• Holender Max Verstappen wygrał pierwszy w historii wyścig o Grand Prix Miami, który odbył się 8 maja
  • Wbrew przewidywaniom organizatorów, wydarzenie nie przyniosło żadnych zysków finansowych
  • W przyszłości, aby wygenerować zyski, planowana jest m.in. rozbudowa trybun wokół toru o dodatkowe kilkanaście tysięcy miejsc
  • Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Organizatorzy wyścigu w Miami starali się za wszelką cenę stworzyć niezapomnianą otoczkę dla swojego wydarzenia. Na torze w ciągu całego weekendu pojawiło się mnóstwo celebrytów, wśród których można było zobaczyć m.in. Davida Beckhama, Ashtona Kutchera czy Paris Hilton. Szczególną uwagę przyciągnęły także, umiejscowione pomiędzy zakrętami nr 8 i 9 jachty, które nie znajdowały się na prawdziwej wodzie, a na... plandece, która miała ją imitować. Mimo spektakularnych działań marketingowych i wysokich cen biletów impreza nie przyniosła żadnych zysków finansowych.

Zobacz także: Tak wygląda "biuro" kierowcy wyścigowego Alpine A480

Tor niegwarantujący emocji

Aby móc dodać wyścig o GP Miami do kalendarza Formuły 1, jego organizatorzy musieli sięgnąć bardzo głęboko do swoich kieszeni. Gdy ostatecznie udało się uzyskać porozumienia z FIA i zorganizować wydarzenie, okazało się, że tor biegnący wokół Hard Rock Stadium nie jest w stanie zagwarantować kibicom wielu oczekiwanych emocji.

Piątkowym treningom towarzyszył chaos, spowodowany zapoznawaniem się kierowców z nawierzchnią. Sobotnie kwalifikacje przyniosły co prawda nieco więcej rywalizacji między poszczególnymi bolidami, ale już podczas niedzielnego wyścigu, wygranego przez Maxa Verstappena, kibice ponownie nie mogli liczyć na zbyt wiele spektakularnych manewrów. Przez większość czasu stawka jechała niczym duża "procesja" samochodowa i nawet wyjazd samochodu bezpieczeństwa, nie zagwarantował wielkich emocji.

Max Verstappen został zwycięzcą pierwszego w historii wyścigu o GP Miami
Max Verstappen został zwycięzcą pierwszego w historii wyścigu o GP Miami

Tuż za Maxem Verstappenem z Red Bulla do mety dojechali dwaj kierowcy Ferrari, Charles Leclerc i Carlos Sainz.

Dalszy ciąg tekstu pod materiałem wideo:

Zobacz także: Charles Leclerc okradziony w trakcie spotkania z fanami F1. Stracił cenny zegarek

Finansowa klapa GP Miami

Organizatorzy tego wielkiego wydarzenia przewidywali, że mimo konieczności wyłożenia dużych pieniędzy, impreza przyniesie stosunkowo szybki zysk. Wychodzi jednak na to, że rzeczywistość okazała się nieco inna.

"Gdybyście zapytali mnie pół roku temu, spodziewałbym się, że impreza przyniesie zyski, biorąc pod uwagę, jak kształtowały się przychody. Ale jeśli spojrzeć na wydatki, to w tym roku nie zarobimy żadnych pieniędzy" powiedział dla Sky Deutschland, Tom Garfinkel, szef wyścigu F1 na Florydzie.

"Stworzenie wspaniałej imprezy było dla nas bardzo ważne. Koszty znacznie przekroczyły nasze oczekiwania, ale zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby rozwinąć markę Formuły 1" dodał, choć nie podał konkretnych liczb.

Zobacz także: Łodzie na "sztucznej wodzie". Podczas GP Miami stworzono parodię przystani

Kolejne wyścigi muszą przynieść zyski

Porozumie zawarte pomiędzy organizatorami GP Miami z F1 zostało podpisane na 10 lat, dlatego gospodarze z Florydy muszą teraz głowić się, co zrobić, aby kolejne odsłony wyścigu przynosiły już zyski. Jednym z elementów planu ma być zwiększenie pojemności trybun, które podczas pierwszego wyścigu mogły pomieścić 87,5 tys. kibiców. Podczas kolejnych edycji imprezy miejsc dla fanów ma być już 100 tys. Organizatorzy nie wykluczają także modyfikacji przebiegu toru, która mogłaby pozwolić kierowcom na częstsze wyprzedzanie.

"Jest wiele rzeczy, na których możemy się uczyć i które możemy robić lepiej. Ale są też rzeczy, które poszły naprawdę dobrze. Opinie zespołów, kierowców, Formuły 1 i FIA były bardzo pozytywne" zakończył Garfinkel.

Zobacz także: To widzi kierowca F1 w czasie jazdy. Nowa kamera w kasku