Dodatkową zaletą Ignisa mają być jego właściwości terenowe. Dzięki temu powstało coś, co można określić mianem kompaktowego SUV-a. W ogóle mówiąc o samochodach Suzuki, przede wszystkim ma się na myśli auta terenowe oraz małe samochody. Tak więć produkowany na Węgrzech Ignis miał być połączeniem obu tych cech. Niestety już na starcie wiadomo było, iż testowany przez nas model nie spełni w pełni pokładanych w nim nadziei. Wersja, którą mieliśmy możliwość jeździć, nie była wyposażona bowiem w napęd na cztery koła, tak potrzebny, by móc starać się o miano auta terenowego.

Nadwozie

Ignis powstał na tej samej płycie podłogowej, co nieobecny już u nas Wagon R+, o rozstawie osi 2.360 mm. W porównaniu do Swifta auto jest dłuższe o 75 mm (3.770 mm) i wyższe o 105 mm (1.605 mm), ale i znacznie węższe (o 85 mm, 1.605 mm).

Sylwetka Ignisa jest dosyć "zbita" i muskularna. Jednocześnie jednak przód samochodu, dynamiczny kształt reflektorów zachodzących na maskę i błotniki, szerokie nadkola, wlot powietrza, dodają autu nieco dynamicznego charakteru. O właściwościach terenowych mówi nam wysokie nadwozie i spory, bo aż 17-centymetrowy prześwit.

Charakterystycznego wyglądu Ignisowi nadają ponadto relingi dachowe (w wersji GLX w standardzie) oraz wysokie tylne światła płynnie łączące tylną szybę z bocznymi.

Wnętrze

Następstwem wysokiego nadwozia jest duża przestronność wnętrza kabiny. Jeśli chodzi o jej wykończenie to panuje poprawność bez ekstrawagancji. Czarną i ciemnoszarą kolorystykę próbuje jedynie ożywić jasna tarcza wskaźników, która wraz trójramienną kierownicą, wykończoną skórą dźwignią zmiany biegów nawiązuje do sportowego rodowodu aut marki Suzuki.

Sporym plusem jest funkcjonalność wnętrza, a zwłaszcza liczba schowków na desce rozdzielczej. Nie można też narzekać do użytych materiałów wykończenia wnętrza, mimo iż są dosyć twarde, to jednak w miarę przyzwoite. Użyte rozwiązania wskazują, iż projektanci wzorowali się na innych markach - np. włącznik świateł jak u Opla, a tarcze wskaźników jak w Alfie Romeo.

Kierowca i pasażerowie

W Suzuki Ignis siedzi się wysoko, niczym w jakimś vanie lub właśnie SUV-ie. Dodatkowo nad głowami nawet bardzo wysokich osób jest jeszcze sporo miejsca (pytanie, czy potrzebnie?). Wszystko to, plus jeszcze przednia szyba o dużej powierzchni, sprawiają, że z pozycji kierowcy mamy bardzo dobrą widoczność we wszystkich kierunkach.

Dosyć wygodne i zapewniające bardzo dobre trzymanie boczne są przednie fotele (szerokie). Nawet przy dość długiej podróży nie czuć zmęczenia.

Z nadmiaru miejsca, poza okolicami głowy, nie mogą się zbytnio cieszyć osoby siedzące z tyłu, szczególnie jest to uciążliwe przy odsuniętych maksymalnie do tyłu przednich fotelach. Choć Ignis, jak i większość małych samochodów, jest pięcioosobowy, to jednak w miarę komfortowe warunki podróży będą mieć najwyżej dwie dorosłe osoby z tyłu.

Bagażnik

236 litrów pojemności bagażnika jest wynikiem tylko nieznacznie lepszym od Swifta (213 l). To raczej mało, w autach tej samej klasy mamy rezultaty od 250 do 300 l. Jest to kolejny argument za zaliczeniem Ignisa do aut czteromiejscowych, choć i w tym przypadku na wyjazd kilkudniowy ilość bagażu powinna być zredukowana do niezbędnego minimum. No, chyba że wykorzystamy relingi dachowe do zamocowania dodatkowego bagażnika.

Gorzej wygląda sytuacja ze składaniem tylnych siedzeń. Choć sama czynność jest prosta, to możliwe jest jedynie złożenie samych oparć dzielonych w proporcji 2/3 (Swift pozwalał także na złożenie całości), dzięki czemu pojemność bagażnika wzrasta do 526 litrów (Swift - 562 l).

Jazda

93 konie mechaniczne to dość sporo, jak na 1,3-litrowy silnik w małym aucie. Jednak, aby w pełni wykorzystać moc tej jednostki, trzeba odpowiednio manipulować biegami i obrotami silnika. Jeśli nie będziemy utrzymywać silnika w wyższej partii obrotów (ponad 3.000), będziemy musieli pogodzić się z gorszymi osiągami. Przy dynamicznej jeździe uda się przyspieszyć do 100 km/h w 11 sekund, na trasie maksymalnie zaś auto rozpędza się do nieco ponad 150 km/h. Jednak już od prędkości mniej więcej 110 km/h w kabinie zaczynamy słyszeć pracujący silnik.

Częste przyspieszanie i zwalnianie nie wpływa korzystnie na zużycie paliwa. To chyba w tym celu ponad radiem i dmuchawami został zamontowany wyświetlacz, który m.in. pokazuje chwilowe spalanie. Przy gwałtownym ruszaniu nierzadko przekracza ono 30 l/100 km, co, nie da się ukryć, wpływa na świadomość kierowcy. Aby podczas dłuższej jazdy uzyskać przyzwoite wyniki zużycia paliwa (nieco ponad 7 litrów), najlepiej przyspieszyć do prędkości 120-130 km/h i z taką się poruszać. Częstsze wahania wskazówki prędkościomierza dość szybko znajdują odbicie w spalaniu.

Sporo zastrzeżeń można mieć do zawieszenia oraz komfortu jazdy, szczególnie po dziurawych nawierzchniach. Z pewnością wpływ na "czucie" nawierzchni miały niskoprofilowe opony, jednak to z pewnością nie jedyne wytłumaczenie. Jeszcze z przodu było spokojnie (kolumny MacPhersona), jednak pasażerowie tylnych siedzeń (wahacze wzdłużne) odczuwali każdą nierówność. Wszelkie nierówności dawało się również odczuć zwiększonym hałasem wewnątrz kabiny.

Wysoka pozycja za kierownicą, prześwit, niewielkie wymiary wydawałoby się, iż predysponują Ignisa do jazdy miejskiej, jednak pewną wadą są dość słabe, jak na takie auto, możliwości manewrowe. Na ciasnych parkingach konieczne było szybkie kręcenie kierownicą.

Podsumowanie

Testowana wersja 1,3 GLX, bez dodatkowego wyposażenia, kosztuje 44.900 zł. Wśród wyposażenia znajdują się m.in. dwie przednie poduszki powietrzne, ABS z EBD, elektrycznie podnoszone przednie szyby boczne, regulowane lusterka zewnętrzne oraz centralny zamek.

Jak na małe auto trochę brakuje mu dynamiki, aby zapewnić zadowalające osiągi, musimy liczyć się już ze znacznym zużyciem paliwa. Z pewnością ciekawym rozwiązaniem jest napęd na cztery koła (od 49.900 zł). Z takim rozwiązaniem można swobodnie poruszać się po nieutwardzonych nawierzchniach i poczuć się jak w małym SUV-ie.

Zobacz galerię zdjęć Suzuki Ignis