- Bullitt tylko z „manualem”: teraz sześć biegów, w klasycznym Mustangu musiały wystarczyć cztery
- Bullitt nie tylko spektakularnie brzmi, tak samo jedzie
- Drapieżny przód jak w każdym Mustangu, ale Bullitt nie ma na grillu galopującego konia
Dziesięć minut. Tyle mniej więcej trwa scena pościgu z udziałem Mustanga 390 GT Fastbacka i Dodge'a Chargera R/T ulicami San Francisco. Za kierownicą Mustanga porucznik Frank Bullitt, grany przez Steve’a McQueena.
Na 50. rocznicę premiery kultowego klasyka kina na rynek wchodzi znów (po wydaniach z 2001 i 2008 r.) Mustang w wersji Bullitt. Jednak nawet bez wyczynów na pagórkowatych uliczkach Bullitt dostarcza wiele emocjonujących wrażeń. Wolnossący pięciolitrowy silnik, wzmocniony o 10 KM do żwawych 460 KM, napęd przenoszony przez sześciobiegową skrzynię manualną na tylne koła.
To jednak nie wszystko, co tłumaczy cenę 216 600 zł – wyższą od bazowej dla Mustanga GT V8 o 11 300 zł. Bullitta wyposażono seryjnie w: 1000-watowe audio, nawigację, skórę, klimatyzowane przednie fotele, specjalne 19-calowe felgi i znaczki „Bullitt” w różnych miejscach. Generalnie to wersja prawie „wszystkomająca”. Na liście płatnych opcji są tylko 3 pozycje: aktywne zawieszenie za 8500 zł, fotele Recaro za 7500 zł i alarm za 1700 zł.
Już po przejechaniu kilkuset metrów kierowca dziwi się, jak lekko prowadzi się i obsługuje Bullitta. Biegi wchodzą same, pedał sprzęgła nie wymaga mocnego nacisku, system Rev-Matching sprawia, że schodzeniu na niższy bieg towarzyszą przyjemnie dozowane salwy międzygazu. Co wraz z nową elektroniką silnika, zmodernizowanymi przepustnicami i zoptymalizowanym zasysaniem zimnego powietrza daje imponujący efekt akustyczny.
Bullitt nie tylko spektakularnie brzmi, tak samo jedzie. Potężne V8 kręci swobodnie ponad 7 tys. obrotów, sprint do „setki” trwa nieco ponad 4 s, prędkość maksymalna to 250 km/h. Nawet jeśli uda się powstrzymywać od permanentnego wykorzystywania potencjału 460-konnego V8, każda jazda sprawia wrażenie małej przygody. Ale takiej, która dzięki masywnemu układowi hamulcowemu Brembo pozostawia zawsze miłe wspomnienia.
Czyli co – żadnej krytyki? Ależ nie, nie darujemy sobie! Nawet jako Bullitt Mustang nie potrafi do końca ukryć swojego wieku. Wnętrze i elektroniczne wskaźniki nie sprawiają już nowoczesnego wrażenia. Być może byłoby lepiej uczynić ze słabości siłę i zainstalować analogowe zegary. Takie, jakie 50 lat temu miał Ford Mustang GT Fastback Franka Bullitta.
Ford Mustang Bullitt - naszym zdaniem
Bullitt, specjalny model Forda Mustanga, jest przede wszystkim pojazdem kolekcjonerskim, ale też samochodem dla fanów ostrej jazdy i miłośników klasycznego kina akcji. Jego 5-litrowy silnik V8 dowodzi, że czasy potężnych maszyn jeszcze nie całkiem przeminęły.
Drapieżny przód jak w każdym Mustangu, ale Bullitt nie ma na grillu galopującego konia. Zielony lakier metalik Montana to też cecha szczególna.
Pościg Mustangiem z filmu „Bullitt” wszedł do historii kina. 50 lat później Ford wykorzystuje tytuł – będący jednocześnie nazwiskiem głównego bohatera – w specjalnym modelu.
Z tyłu znów logo „Bullitt”. Zwykły Mustang 5.0 V8 ma tu znaczek „GT”, a bazowa 4-cylindrowa wersja Mustanga 2.3 – galopującego konika, takiego jak z przodu na osłonie chłodnicy.
Znaczek „Bullitt” na kierownicy ładnie wygląda, ale poza tym kokpit jest mało emocjonujący. Skórzana tapicerka w wyposażeniu seryjnym.
Sportowe fotele Recaro za 7500 zł zapewniają doskonałe podparcie.
Bullitt tylko z „manualem”: teraz sześć biegów, w klasycznym Mustangu musiały wystarczyć cztery.
Na 50. rocznicę premiery kultowego klasyka kina na rynek wchodzi znów (po wydaniach z 2001 i 2008 r.) Mustang w wersji Bullitt.
Z tyłu znów logo „Bullitt”. Zwykły Mustang 5.0 V8 ma tu znaczek „GT".