Po lekturze reklamy bWheela zapragnęliśmy przetestować to cudo.
Cytat: „bWheel jest najnowszej generacji pojazdem, który porusza się średnio cztery razy szybciej niż przeciętny człowiek. (...) Dzięki wbudowanym czujnikom żyroskopowym, bWheel utrzymuje korzystającego cały czas w pionie, a co za tym idzie, jest bezpiecznym i stabilnym środkiem transportu”.
Naprawdę to jest tak, że bWheel utrzymuje z grubsza równowagę przód-tył, a na boki, cóż... tak jak rower, stabilizuje się wraz z prędkością. „Prędkość urządzenia dostosowuje się do użytkownika, a nauka jazdy jest szybka i bezpieczna”.
W praktyce uczysz się jeździć jak na rowerze, przy czym od razu na stojąco i bez trzymanki. Sprzęt wygląda niegroźnie – kółko w plastikowej obudowie z rozkładanymi, aluminiowymi podnóżkami. Jest przy tym zaskakująco ciężki – waży ok. 16 kg. Tak być musi, bo bateria zapewnia pojazdowi zasięg do 40 km i prędkość do 20 km/h – musi ważyć.
Nauki ciąg dalszy: nacisk stopami na przednią część podnóżków powoduje przyspieszanie, nacisk piętami – hamowanie. Nauka trwa kilka godzin, kilka dni lub tygodni i bywa podzielona na dwa etapy: przed kontuzją i po niej.
Gdy już trzymasz równowagę, masz wrażenie, że lewitujesz. Czujesz się super, w pewnym momencie testujesz prędkość maksymalną, dociskasz gaz, a potem lecisz, lecisz...
Bo jak mówi stare góralskie powiedzenie – „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”. Potem zostaje już tylko „szpan na dzielni” i „daj się przejechać”. Tylko ty decydujesz, kto wieczorem zażyje środek znieczulający.