Auto z Niemiec – hasło klucz. Tamtejsza kultura motoryzacyjna stoi na wyższym poziomie, więc pojazdy zza Odry są w dobrym stanie, nic w nich nie puka ani nie stuka... Brzmi kusząco, prawda? Jeśli jednak nie ufacie handlarzom, nie znacie się na samochodach ani nie mówicie po niemiecku – a mimo to chcecie posmakować ziemi obiecanej – możecie skorzystać z oferty firm organizujących wyjazdy po auta.
W naszym przypadku zaczęło się od niezobowiązującego pytania jednego ze znajomych. Arek od paru lat jeździ starą Hondą Civic i uznał, że przyszła pora na zmiany. Pod jego domem zawsze parkowały auta przednionapędowe, więc tym razem zamarzył mu się samochód 4x4, ewentualnie – z napędem na tył. Grono aut-kandydatów zawęziliśmy szybko: celujemy w Audi A4 B6 1.9 TDI quattro, VW Passata B5 4Motion lub BMW E46 320d. Budżet to 4000 euro, więc łatwo nie będzie. No ale od czego są fachowcy!
Ofert jest mnóstwo, różnią się od siebie głównie ceną (500-1000 zł), miejscem docelowym wyjazdu (komis u zaprzyjaźnionego Turka, normalny niemiecki autohandel lub jedno i drugie), czasem trwania wyjazdu (1-3 dni), sposobem wyboru auta (ofertę wskazujemy sami lub zdajemy się na fachowca), liczbą współtowarzyszy podróży (jedni biorą tyle osób, ile się da, inni piszą, że stronią od wycieczek masowych) – słowem do wyboru, do koloru.
No to dzwonimy. I dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy. Np. firma z Lubuskiego nie wozi ludzi w konkretne (czyt. „zaprzyjaźnione”) miejsca, bo tak to można na grzyby jeździć. Przedsiębiorca z Augustowa z kolei wybiera się lawetą do Niemiec i może kogoś ze sobą zabrać, bo w ten sposób ten ktoś (czyli my) opłaci mu paliwo. A przy okazji może uda się jakieś auto znaleźć. Ale pan nie bardzo chce się zgodzić na osobę towarzyszącą – jedziemy we dwóch, bo mamy ze sobą pieniądze – więc uprzejmie dziękujemy.
W końcu na portalu Allegro.pl trafiamy na tandem Marek i Romek (imiona zmienione) z Podkarpacia. Czytamy opinie i nie możemy się nadziwić - kilkadziesiąt wpisów i wszystkie pozytywne! Zatem albo mamy do czynienia z czystej krwi fachowcami, albo panowie mają dużo znajomych. Oraz liczną rodzinę.
Umawiamy się na stacji paliw pod Krakowem (wycieczka rusza spod Rzeszowa). Uczestnicy mogą się dosiadać wzdłuż trasy przejazdu (autostrada A4 na odcinku Rzeszów – granica w Zgorzelcu).
To dość powszechny sposób działania firm oferujących pomoc przy sprowadzeniu auta. Pierwszą noc spędza się w drodze (taniej, ale średnio bezpiecznie), następne (jeśli są konieczne) – najczęściej w niedrogim motelu typu bed&breakfast. Wszystkie formalności związane z załatwieniem pobytu w większości przypadków biorą na siebie organizatorzy – my zapłaciliśmy 25 euro od osoby – standardowa cena.
Ale to oczywiście nie wszystko, bo nocleg można sobie załatwić samemu, nawet bez znajomości języka.
A gdy chcemy coś kupić, panowie obiecują pomóc podczas ewentualnych negocjacji cenowych. Uwaga: niemal wszystkie firmy chwalą się pracownikami z biegłą znajomością języka niemieckiego, z tym że akurat w przypadku tandemu Romek i Marek oceniamy ją co najwyżej na komunikatywną.
Kolejny problem polega na tym, że z nikim nie podpisaliśmy żadnej umowy o współpracę, a wszystko odbyło się „na gębę”. Jeśli coś poszłoby nie tak, w zasadzie nie mamy się do kogo zwrócić z reklamacją.
Przewodnicy rozpoczęli wycieczkę od zmuszenia nas do zakupu tablic wywozowych, na dodatek w cenie nieco wyższej, niż gdybyśmy formalności załatwiali samemu. To prawda, wizyta w wydziale komunikacji przebiegła szybko i sprawnie, ale czy przypadkiem załatwianie formalności nie miało być już wliczone w cenę wycieczki (500 zł)?
Ci, zanim zobaczyli pierwsze auto, już zainwestowali prawie 1000 zł, więc głupio im będzie wracać z pustymi rękoma...
Podczas wizyt w komisach nasłuchaliśmy się od przewodników tylu bzdur, że głowa mała. Wozili nas głównie po szrotach i próbowali wcisnąć swoim klientom cokolwiek, byle się ich jak najszybciej pozbyć.
Tym sposobem jeden z uczestników wyjazdu z pomocą „fachowców” kupił Seata Leona w wersji silnikowej bardzo wysokiego ryzyka (2.0 TDI BKD), a inny – spawanego VW Golfa. Jedyne sensowne auto to Audi A4, ale w tym wypadku duetowi Romek i Marek po prostu dopisało szczęście. My postanowiliśmy szukać na własną rękę. I kupiliśmy BMW.
Zapewne są na rynku rzetelne firmy, które faktycznie pomagają klientom znaleźć sensowne auto. My na taką, niestety, nie trafiliśmy. Wożono nas bez ładu i składu po różnych szrotach, próbując przy okazji wmówić, że stojące tam auta są w doskonałym stanie.
Nie były! Przykro było też patrzeć, jak współtowarzyszom wyjazdu rzedną miny – po pierwsze, myśleli, że w Niemczech wciąż jest samochodowe eldorado, po drugie – nawet oni czuli, że Romek z Markiem mieli nie najlepszy dzień. Skończyło się zakupem dwóch aut, które powinny zostać w Niemczech lub być zezłomowane.