- Rozkład mas 64:36 proc. oznacza, że łatwo jest sprowokować tylną oś do zerwania przyczepności
- Swift Sport nie prowokuje wyglądem, ale grzeczny też nie jest
- Lekkie auto nie potrzebuje dużo mocy
Dla dobra bezpieczeństwa i komfortu współczesne auta od lat przybierają na wadze. Są jednak wyjątki – Suzuki dba o szczupłą linię i z rozwagą „zarządza” kilogramami. Swift Sport jest tego najlepszym przykładem. Zważone przez nas 979 kg to miłe zaskoczenie i o ok. 80 kg mniej od poprzednika. Nawet krótszy up! GTI jest cięższy. Swift ze swoimi 3,89 m długości należy do najkrótszych aut segmentu B.
Skoro kilogramów jest mało, to znaczy, że koni też nie musi być przesadnie dużo. 140 zmotywowanych turbokucyków rozpędza Swifta w 8,3 s od 0 do 100 km/h – wystarczająco szybko i zajmująco, by wyczarować uśmiech na twarzy kierowcy. W przeciwieństwie do jednostek o podobnej mocy w Fordzie Fieście czy MINI Cooperze tutaj mamy 4 cylindry, a dzięki temu dość równomierny rozwój mocy i przyjemniejszą pracę na niskich obrotach. Na wysokich obrotach za to łatwo jest „wpaść w pułapkę” ogranicznika. Tu nie ma mowy o „piłowaniu” na czerwonej skali obrotomierza, silnik jest nieprzyjemnie dławiony, zanim jeszcze wskazówka tam dotrze. To zła wiadomość dla miłośników poprzedniego Swifta zwolnossącym silnikiem, o legendarnym Swifcie GTI, kręcącym się do 7500 obrotów, już nie wspominając. I choć dwie okrągłe końcówki wydechu wyglądają imponująco, to akustycy Suzuki mogli jeszcze popracować nad nieco bardziej zadziornym brzmieniem. Zawsze można poprawić fabrykę czymś z półki tunerów.
Wróćmy jednak jeszcze do lekkości. Swift bardzo chętnie zmienia kierunek jazdy. Układ kierowniczy szybko reaguje, pracuje z przyjemnym lekkim oporem i już po delikatnym dodaniu gazu silnie dąży do wyprostowania kół. Z kolei, gdy w zakręcie odejmiemy gazu, Swift lubi na moment zerwać przyczepność tylnej osi – w końcu spoczywa tam zaledwie 36 proc. masy.
Da się to zrobić w kontrolowany sposób i nawet przy aktywnym ESP. Układ stabilizacji toru jazdy ingeruje bowiem z wyczuciem, czego nie można powiedzieć o systemie unikania kolizji. W mieście nie da się jeździć tak, by nie być co chwilę przez niego upominanym i niepokojonym. Czułości jego działania nie da się wyregulować, a wraz z każdym uruchomieniem silnika system aktywuje się automatycznie. Właściciel będzie więc musiał wyrobić w sobie nawyk sięgania do przycisku po lewej od kierownicy. Zaraz obok umieszczono wyłącznik układu start-stop, który też potrafi zaskoczyć złym „timingiem”.
Kiedy już rozgryzie się pewne osobliwości elektroniki Swifta, jazda nim na co dzień po mieście sprawia dużo radości. Zawieszenie nie jest przesadnie twarde, przejazdy przez torowiska, progi spowalniające i dziury nie oznaczają tortur, a raczej tylko niewielki hałas. Da się z tym żyć.
Trudniej za to przełknąć cenę. Swift Sport występuje wyłącznie z pełnym wyposażeniem za 80 000 zł. O ile kamera cofania, kluczyk zbliżeniowy czy podgrzewane fotele mają rację bytu w takim aucie, o tyle naszym zdaniem spokojnie można by się obyć bez adaptacyjnego tempomatu, nieco przestarzałego systemu nawigacyjnego czy kiepsko działających asystentów. Bez nich byłoby pewnie o 5000-7000 zł taniej.
Suzuki Swift Sport - to nam się podoba
Elastyczny silnik z rozsądnym apetytem na paliwo, dobra trakcja, przyjemność z jazdy z legalnymi prędkościami.
Suzuki Swift Sport - to nam się nie podoba
Mało staranne wykończenie, „mało sportowy” ogranicznik obrotów, zbyt czuły system unikania kolizji, małe fotele.
Suzuki Swift Sport - nasza opinia
Wsiadając do szczuplutkiego Swifta, aż głupio się czułem ze swoimi niesportowymi kilogramami, ale zawsze wysiadałem z niego uśmiechnięty, szczególnie po krótkich trasach w mieście. Szkoda, że nie jest tańszy i szlachetniejszy w środku.