- 8-letniego, ładnie utrzymanego Volkswagena Tiguana z dieslem i automatyczną skrzynią biegów sprzedawca wycenił na 82 tys. 900 zł
- Świeżo sprowadzony z Niemiec samochód miał być serwisowany do końca i bezwypadkowy
- Sprzedawca chyba nie doczytał wszystkich dokumentów, które przyjechały z Niemiec wraz z samochodem
- Informacja o jednej z napraw wykonanej w niemieckim autoryzowanym serwisie pomogła nam odkryć prawdę o tym egzemplarzu
- Sprzedawca osobą prywatną czy handlarzem? Sam się domyśl
- Pierwszy Tiguan: całkiem dobry (jak na samochód z Niemiec)
- Drugi Tiguan: ten sam kolor, ta sama cena, ale więcej Plaka. Świetne wyposażenie za 82 tys. 900 zł
- Bezwypadkowy VW Tiguan z Ostrowii Mazowieckiej – zaglądamy do schowka, a tam…
- Tiguan potrójnie "bezwypadkowy"?
Tiguan to od 2018 r. najlepiej sprzedający się model Volkswagena na świecie. Od 2007 r. sprzedano go w ok. 8 mln egzemplarzy. Przy tak gigantycznej skali sprzedaży w dobrych egzemplarzach na rynku wtórnym powinniśmy móc swobodnie przebierać. Po co więc jeździć na drugi koniec Polski, skoro takich aut nie brakuje w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Warszawy?
Zanim jednak dojechaliśmy do Ostrowi Mazowieckiej, gdzie czekać miał na nas czarny, podobno bezwypadkowy Volkswagen Tiguan ze świetnym wyposażeniem i z rozsądnym przebiegiem, przejechaliśmy przez Stary Szelków, gdzie wystawiono na sprzedaż podobny samochód. Był o rok młodszy – z 2018 r., niestety z przebiegiem aż 210 tys.km, wykraczającym nieco poza nasz zakres tolerancji. Cena taka sama: 82 tys. 900 zł. Przebieg spory, ale – jako że to prawie po drodze – postanowiliśmy go jednak zobaczyć, by mieć porównanie. Sprzedawca zachęcał, obiecując auto wręcz idealne, oczywiście także bezwypadkowe.
Sprzedawca osobą prywatną czy handlarzem? Sam się domyśl
Jeśli ktoś rozmyślnie szuka samochodu oferowanego przez osobę prywatną, to ma problem. W tych czasach handlarze nagminnie przedstawiają się w ogłoszeniach jako osoby prywatne. Jeśli taka "osoba prywatna" ma w ofercie kilka czy wręcz kilkanaście samochodów i oferuje fakturę, to kierując się pod wskazany adres, macie dużą szansę trafić na typowy plac komisowy. Tak było zresztą i tym razem.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoDruga ciekawostka: niektóre portale ogłoszeniowe wymagają od sprzedających podawania numeru VIN samochodu. No więc sprzedawcy podają ten numer, który zawsze ma 17 znaków, a w nim… prawie same zera albo iksy. Utrudnia to wstępne sprawdzenie auta w którejś z baz danych czy choćby w autoryzowanym serwisie.
Nie ma o co jednak kopii ruszyć, takie są rynkowe realia: handlarze udają osoby prywatne, często dlatego, że ogłoszenia dla profesjonalistów są droższe; nie wpisują do ogłoszeń prawdziwego numeru nadwozia, pewnie się spieszą; ale też wolą unikać podawania prawdziwych danych auta, bo za chwilę dostaną maila systemowego: "hej, z naszych informacji wynika, że wcale nie jesteś pierwszym właścicielem tego pojazdu; popraw ogłoszenie, to damy ci flagę potwierdzającą, że napisałeś prawdę".
Tak czy inaczej, samochód trzeba obejrzeć, dotknąć, posłuchać.
Pierwszy Tiguan: całkiem dobry (jak na samochód z Niemiec)
Volkswagen oferowany w Starym Szelkowie okazał się nie taki zły, ale też nie aż tak idealny, jak wynikało z ogłoszenia: widoczne ślady demontażu przedniego błotnika, ślady naprawy lakierniczej na jednym boku auta – to mogła być nawet bardziej rozległa obcierka niż poważny wypadek, a jednak auto miało na kilku elementach drugi lakier.
Co gorsza, silnik nie brzmiał dobrze. Trudno powiedzieć, czy hałasował zużytym paskiem osprzętu, czy też głośnymi rolkami, niemniej nie brzmiał jak samochód nie wymagający wkładu finansowego. Ale wnętrze ładne, naprawdę jak w prawie nowym aucie – i to pomimo ponad 200 tys. km przebiegu.
Jak to zdarza się w samochodowych komisach, poziom paliwa bliski zeru, brak płynu do spryskiwacza, alarm o niskim ciśnieniu powietrza w kołach… Pomyśleliśmy: w kwestii tego "pacjenta" można się na spokojnie zastanowić, bo choć nie jest idealny, to nie jest jednak całkiem zły, choć wymaga gruntownego przejrzenia. Atutem tej oferty jest też dostępny wydruk z historii serwisowej z ASO Volkswagena. Zwykle na pytanie o historię auta sprzedawcy odpowiadają, że... można ją sobie sprawdzić w ASO. Zapominają dodać, że nie będąc właścicielem samochodu, wcale nie tak łatwo ją uzyskać. Tu ktoś to już zrobił, co się chwali. Skoro już pierwszy "strzał" okazał się obiecujący, pełni nadziei postanowiliśmy wybrać się po tego – przynajmniej w teorii – mniej zmęczonego Tiguana z Ostrowii Mazowieckiej.
Drugi Tiguan: ten sam kolor, ta sama cena, ale więcej Plaka. Świetne wyposażenie za 82 tys. 900 zł
Tańsza wersja wyświetlacza, ale wnętrze równie ładne, zadbane i wykończone na bogato. Przekładnia DSG, napęd na cztery koła. Cena w ogłoszeniu 82 tys. 900 zł, na placu – 4000 zł więcej (czyli co najmniej tyle do utargowania dla klienta "spoza ogłoszenia"). Auto jednak z gatunku podejrzanych lub – jak kto woli – podejrzanie podpicowanych.
O ile zrozumiałe jest, że handlarze używają różnych sylikonów w spreju do malowania opon na czarno (efekt głębokiego, czarnego koloru jest krótkotrwały, ale za to bardzo naturalny), to ten sam sylikon na lakierze pozostawia taki połysk, że oczy bolą. Jeśli lakier nie jest do końca wytarty, auto wydaje się wręcz tłuste. No ale… na pierwszy rzut oka samochód ładny.
Bezwypadkowy VW Tiguan z Ostrowii Mazowieckiej – zaglądamy do schowka, a tam…
Zwyczajowo handlarze (ten przedstawił się w ogłoszeniu jako osoba prywatna, co jest nieprawdą) komplet posiadanych dokumentów auta trzymają po prostu w schowku, inaczej by nie połapali się w papierach. Jeśli schowek jest pełen różnych faktur potwierdzających serwisowanie samochodu, to na ogół dobrze. Ale warto je przejrzeć dokładnie i ze zrozumieniem. Zwłaszcza gdy są to faktury niemieckie czy np. francuskie. Sprzedawcy czasem sami nie wiedzą, co z nich wynika.
No więc oglądamy faktury, a wśród nich bardzo ładny, opiewający na kwotę prawie 650 euro rachunek z niemieckiego autoryzowanego warsztatu, wystawiony w marcu 2024 r. Takie coś robi w pierwszej chwili efekt "wow", bo potwierdza, że samochód do końca był serwisowany i to na bogato. Nawet w ogłoszeniu było o ostatniej wizycie w ASO w 2024 r.
Ale zaraz… co tam jest napisane? W wolnym tłumaczeniu: "Tylna ściana boczna prowizorycznie naprawiona w celu zapewnienia swobody ruchu koła" Do tego naprawa hamulca postojowego, nowa tylna lampa.
Ktoś zapłacił prawie 650 euro za to, aby prowizorycznie umożliwić ruch pojazdu, czego jednak serwis nie odważył się nazwać pełnoprawną naprawą! Na nasz gust to wygląda na sytuację, gdy klient po kolizji zleca odholowanie auta do zaufanego warsztatu, w którym zwykle serwisuje auto, ale na miejscu fachowcy studzą jego nadzieję na szybką i łatwą naprawę powypadkową. Być może usłyszał, że to "Totalschaden", ale ktoś mu poradził, że przecież wciąż może korzystnie sprzedać auto na eksport, np. do Polski. Tyle że łatwiej to zrobić, kiedy auto jest jakkolwiek jezdne – stąd zapewne prowizoryczna naprawa. Oczywiście, doskonale wiemy, że nie każda szkoda całkowita oznacza, że auto nie nadaje się do naprawy – to tylko informacja o tym, że przy naprawie wykonanej zgodnie z technologią zalecaną przez producenta, koszty mogą przekroczyć wartość samochodu lub pułap wskazany w warunkach polisy AC. "Szkodą całkowitą" może być np. kilkuletnie auto, które jest w pełni sprawne, ale ma całe nadwozie pokryte rysami i wymaga polakierowania wielu elementów. Tu jednak szkody mogły wcale nie być tak błahe, skoro trzeba było prowizorycznie "uwolnić" koło.
Czy ten Volkswagen przyjechał na kołach z solidnie "trafionym" tyłem z Niemiec do Polski? A może ktoś go naprawił już w Niemczech? Tego oczywiście nie wiemy, ale od razu wiedzieliśmy, gdzie szukać śladów "dzwona". Okazało się, że tylny prawy błotnik, który pierwszy wzbudził nasze podejrzenie, okazał się złym tropem. Coś tam chyba się działo, bo klapka wlewu paliwa bardzo źle jest zlicowana z błotnikiem, ale jednak prawdziwy problem dotyczy lewej strony: ten niewątpliwie "bezwypadkowy" samochód ma na sobie tyle szpachli, że nie udało się zmierzyć, ile dokładnie.
W naszym mierniku skala się kończy na 1200 mikronach, to w tym przypadku za mało. Niestety, błotnika nie wymieniono, blacharz walczył na starym, a ślady szpachlowania zachodzą aż na wewnętrzne nadkole. Póki to nowe, to nawet nieźle wygląda. Ale jak zacznie pękać...
Dzwon mógł być dosyć mocny, bo listwy drzwi słabo spotykają się i z lewej strony auta, i z prawej. To może oznaczać, że zdeformował się nie tylko tył auta, albo, że... blacharzowi coś nie wyszło i np. próbował zatuszować zbyt szerokie szpary z tyłu, przestawiając nieco drzwi. Nie zmierzysz, to się nie dowiesz... Aż chciałoby się zajrzeć pod plastiki, aby zobaczyć, czy auto ładnie jest "ulepione", ale poza warsztatem nie jest to możliwe. Dla naszej wiedzy to niepotrzebne – to samochód bez wątpienia powypadkowy sprzedawany jako bezwypadkowy. Nieładnie. No, chyba że sprzedający jest wyznawcą definicji, że jeśli nikt w aucie nie zginął, albo nie został ciężko ranny, to wypadku nie było.
Tiguan potrójnie "bezwypadkowy"?
Mając zapisany prawdziwy numer VIN (w ogłoszeniu sprzedawca wpisał iksy) z obowiązku sprawdziliśmy, co mówią o aucie płatne raporty generowane na podstawie numeru VIN. I oto niespodzianka: okazuje się, że Tiguan ma za sobą aż trzy szkody, z czego dwie mniejsze i ostatnią, której szacunkowa wartość to aż 62-82 tys. zł. Czyli zgodnie z naszymi przypuszczeniami była tzw. szkoda całkowita i jednocześnie powód, dla którego niemiecki właściciel sprzedał wrak klientowi z zagranicy.
Przy okazji zobaczyliśmy, że okienko w szybie na numer VIN zostało częściowo zasłonięte. Przypadek czy celowa robota mająca nieco utrudnić sprawdzenie auta po numerze?
Aha, z tym brakiem "rys, otarć wgnieceń", o którym mówi ogłoszenie, to – nawet gdyby zapomnieć o ulepionym tyle auta – też nieprawda. Pokaźne wgniecenie znaleźliśmy na wewnętrznej części progu – widać je po otwarciu drzwi kierowcy. Ktoś coś twardego solidnie przytrzasnął drzwiami?
A co do ogłoszenia, to poza zaznaczonymi opcjami "bezwypadkowy", "pierwszy właściciel od nowości" i "serwisowany w ASO" brzmiało ono tak:
"Witam. Mam do zaoferowania Volkswagena Tiguana, z bezawaryjnym silnikiem 2.0TDI 190KM, w połączeniu z automatyczną skrzynią DSG z łopatkami, oraz napędem 4X4. Auto świeżo sprowadzone z Niemiec (1właściciel od nowości). Tiguan nie wymaga wkładu finansowego, lakier świetnie utrzymany (bez rys, otarć, wgnieceń). Auto serwisowane (silnik, skrzynia, zawieszenie, hamulce— wszystko działa precyzyjnie i prawidłowo — serwis tylko ASO VW ostania wizyta 2024— komplet faktur) Wnętrze w super stanie, jest czyste, bez jakichkolwiek przetrać i przepaleń. Zawieszenie sztywne i niewybite, prowadzi się wzorowo." (pisownia oryginalna)
Sama zalety. Prawda?
PS. Samochód ze Starego Szelkowa zniknął z ogłoszenia, co sugeruje, że znalazł nabywcę. To nie dziwi – auto na pewno nie idealne, ale na tle innych powypadkowych-bezwypadkowych "perełek" z Niemiec prezentowało się świetnie. Z kolei nasz "rozbitek" staniał do kwoty nieco poniżej 79 tys. 900 zł. Jeśli jednak sądzicie, że samochód staniał, bo sprzedawca postanowił przyznać się, czym handluje, to jesteście w błędzie: auto dalej oferowane jest jako bezwypadkowe.