Dla tych, co dopiero myślą o takim pojeździe, mamy ciekawą propozycję: dwa kabriolety, które bardziej różnić się od siebie nie mogą. Nowy Fiat 500C i dziesięcioletni Mercedes SL 500. Łączy je tylko jedno: cena.
Prezentowany Fiat kosztuje ok. 60 tys. zł – za takie pieniądze można też dostać używanego SL-a (R129) w porządnym stanie. Niedokładnie takiego, jakim pojechaliśmy na poszukiwanie słońca (to model specjalny, muzealny okaz, rocznik 2000, wyjątkowo na naszą sesję wyprowadzony z magazynu).
A więc wyruszamy. Gdzie znaleźć malowniczy krajobraz do jazdy otwartym autem? Najbardziej do gustu przypadła nam dolina Loary, w samym sercu Francji. To tu rozstrzygnie się nasz pojedynek. Czy aby na pewno można z góry założyć, że będzie on miał jednoznaczne zakończenie?
Z Fiatem 500C jest pewien problem, który widać na pierwszy rzut oka: niebo nad nim zostało ograniczone przez masywne boki. Materiałowy dach odsuwa się elektrycznie w 17 sekund, ale uzyskany efekt nas nie zadowala – to za mało jak na cabrio. Jeżdżenie kabrioletem jest najbardziej próżną odmianą jazdy. Pokazuje się wtedy nie tylko swoje auto, ale przede wszystkim siebie.
Starannie dobrany szal, modne okulary, właściwa fryzura i gustowna muzyka – kabriolet odsłania większą cząstkę nas, dlatego chcemy się lepiej zaprezentować, być widziani. Konstrukcja Fiata 500C naraża nas na niedogodności auta bez dachu, ale jednocześnie za mało odsłania kierowcę, jego próżność pozostaje niezaspokojona.
W SL 500 samo otwieranie dachu jest już podniecające. Choć do nas należy tylko naciśnięcie przycisku, to Mercedes pozwala poczuć się wyjątkowo w tym momencie. Według dzisiejszych standardów, chwila ta wydaje się wiecznością – 30 sekund to prawie dwa razy dłużej niż w Fiacie.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy zaprezentowano SL-a, mechanizm składający dach był sensacją. Po zwolnieniu blokady, czemu towarzyszy głośny trzask, dach porusza się bezszelestnie i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika z tyłu. Cała operacja ma w sobie coś magicznego.
Ten roadster to przedstawiciel motoryzacji późnego XX wieku, kiedy Mercedes-Benz słusznie uchodził za synonim najwyższej jakości. Ważący 1,9 tony SL budzi respekt i zaufanie. Windszot chroni fryzurę przed rozczochraniem, a w razie wypadku pałąk przeciwkapotażowy staje do pionu w 0,3 sekundy. Choć Mercedes zamontował wszystkie te udogodnienia, to jednak SL na pewno nie jest pojazdem dla mięczaków.
Jak malutki Fiacik może stawić mu czoła? Śliczne autko, które początkowo budziło zachwyt wszystkich, zdążyło niektórym się już znudzić. Z zamkniętym dachem pięćsetka całkowicie traci nieperfekcyjny charakter kabrioletu – nic nie trzeszczy, materiał dachu się nie nadmuchuje. Model 500C nikomu krzywdy nie zrobi i znajdzie swoich fanów, którzy letnim popołudniem chętnie się nim wybiorą do ulubionej włoskiej restauracji. Musimy potwierdzić stereotyp: Fiat 500C, któremu niedawno przyznano tytuł "Gay Car of the Year", jest samochodem kobiecym.
SL 500 to męskie auto. I wcale nie dlatego, że pod maską pracuje silnik V8 o mocy 306 KM, zdolny rozpędzić roadstera do 250 km/h – w końcu kabrioletem powinno się jeździć defensywnie, tak by być widzianym, a nie tylko słyszanym.
Klasyczny Mercedes z otwartym dachem emanuje testosteronem: żaden mężczyzna siedzący za jego kierownicą nie będzie narzekał na brak zainteresowania ze strony płci pięknej.
Fiat natomiast sprawia wrażenie idealnego dopełnienia damskiej garderoby – mógłby być sprzedawany obok apaszek i torebek w butiku. Co prawda, jako dość drogi dodatek, ale przecież to ostateczny szlif nadaje kreacji właściwy wygląd.
Stary, poczciwy SL 500 nie jest pojazdem dla macho, lecz po prostu pięknym, klasycznym roadsterem o nieprzemijającym stylu. Oto dobry przykład auta, któremu upływ czasu tylko dodaje charakteru. Mężczyzna może zrobić w nim wiele rzeczy, ale musi się naprawdę bardzo postarać, żeby się skompromitować.