że łatwo trafimy tu na samochód godny zakupu, ale skoro kręci się tu tylu handlarzy, to chyba jednak warto to miejsce zbadać dokładnie.
Po używane auto do Austrii – złomowiska czyli, nietanio i niedobrze
Właściciele owych komisów przeważnie urzędują albo w rozpadających się przyczepach, albo w starych i zaniedbanych budynkach, pamiętających chyba jeszcze czasy Austro-Węgier. Ofertę stanowią stare i zajeżdżone samochody, najczęściej niemające już aktualnych badań technicznych (niem. Gutachten; potoczna – i najczęściej używana nazwa – brzmi w Austrii Pickerl). Przeważają pojazdy za maksymalnie kilka tysięcy euro, część firm specjalizuje się w autach rozbitych, inne handlują wyłącznie częściami. Dla handlarzy najwyraźniej świetne miejsce, bo węgierskie i polskie lawety co rusz opuszczają któryś z placów z ładunkiem „na plecach”.
Handlarze, jako stali klienci, otrzymują zapewne dobre ceny, nas – nieznanych nikomu detalistów – sprzedawcy traktują raczej z dystansem. Zaczynamy jednak nieśmiało rozpytywać o ceny i od razu pierwsze zaskoczenie. Przykład: 6900 euro za nieco podmęczonego kilkunastoletniego Opla Vivaro 2.5 CDTI w wersji osobowej? Średnia oferta, i to delikatnie rzecz ujmując. Ogólnie zwykły „prywatny” klient pragnący kupić coś ładnego dla siebie nie ma tu raczej czego szukać – większość wystawionych pojazdów to obraz nędzy i rozpaczy (patrz też zdjęcia), na dodatek w mało zachęcających cenach.
Podobnie wygląda sytuacja bliżej głównej drogi, gdzie rozlokowali się nieco bardziej „eleganccy” komisanci – samochody od razu wyglądają lepiej, ale ceny nadal atrakcyjne nie są. Weźmy np. Citroëna C8 2.0 HDi z 2011 r. z przebiegiem 240 tys. km za 4900 euro: samochód ma pękniętą szybę czołową i nie wygląda już zbyt świeżo, na dodatek w Polsce podobne egzemplarze kosztują tyle samo (jak nie mniej!). W innym komisie, kilkadziesiąt kilometrów dalej, napotykamy pordzewiałą Škodę Superb I 1.9 TDI (2005 r.) z 375 tys. km na liczniku – pojazd z paskudnie zniszczonym wnętrzem wyceniono na 2490 euro (!), podczas gdy w Polsce egzemplarze z tak wysokim deklarowanym przebiegiem i mniej zniszczonym środkiem zazwyczaj wycenia się na 6500-8000 zł.
Na razie – powtórzmy to wyraźnie – wniosek jest smutny: bez znajomości w środowisku handlarskim rozsądnie (z punktu widzenia kosztów!) trudno kupić coś dobrego. Problem w tym, że i ładne samochody w eleganckich komisach są o dobre 20-30 proc. droższe niż w Polsce, mogą więc stanowić atrakcyjną propozycję głównie dla tych, którzy szukają konkretnego modelu i są gotowi za niego przepłacić. Austriacki rynek obfituje bowiem w drogie, bogato wyposażone i ekskluzywne samochody, dużo jest też egzemplarzy z napędem 4x4. Trochę jak w Szwajcarii, tyle że bez dodatkowych formalności (niekiedy – cło, zawsze – unijny VAT) związanych ze sprowadzeniem samochodu spoza obszaru UE.
Po używane auto do Austrii – zaskakujące znalezisko
Jednak w tym całym zamieszaniu trafiają się i nie lada niespodzianki: na jednym z placów zauważamy wrastające w ziemię Renault Clio I Williams! Zadbane egzemplarze bez trudu osiągają ceny na poziomie 20 000-25 000 euro, zaś ten – na pierwszy rzut oka – nie jeździ od dobrych paru lat, stał się już przytulnym mieszkaniem dla os (oraz innych form życia...) i kwalifikuje się do odbudowy. Mimo to średnio uprzejmy austriacki sprzedawca informuje, że cena jest stała, nienegocjowalna i wynosi 10 000 euro (!). Trzymamy kciuki, żeby auto trafiło w dobre ręce.
Pora jednak zmienić scenerię i poszukać czegoś naprawdę sensownego. Odpalamy więc portal Willhaben.at – to tam skupia się większa część handlu używanymi samochodami w Austrii – i zaczynamy przeglądać anonse.
Ważne: czasem w ogłoszeniach nie znajdziesz numeru telefonu, gdyż część sprzedawców prywatnych (oraz handlarzy podających się za takowych!) preferuje kontakt przez formularz e-mail, a jeśli telefon w ogłoszeniu jest, to lepiej mieć na podorędziu austriacką kartę pre-paid – polskie numery nie zawsze wywołują pozytywne emocje.
Jak czytać anonse? Przede wszystkim należy pamiętać o tym, że samochody opisane jako „Export-”, „Bastlerfahrzeug” lub „kein Pickerl” (brak aktualnych badań technicznych) – czyli te domyślnie przeznaczone na eksport – w znakomitej większości przypadków, choć tanie, mają jakieś ewidentne defekty. Albo mechaniczne (lub elektryczne), albo tzw. optyczne.
Po używane auto do Austrii – BMW z falującymi obrotami
Naszą uwagę przykuwa jednak ładne BMW 318i (E90) z 2005 r. za 3300 euro. Niezła cena, jednak komisant w ogłoszeniu zastrzega, że silnik na wolnych obrotach nierówno pracuje, nie zabrakło magicznego dopisku: „na eksport”. Nic to, jedziemy, bo odrzucenie kilkunastoletniego BMW z tak błahego powodu mogłoby być błędem.
Na miejscu okazuje się, że auto, choć niezbyt bogato wyposażone, jest bardzo zadbane i ładne. Lakier nie nosi śladów częstych wizyt w myjniach automatycznych, miernik wskazuje fabryczną grubość, szyby są oryginalne. Podwozie – wolne od rdzy, na dodatek wymieniono ostatnio tłumik końcowy. We wnętrzu – poza lekko przetartym fotelem i zniszczoną gałką biegów – zużycia brak. Jak się okazuje, samochód zgłasza błąd związany z układem rozrządu, co prawdopodobnie oznacza problem z systemem Valvetronic (regulacja wzniosu zaworów). Intuicja podpowiada nam, że padł nastawnik układu, zaś w Polsce naprawa powinna zamknąć się w kwocie ok. 1000 zł. Wreszcie więc jakaś w miarę sensowna oferta z punktu widzenia prywatnego importera. Owszem, z silnika trochę leje się olej, ale... pokażcie nam szczelne BMW E90 z jednostką N46 (2.0 benzynowa).
Następnie oglądamy kilka innych samochodów – w tym m.in. Mazdę 5 2.0 CD, Volkswagena Sharana 1.9 TDI i Škodę Octavię II 1.9 TDI – oferowanych przez tzw. prywatnych sprzedawców, którzy w 2/3 przypadków okazali się zwykłymi handlarzami, na dodatek słabo mówiącymi po niemiecku. Żadne z tych aut, choć tanie, nie kwalifikowało się do zakupu, we względnie najlepszym stanie była Octavia. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na kolejną specyfikę austriackiego rynku: większość ofert stanowią diesle, bardzo dużo jest przeróżnych vanów, można też zazwyczaj liczyć na nieco mniejsze deklarowane przebiegi niż w Niemczech. Ponadto dominują marki niemieckie i japońskie (głównie Mazda i Toyota), wyraźnie mniej jest samochodów koreańskich, francuskich i włoskich. Poza tym, jeśli na Willhaben.at lub Autoscout24.at znajdziesz ciekawą cenowo ofertę od osoby prywatnej, spiesz się, gdyż handlarze nie śpią i zrobią wszystko, żeby cię ubiec.
Po używane auto do Austrii – formalności
A jak wygląda w Austrii kwestia formalności związanych z eksportem? Przede wszystkim należy zdecydować, czy samochód pojedzie do kraju lawetą (przeważnie 800-1300 zł), czy na własnych kołach. W drugim wypadku należy albo dogadać się ze sprzedającym, że odeśle mu się oryginalne tablice kurierem (szansa, że ktoś przystanie na taki układ, jest raczej niewielka!), albo wykupić zielone tablice wywozowe (na 3 dni kosztują ok. 300 euro, wraz z ubezpieczeniem).
Polacy mający znajomych handlarzy działających w Austrii potrafią też korzystać z niebieskich tablic handlarskich i w ten sposób jechać kupionym autem do Polski, ale tu problemów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, takie tablice nie są uznawane ani w Czechach, ani na Słowacji, trzeba więc jechać naokoło przez Niemcy. Po drugie, żaden handlarz nie użyczy swoich tablic nieznanej osobie z ulicy.
Z południowej Polski do Wiednia jedzie się 3-4 godz. To naprawdę blisko.
3600 euro za Citroëna C5 2.0 HDi z 2009 r. to akurat niezła oferta. Gdyby auto miało zostać w Austrii, byłoby drożej – rękojmia, badanie techniczne...
Uszkodzone auta to głównie coś dla tych, którzy mają znajomego blacharza. W innym wypadku – raczej bez sensu.
Buszując po tanich komisach (złomowiskach), można czasem natknąć się na prawdziwy skarb: tym razem w najmniej oczekiwanym miejscu i czasie trafiamy na wrastające w ziemię Renault Clio Williams. Najważniejsze: to prawdziwy Williams, nie imitacja. Auto stoi od kilku lat, ma niecałe 100 tys. km na liczniku i... nieoryginalne prawe drzwi.
Clio, czyli gniazdo os...
Tapicerka i fotele w niezłym stanie.
Boczki drzwi zdążyły się już za to odkleić...
3300 euro za ładne BMW 318i z 2005 r. to niezła oferta. Niezła, jak na Austrię, rzecz jasna. Auto ma problem z falującymi obrotami.
Silnik faluje na obrotach jałowych?
Austriak stwierdził, że do 15-letniego BMW dokładał nie będzie i wstawił samochód do komisu. Handlarz uczciwie opisał problem, dorzucił dopisek „für Export” i ustalił cenę na 3300 euro. Sam samochód jest ładny i mało zniszczony, ma oryginalny lakier – swego czasu ktoś o niego dbał. Na podwoziu widać dodatkowe zabezpieczenie antykorozyjne. Problem z silnikiem zapewne dotyczy nastawnika Valvetronic.
Wydech jest nowy, dodatkowo widać, że ktoś nakładał tu coś w rodzaju zabezpieczenia przed rdzą...
Kod błędu zapewne wskazuje na usterkę układu Valvetronic. W Polsce naprawa: ok. 1000 zł z częściami.
Z silnika leje się olej, ale to w tej konstrukcji (N46) norma.
Delikatnie wytarta gałka zmiany biegów to nic dziwnego po 175 tys. km.
Wnętrze zadbane i mało zniszczone jak na deklarowane 175 tys. km. Auto warte rozważenia
Klasyka austriackiego rynku: duży van z dieslem, sprzedawany przez handlarza (notabene – bardzo sympatyczny Serb), występującego w ogłoszeniu jako osoba prywatna. Auto zajeżdżone, zniszczone, wibruje podczas przyspieszania. Mimo ceny (1950 euro) – nie warto.
Już na pierwszy rzut oka widać, że Sharan najlepsze lata ma dawno za sobą.
Środek? Paskudnie poniszczony. Pojawia się pewna wątpliwość, czy widoczne na liczniku 245 tys. km to prawda.
Każdy prawdziwy „druciarz” byłby dumny, czyli wiązka elektryczna naprawiona na kawałek taśmy izolacyjnej. Ale auto jest tanie!
W takich komisach stoją ładne i drogie auta – coś dla tych, którzy są gotowi mocno przepłacić.
Tablice wyjazdowe (od ok. 300 euro) załatwisz w Zulassungsstelle (wydział komunikacji).
W Austrii funkcjonują dwa systemy: starszy (papierowy dowód rejestracyjny; kolor czerwono-żółty: Zulassungsbescheinigung Teil I) i nowszy (opcjonalny!) – w formie karty z chipem. Z kolei karta pojazdu (Zulassungsbescheinigung Teil II; kolor żółto-niebieski) zawsze ma papierową formę.
Formalności wywozowe załatwia się w punktach o nazwie Zulassungsstelle – tu kupisz ubezpieczenie oraz zielone tablice eksportowe.
Uwaga: np. w Wiedniu urzędy odpowiedzialne za tablice eksportowe (Überstellungskennzeichen) zmieniają się co tydzień i w danym tygodniu zajmuje się tym tylko jeden! Zdarza się, choć rzadko, że sprzedający wypuszcza klienta do Polski na swoich stałych numerach i następnie prosi o ich odesłanie/odwiezienie. W takim wypadku sprzedający zatrzymuje u siebie np. kartę pojazdu i wydaje ją dopiero wtedy, gdy dostanie tablice z powrotem.
Żeby otrzymać tablice wywozowe, powinno się dane auto wyrejestrować, ale – i tu uwaga! – mimo oficjalnego wymogu przedstawienia aktualnych badań technicznych powinno dać się załatwić tablice nawet w przypadku auta bez Pickerl.
Jak sprawdzić, czy przegląd jest ważny? Obejrzyj naklejkę w prawym górnym rogu szyby czołowej. Pamiętaj: jeżeli samochód został wymeldowany i wyrabiasz dla niego zielone tablice, to możesz nie otrzymać już oryginalnego dowodu rejestracyjnego, lecz jedynie tymczasowy, zawierający twoje dane. Żeby zarejestrować auto w kraju, należy też przedstawić umowę kupna/fakturę i tzw. dokument zezwolenia (Typenschein), opłacić akcyzę.