Pamiętacie pierwszą generację Hyundaia Santa Fe? Pod względem stylistyki, wykonania i jakości była to trzecia liga. Następca zaprezentował się znacznie lepiej, ale awansował co najwyżej do drugiej ligi. Najnowsza odsłona dużego SUV-a spod znaku stylizowanej litery H to już jednak ekstraklasa. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.

Hyundai Santa Fe to potężne auto. Masywna i muskularna sylwetka nie jest jednak wcale przytłaczająca. Wręcz przeciwnie. Dynamiczne przetłoczenia i wysoko unosząca się linia okien sprawia, że ten krążownik szos wygląda atrakcyjnie i... lekko.

Stylistom udało się przy okazji dokonać bardzo trudnej sztuki. Połączyli oni bowiem sportowe, dynamiczne akcenty z elegancją najwyższych lotów. Z przodu króluje potężny chromowany grill, który sprawia, że za nowym Santa Fe oglądają się wszyscy. W połączeniu z ładnie skrojonymi kloszami świateł daje to naprawdę przyjemny widok. Na tym jeszcze nie koniec, bo i tylna część samochodu nie odbiega od przyjętego założenia. Jest atrakcyjna i dodaje SUV-owi lekkości. Jak na pojazd, który najlepsze wyniki sprzedaży osiąga tam, gdzie klienci uwielbiają toporne i masywne konstrukcje - czyli w USA - jest nad wyraz europejski.

Zresztą pod kątem klienta ze Starego Kontynentu zmieniono choćby charakterystykę zawieszenia i układu kierowniczego, choć wiele "amerykańskich" elementów pozostało tu na dobre. Wymienić wystarczy między innymi kompas w lusterku wstecznym, który nieodłącznie kojarzy się z autami zza Wielkiej Wody. Mamy tu również obszerne wnętrze, które Amerykanie tak cenią, nieco ospały automat, który doskonale komponuje się z charakterem krążownika szos i nadwozie, które ma tendencję do "bujania" przy gwałtownych manewrach i na podłużnych nierównościach.

Wewnątrz, jak już wspomniałem, miejsca jest jak w samochodzie o klasę większym. To ogromna zaleta. Jeśli chodzi o stylistykę, to widać, że projektanci mocno popuścili wodze fantazji, bo tu po prostu nie jest nudno. Powiem więcej, moim zdaniem to, co kierowca ma przed swoimi oczami, natłok przetłoczeń, kształtów i odcieni zahacza o przesadę, ale przesadna nie jest.

Fotele są komfortowe, ale czuć w nim amerykańskiego ducha. W czasie dłuższej podróży doskwiera niezbyt anatomiczne wyprofilowanie siedziska i oparcia. Brakuje też trochę podparcia bocznego. Na ergonomię miejsca pracy kierowcy nie można jednak narzekać, bo optymalne ustawienie fotela nie sprawia żadnych trudności, a kierownica bardzo dobrze leży w dłoni. Wszystkie przełączniki są na swoim miejscu, a wskaźniki i zegary są czytelne. Złego słowa nie powiem też odnośnie jakości użytych materiałów oraz ich dopasowania.

Jak na SUV-a przystało, Santa Fe jest bardzo praktycznym samochodem. Nie brakuje w nim półek i schowków. W testowanej wersji znalazły się też gniazda 12 V z przodu i w bagażniku oraz przydatne gniazdo 230 V. A jeśli o tym mowa, to przestrzeń za tylną kanapą z powodzeniem pomieści wakacyjny ekwipunek. Do linii okien liczy bowiem niemal 540 litrów pojemności, a po złożeniu oparć nawet niemal 1700 litrów. Pod podłogą natomiast jest dodatkowe miejsce na drobiazgi.

Wakacyjny wyjazd nie będzie udręką dla żadnego z pasażerów, również tych siedzących w drugim rzędzie. Miejsca na nogi i nad głową jest dużo, a do tego tylna kanapa jest przesuwana i ma regulowane oparcie.

Jak jeździ ten ameryk... koreański krążownik szos? Jego charakterystyka to kompromis pomiędzy amerykańskim "płynięciem" po szosie, a niemiecką precyzją prowadzenia. Ale jak to z kompromisami bywa, do ideału wspomnianych niemieckich SUV-ów Hyundaiowi Santa Fe daleko jak z Frankfurtu do... Santa Fe właśnie.

Do zwinnych ten samochód nie należy, w ciasnych zakrętach ciężki przód wyjeżdża na zewnątrz łuku, a nadwozie ma tendencję do przechyłów. Za to do spokojnego i w miarę komfortowego podróżowania z rodziną i jej bagażem Santa Fe nadaje się doskonale. Trzeba jednak unikać dróg niższej kategorii, bo zawieszenie okazuje się momentami zbyt twarde, a niski profil opon w testowanym egzemplarzu nie pomaga w tłumieniu poprzecznych nierówności.

W drodze koreański SUV wydaje się być ociężały i rozpędza się... majestatycznie. To dobre słowo. Kiedy jednak zerknąć w dowód rejestracyjny, widzimy tam 2,2 litra pojemności skokowej i moc w przeliczeniu niemal 200 KM! To gdzie te konie? - pytam się.

Dane techniczne podają dokładnie 197 KM przy 3800 obr./min i moment obrotowy 436 Nm między 1800 a 2500 obr./min. Dalsza lektura podaje przyspieszenie od 0 do 100 km/h w zaledwie 10 sekund. Przyznam szczerze, że nie za bardzo to czuć. Ciężki SUV z napędem na cztery koła i automatem gdzieś to wszystko gubi. Choć trzeba mu oddać, że kiedy przychodzi do wyprzedzania, Santa Fe staje na wysokości zadania, a wolniejsze auta już po chwili majaczą niewyraźnie w lusterku. Nie jest więc tak źle, jak się wydaje.

To wszystko okupione jest jednak nie najmniejszym spalaniem, jak na diesla. W trasie realnym wynikiem jest 7,5-8 l/100 km, natomiast w mieście 13 l/100 km to standard. Owszem, do rozpędzenia jest spora masa, do tego napęd na cztery koła i automat. Ale wezmę pierwszy z brzegu przykład. Potężny niemiecki SUV, Mercedes ML350, którym jeździłem kilka miesięcy wcześniej. Większy, bo 3-litrowy silnik V6 o mocy 260 KM, napęd na cztery koła i automat. Zużycie? Średnio o litr niższe. Tu Koreańczycy muszą jeszcze nieco podgonić niemiecką konkurencję.

Korzystając z ostatnich podrygów zimy, kiedy samochód był do mojej dyspozycji, postanowiłem sprawdzić jego zachowanie w lekkim terenie. Do ciężkiego off-roadu, jak na współczesnego SUV-a przystało, ten samochód się nie nadaje, ale też wcale do miana terenówki nie aspiruje, o czym świadczy zaledwie 18-centymetrowy prześwit i duże zwisy.

Przyczepność w mokrym i głębokim śniegu ograniczona jest jedynie użyciem odpowiednich opon. Tutaj standardowe zimówki szybko zakleiły się błotem wyzierającym spod ciężkiego, mokrego śniegu, ale dzięki sprawnemu działaniu wielopłytkowego sprzęgła można było brnąć naprzód. Do prędkości 30 km/h możliwe jest zblokowanie centralnego mechanizmu, co poprawia trakcję w sytuacjach podbramkowych. Wniosek jest taki, że Santa Fe sprawdzi się podczas wypadu na narty i pozwoli przebrnąć przez niewielkie zaspy na drodze. To wystarczy. Nikt więcej od eleganckiego SUV-a nie oczekuje, a rywale wcale nie są w tym względzie lepsi.

No dobrze, przejdźmy zatem do tego, co jest istotnym czynnikiem w podjęciu decyzji o zakupie. Ile to kosztuje? Sporo. Za podstawową wersję z 150-konnym silnikiem 2,0 zapłacimy 130 900 zł. Dopłata do napędu na cztery koła wynosi 8 tys. złotych, a trzeci rząd siedzeń to dodatkowe 5 tys. zł. Testowana przeze mnie wersja Executive z automatyczną skrzynią biegów i lakierem metalik oraz bogatym wyposażeniem to wydatek niemal 200 tys. złotych.

Co na to konkurencja? Honda CR-V w "podstawie" z 2-litrowym motorem i napędem na przód to wydatek 96 200 zł, a w topowej wersji Executive z silnikiem 2,2 i napędem 4WD kosztuje od 163 800 zł. Toyota RAV4 w bogatej wersji Prestige kosztuje od 151 900 zł, a Mitsubishi Outlander od 178 900 za "wypasioną" wersję. Jak więc widać, można taniej, a wcale nie gorzej.

Na korzyść Hyundaia Santa Fe przemawia to, że oferuje więcej miejsca od swoich rywali, ma bardzo atrakcyjne nadwozie i wnętrze, a jego wyposażenie jest bogate i obejmuje w wersji z testowanym silnikiem m.in. napęd 4WD, klimatyzację, system audio, tempomat, czujniki parkowania z kamerą, podgrzewane fotele i kierownicę, gniazdko 230 V.

W wersji Premium dodatkowo dostaniemy ksenony, skórzaną tapicerkę, podgrzewane fotele z tyłu, kluczyk zbliżeniowy czy kolorowy wyświetlacz komputera, a topowa odmiana Executive dodatkowo elektryczny hamulec postojowy, systemy lane assist i park assist, ksenony z doświetlaniem zakrętów oraz tylne światła w technologii LED.

Dla kogo Hyundai Santa Fe będzie odpowiedni? Dobrze poczują się w nim miłośnicy amerykańskich krążowników i potężnych SUV-ów, osoby lubiące podróże i aktywny wypoczynek, a przede wszystkim ci, którzy lubią się wyróżniać na drodze. Za tym autem wszyscy się bowiem oglądają, o czym przekonałem się na własnej skórze. To przyjemne auto, które próbuje ukryć swój amerykański rodowód i przypodobać się Europejczykom. Czy to możliwe? Tak, ale raczej nie za tę cenę.