- Mimo słodkiej buźki Suzuki Jimny jest twardzielem – nie dało się rozmiękczyć na crossovera, jak Vitara
- Im ambitniejszy teren, tym większy uśmiech na twarzy – zarówno kierowcy, jak i Jimny!
- Suzuki Jimny jest tak fajne, jak wygląda. To jeżdżący powód, żeby rzucić wszystko i uciec w Bieszczady
Suzuki Jimny ma niezwykłą zdolność wywoływania pozytywnej zazdrości – poruszając się nim, szybko zauważasz, że przyciąga uwagę i budzi przyjazne reakcje. Ludzie na ulicy się za nim oglądają, inni kierowcy zwalniają i robią zdjęcia, a na stacji benzynowej zawsze masz z kim pogadać (pozdrawiamy rozmówców!).
I okazuje się, że wieść o długim okresie oczekiwania na nowe Jimny szybko się w narodzie rozeszła. Składając zamówienie dziś, dostaniecie swój samochód w... 2021 roku. Skąd taka popularność? Poprzednik był produkowany przez 20 lat, fani modelu mają prawo być wygłodniali na coś nowego.
Największe „ssanie” jest jednak na rynku japońskim, na którym Jimny występuje też w wersji bez wystających błotników i z silnikiem 0.6 turbo, dzięki czemu załapuje się do kategorii mikrosamochodów kei. Poza tym spójrzcie tylko na niego. Ma wyraz twarzy małego pieska, przypomina też trochę miniaturę Mercedesa klasy G, a tak naprawdę to styliści chcieli, żeby wygląd Jimny nawiązywał do starych terenówek Suzuki – LJ 50 i 80.
Mimo słodkiej buźki Jimny jest twardzielem. Nie dał się rozmiękczyć na crossovera, jak Vitara, powstał na stabilnej ramie drabinowej, ma sztywne mosty, napęd na tył z przodem dołączanym „na sztywno” i skrzynię redukcyjną – jak poprzednik.
W przeciwieństwie jednak do niego nowe Jimny lepiej trzyma się asfaltu. Nie próbuje go już opuścić z byle powodu, cierpliwie czeka, aż sami podejmiemy taką decyzję. Stare Jimny tak ciągnęło w teren, że już przy 80 km/h trudno było utrzymać je „na czarnym”. Teraz można jechać bez większego strachu nawet 130 km/h. Owszem, będzie głośno, choć też nie ogłuszająco – zmierzyliśmy 75 dB. Silnik osiąga przy tym 4 tys. obr./min, zużywa średnio ponad 11 l/100 km, a prawa aerodynamiki bezwzględnie rozprawiają się z kanciastym nadwoziem. W przypadku bocznych podmuchów wiatru lepiej w skupieniu trzymać ster, podobnie na koleinach.
Zresztą nawet w sprzyjających warunkach Jimny nie chce jechać idealnie na wprost. Krótki rozstaw osi, wysoko umieszczony środek ciężkości, leniwy układ kierowniczy z przekładnią ślimakowo-kulkową – to nie ma prawa prowadzić się jak żyleta i przecież też nie do tego Jimny zostało stworzone. Od oporu do oporu są 4 obroty kierownicą. Jimny daje się wyczuć w zakręcie, zachowuje się nawet przewidywalnie przy płynnych ruchach kierownicą, ale w razie nagłego omijania przeszkody trzeba mieć naprawdę szybkie ręce.
Hamulce? Działają, choć nieporównywalnie słabiej niż w nowoczesnych autach: 48,4 m ze 100 km/h do 0 na zimówkach na suchym asfalcie, i to przy silnym myszkowaniu przednich kół. Żeby też jednak nie demonizować: o bezpieczeństwo dba 6 poduszek powietrznych, jest oczywiście ESP, asystenci pomagają uniknąć kolizji, utrzymać pas ruchu, „czytają” znaki drogowe i sterują ledowymi światłami drogowymi.
W mieście przyzwoicie sprawdza się 4-biegowy „automat”, dynamika nowego 102-konnego silnika 1.5 też jest zadowalająca, w gęstym ruchu pali mniej więcej „dychę na sto”. 210-milimetrowy prześwit i balonowe opony tłumią lęk przed wyższymi krawężnikami. Widoczność też jest dobra, choć niska szyba powoduje, że stojąc na światłach, trzeba się pochylić, żeby dostrzec zielone.
Krótkie i wąskie nadwozie sprzyja parkowaniu, lecz manewrując, dużo nakręcimy się kierownicą, która też niezbyt chce wracać sama do pozycji „zero” – włączając się do ruchu, np. z prostopadłej ulicy na główną, trzeba szybko pracować rękoma. Wybacz, Jimny, to narzekanie to nie złośliwość, lecz troska, byś nie wpadł w niepowołane ręce – kogoś, kto cię pomyli z małym SUV-em i będzie oczekiwał, byś jeździł jak każde inne, zwykłe auto.
Bo tym Suzuki Jimny właśnie nie jest. Kiedy już nadchodzi ta chwila, gdy wreszcie możemy zjechać z asfaltu i odpalić przygodę małą dźwignią od napędu i reduktora, Jimny wybucha euforią. Jest lekkie, waży tylko 1134 kg, więc nie daje się tak łatwo zakopać w piachu ani „wkleić” w błoto. Układ przeniesienia napędu wyje z zachwytem, a Jimny dzielnie jedzie, gdzie nas fantazja poniesie. Z łatwością wdrapuje się na górę, asystent pomaga kierowcy na zjazdach utrzymać bezpieczne tor jazdy i prędkość, „automat” też bardzo ułatwia ruszanie na grząskim podłożu.
Suzuki Jimny jest zwrotne i poręczne, pozwala czmychać między drzewami. Nie ma co prawda blokad dyferencjałów, ale elektronika przez przyhamowanie koła o słabszej trakcji „oszukuje” otwarty dyferencjał i moment napędowy na chwilę trafia na drugie koło, które pomaga wyszarpać Jimny z opresji. Kąt natarcia wynosi 37° (jak w poprzedniku), a zejścia – 49° (o 3° więcej). Te parametry imponują i są dobrym punktem wyjścia do dalszych modyfikacji. Wystarczy założyć większe terenowe opony, lift, snorkel i mamy już wybitnie sprawnego małego wszędołaza.
Suzuki Jimny - to nam się podoba
Solidna konstrukcja, wybitne zdolności terenowe, bezpieczniejszy na asfalcie od poprzednika.
Suzuki Jimny - to nam się nie podoba
Dwa lata oczekiwania, pakietowane wyposażenie, wysokie spalanie, długa droga hamowania.
Suzuki Jimny - nasza opinia
Jimny jest tak fajne, jak wygląda. To jeżdżący powód, żeby rzucić wszystko i uciec w Bieszczady. Ale jak ktoś się uprze, to do miasta też się nada – grunt to szybkie ręce, no i czasem trzeba dać mu się wyszaleć w terenie. Suzuki stało się trochę ofiarą sukcesu Jimny, dostało też sygnał od klientów, w którym kierunku powinno się rozwijać. Może teraz 5-drzwiowa wersja?
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo