- W Japonii handel używanymi autami to głównie aukcje w sieci
- Stan auta opisany jest bardzo szczegółowo
- Niestety wiele aut jeżdżących w Japonii poddano brzydkim przeróbkom stylistycznym
Wtajemniczeni (czyli handlarze) eksplorują rynek japoński już długo, ale ostatnio liczba samochodów trafiających do Polski z tego kierunku stale się zwiększa i nawet wśród tzw. zwykłych kupujących oraz importerów prywatnych gruchnęła wiadomość, że oto otwiera się źródło znakomitych używanych aut europejskich, bez rdzy, z małym przebiegiem i w luksusowych kompletacjach. Fakty są bowiem takie, że w Japonii da się znaleźć bardzo ciekawe samochody, o których my, Europejczycy, moglibyśmy jedynie pomarzyć.
Począwszy od typowych JDM-ów – czyli wersji japońskich modeli przeznaczonych na rynek wewnętrzny – przez europejskie klasyki z lat 80. i 90. XX w., po współczesne modele z mocnym silnikiem i niewysokim przebiegiem. Sprawę ułatwia to, że znakomita część samochodów przeznaczonych na eksport jest oferowana na aukcjach w internecie i można je licytować samemu lub wynająć do tego pośrednika. Nic, tylko odpalić komputer, wyszukać interesujący samochód i kupować. Transport? To osobny, niekiedy dość skomplikowany temat.
Zakup samochodu z Japonii, mimo atrakcyjnej oferty i często nawet zachęcających cen, to czasochłonna i skomplikowana logistycznie operacja. Jeżeli macie zamiar skorzystać z tej furtki, ale bez pomocy pośrednika, musicie się dobrze przygotować i wiedzieć, jakich formalności należy dopełnić. Jednak od początku.
W Japonii obowiązuje ruch lewostronny, jednak wiele modeli – zwłaszcza europejskich marek premium – importowanych z Japonii ma kierownicę fabrycznie po „naszej”, czyli lewej stronie. Świetna wiadomość: nie trzeba bawić się w żadne przekładki ani inne tego typu kombinacje – samochód jest oryginalny, zgodny z fabryczną specyfikacją i można się nim swobodnie poruszać po Polsce. Jasne, kilka przeróbek z reguły trzeba zrobić (m.in. światła, radio/nawigacja; patrz dalej), jednak jest ich bez porównania mniej niż w przypadku tzw. anglików, a nawet – modeli z rynku USA. Możecie spokojnie przyjąć, że samochody z kierownicą po lewej stronie przywiezione z Japonii to tylko nieznacznie zmodyfikowane „europejczyki”, co zresztą w wielu markach (np. BMW) potwierdza nr VIN.
Nasuwa się więc zasadne w tym miejscu pytanie: po co normalnemu Japończykowi samochód tak niepraktyczny w tamtejszych warunkach drogowych? Przecież kłopot pojawia się nawet wówczas, gdy trzeba zapłacić na bramce za autostradę! Jak się jednak okazuje, japońska ekstrawagancja motoryzacyjna nie zna granic, bowiem posiadanie samochodu europejskiej marki, najlepiej premium i z kierownicą po niewłaściwej w Japonii stronie, jest świetnym sposobem na podniesienie własnego statusu społecznego i pokazanie innym, że stać mnie nawet na taki kaprys.
No bo kto bogatemu zabroni! Efekt jest jednak taki, że w Kraju Kwitnącej Wiśni pojazdy z kierownicą po „naszej” stronie często bardzo mało jeżdżą i nawet po kilku, kilkunastu latach mają na liczniku po kilkadziesiąt-sto tysięcy km. A że są już stare wiekiem, to i prestiż maleje, właściciel się go pozbywa i „stary” samochód trafia na aukcję z dużą szansą na eksport do dowolnej części świata.
Największą zaletą japońskich „europejczyków” ma jednak być ich stan. Tak przynajmniej głoszą sami handlarze i importerzy prywatni, którzy zdążyli sprowadzić stamtąd już kilka samochodów. I faktycznie, szansa jest duża, bo poza małymi przebiegami można też liczyć i na inne zalety. Przede wszystkim – brak korozji. Zimy są srogie tylko w nielicznych regionach kraju, na dodatek podczas opadów śniegu na drogi nie sypie się soli. Jeżeli więc przymierzacie się do zakupu samochodu z Japonii, a na jego karoserii kwitnie nowa forma życia, to można z dużą dozą pewności założyć, że macie do czynienia z egzemplarzem co najmniej pokolizyjnym. Chyba że dany pojazd dużo parkował... nad morzem. I pordzewiał.
Japonia to kraj nasłoneczniony o gorącym klimacie. I to dobrze widać po starszych samochodach, które nie były regularnie garażowane, lecz długo i często parkowały pod chmurką. W wielu przypadkach lakier jest zmatowiały i popękany, czarne plastiki kompletnie wypłowiałe, a wyposażenie wnętrza – „przysmażone” lub porozklejane. Długotrwałe działanie promieni słonecznych i wysokiej temperatury może też negatywnie odbić się na mechanice i elementach gumowo-metalowych: auto jest śliczne, a nie nadaje się do jazdy.
Do zalet używanych aut przywiezionych z Japonii z reguły zaliczymy też bogate wyposażenie, ale uwaga: tamtejsi kierowcy to gadżeciarze lubujący się w fabrycznych i aftermarketowych dodatkach. Czasem zdarza się więc i tak, że samochód po przyjeździe trzeba na początek „odszczurzyć” i przywrócić do stanu bliższego fabrycznemu. Przykłady? Plastikowe drewno na konsoli środkowej w BMW 335i, które fabrycznie było wyposażone w szczotkowane aluminium, i dziwne, nieoryginalne dywany w klasie S W140. Na tylnej klapie wspomnianego Mercedesa – mimo że pod maską miał silnik 3.2 R6 (300SE) – zaradny Japończyk nakleił emblemat „S500”. Klasyczny „agrotuning” – skąd my to zresztą znamy?
Wróćmy jednak do dobrych wiadomości. Jak wspomnieliśmy, samochody przeznaczone na eksport są oferowane na aukcjach internetowych, a każdemu egzemplarzowi towarzyszy dość szczegółowy raport opisujący stan blacharski i techniczny. Nie trzeba nawet znać japońskiego, bo schematy daje się łatwo rozszyfrować, tak samo zresztą, jak końcową ocenę/rating, którą dostaje każdy pojazd przed zlicytowaniem – od R (powypadkowy, po naprawach) do 6 (stan fabryczny). Każdy samochód jest już wyrejestrowany i wyposażony w tzw. certyfikat eksportu (Export Certificate), zawierający m.in. dane na temat stanów licznika zarejestrowanych w ramach dwóch ostatnich przeglądów technicznych. Aukcje można podglądać zarówno na stronach polskich, jak i zagranicznych pośredników, a także bezpośrednio u źródła (dom aukcyjny).
Jak kupować? Najprościej poprzez pośrednika. Usługa zawierająca m.in. licytację, transport i opłaty to z reguły ok. 1000-2500 dolarów, czyli między 3400 a 8500 zł, do tego dochodzi cło (10 proc.), VAT (lepiej opłacić w Niemczech – 19 proc.!) i polska akcyza. Gdy chcecie sami licytować, musicie założyć konto na którymś z portali i z reguły wpłacić wadium. Pamiętajcie, że o najlepsze kąski będziecie rywalizować z handlarzami, którzy mają już wprawę w wygrywaniu aukcji – nie zniechęcajcie się, jeżeli kilka pierwszych aut ktoś sprzątnie wam sprzed nosa. Wyprawa do Japonii i zakup samochodu na miejscu to raczej coś dla tych, którzy mają dużo czasu i pieniędzy, a zasadzają się na wyjątkowo drogi i rzadki egzemplarz.
Jest też i inna droga, trochę bardziej na skróty. Otóż na placach u naszych rodzimych handlarzy coraz łatwiej natknąć się właśnie na egzemplarz sprowadzony z Japonii, często już po opłatach celno-skarbowych i z wykonanymi tłumaczeniami dokumentów.
Na placach najczęściej spotkacie modele BMW, Lexusa, Mercedesa i Porsche z lat 80., 90. i przełomu wieków, choć trafiają się też klasyki i zupełnie współczesne egzemplarze. Łączy je z reguły jedno – deklaracja handlarza, że oto macie do czynienia z najlepszą okazją w waszym życiu. Może i nie jest tanio – wszak każdy musi zarobić – ale za to z superniskim przebiegiem, na dobrym „wypasie” i bez korozji. Wspólny mianownik wielu firm importujących auta z Japonii to... nieco sztuczna atmosfera wyjątkowości. Oględziny często po uprzednim umówieniu się, zdjęcia w ogłoszeniu jak z magazynu o klasykach, w treści ogłoszenia same zachwyty, uwagi o tym, że to świetna lokata kapitału itp. No to zweryfikujmy te zapowiedzi! Co znaleźliśmy? Zobaczycie w galerii.