To, że Elon Musk tak otwarcie zaangażował się w wybory prezydenckie w USA i stanął po stronie jednego z kandydatów – którego wybór nie był wcale pewny i oczywisty – dla wielu było olbrzymim zaskoczeniem. Choćby dlatego, że przez długi czas mogło się wydawać, że Donald Trump i Elon Musk stoją po przeciwnych stronach barykady. Trump nie ma przecież wizerunku technokraty, wielokrotnie opowiadał się za wsparciem amerykańskiego przemysłu petrochemicznego i przeciwko wymuszaniu przejścia na elektromobilność, czy zaostrzaniu norm dotyczących ochrony środowiska, które mogłyby zwiększyć koszty funkcjonowania amerykańskiego przemysłu. Jego tradycyjni wyborcy w południowych stanach USA są przywiązani do swoich potężnych pickupów napędzanych spalinowymi silnikami V8, których nie dadzą sobie odebrać, a na auta elektryczne wciąż patrzą z nieufnością. Trump nie krył, że zamierza znieść ulgi podatkowe na zakup aut elektrycznych i deklarował, że chce chronić lokalny rynek, walcząc z firmami produkującymi poza granicami USA, szczególnie w Chinach, ale też i m.in. w Meksyku. Tymczasem jeden z największych zakładów produkujących Tesle znajduje się w Szanghaju, a kolejna Tesla Gigafactory ma powstać w Monterrey w Meksyku.
Elon Musk wsparł Donalda Trumpa. Już zyskał na tym miliardy.Źródło: Onet
Jeszcze na początku 2024 roku Trump krytykował auta elektryczne, za to, że są niepraktyczne, za drogie, mają za mały zasięg, i będą produkowane w Chinach, a ich nabywców nazywał bandytami, którzy powinni gnić w piekle. Prezydentowi elektowi zdarzało się też publicznie opowiadać, jak to Elon Musk miał za jego poprzedniej kadencji pojawiać się w Białym Domu i prosić o wsparcie dotowanych projektów, w tym "aut, które nie potrafią daleko zajechać", "autonomicznych pojazdów, które się rozbijają" i "rakiet latających do nikąd".
"Gdybym wtedy powiedział, padnij na kolana i błagaj, to by to zrobił" – tak według relacji zamieszczonej przez businessinsider.com miał o tych spotkaniach opowiadać Donald Trump. Z kolei Elon Musk twierdził, że w poprzednich wyborach głosował na Joe Bidena, chociaż z relacji innych osób ma wynikać, że… nie głosował wcale. Jeszcze w marcu 2024 r., po spotkaniu z Trumpem deklarował, że nie wesprze finansowo żadnego z kandydatów.
Trump kiedyś: "nabywcy aut elektrycznych powinni gnić w piekle". Trump dziś: "Elon Musk to geniusz"
Mimo tego wszystkiego zaledwie kilka miesięcy później to właśnie Elon Musk został największym sponsorem kampanii Trumpa i osobiście się w nią zaangażował, występował nawet na wiecach wyborczych. Jak do tej pory, żaden darczyńca w historii amerykańskiej polityki, nie wpłacił więcej, niż Elon Musk na kampanię Donalda Trumpa.
W trakcie kampanii prezydenckiej nie brakowało głosów, że swoim zaangażowaniem Musk szkodzi marce Tesla – tym bardziej że wyborcy Trumpa i nabywcy aut marki należącej do Elona Muska, to dwie grupy mające ze sobą niewiele wspólnego. Z kolei Trump w ostatnich miesiącach najwyraźniej zmienił zdanie i publicznie zachwalał Muska jako geniusza. Na takie pochwały ze strony zakochanego w sobie amerykańskiego prezydenta elekta mogą liczyć tylko nieliczni.
Po ogłoszeniu wyniku wyborów stało się jednak jasne, że przynajmniej w krótkiej perspektywie, tych co najmniej 277 mln dolarów okazało się dla Elona Muska świetną inwestycją – już dzień po ogłoszeniu wyników wyborów kurs giełdowy samych tylko akcji Tesli podskoczył o niemal 15 proc., a wartość osobistego majątku Muska wzrosła o niemal 21 miliardów dolarów!
Inwestorzy liczą, że nowa administracja m.in. zniesie ograniczenia dotyczące pojazdów autonomicznych, nad którymi od lat pracują firmy kontrolowane przez Elona Muska, a jednocześnie będzie chronić rynek amerykański przed coraz mocniejszą konkurencją m.in. z Chin. Republikański kandydat na prezydenta podczas kampanii deklarował, że dla niego "cło to najpiękniejsze słowo w słowniku".
Elon Musk z posadą w administracji
Na zaangażowaniu w kampanię wyborczą, rola Elona Muska wcale nie ma się skończyć. W przyszłości hojny darczyńca ma zostać członkiem administracji Donalda Trumpa i objąć zupełnie nowy departament (odpowiednik ministerstwa w europejskich systemach politycznych), który będzie się zajmował "poprawą wydajności państwa". Już teraz, przed objęciem urzędu, Musk w mediach społecznościowych publikuje listy z nazwiskami wysokich urzędników, którzy prawdopodobnie padną ofiarą kuracji odchudzającej, jakiej ma być poddana amerykańska administracja.
Powrót Trumpa, wejście Muska do polityki. Co na to motoryzacja?
Na wysoką wygraną Donalda Trumpa nad Kamalą Harris amerykańska giełda zareagowała znacznymi wzrostami. Umocniły się oczywiście nie tylko akcje Tesli i innych biznesów, których udziałowcem jest Elon Musk (w tym m.in. kosmicznego "SpaceX", uzależnionego w znacznej mierze od zleceń z NASA), poprawiła się też giełdowa sytuacja innych amerykańskich koncernów motoryzacyjnych.
Ustępująca administracja Joe Bidena naciskała na amerykańskie koncerny motoryzacyjne, żeby w jak najkrótszym czasie przeszły na produkcję aut elektrycznych. Kolejne zaostrzenia norm emisji miały doprowadzić do tego, żeby do 2030 r. aż 60 proc. wytwarzanych w USA aut miało napęd elektryczny. Tyle tylko, że po pierwsze – rynkowy popyt na takie auta okazał się rosnąć znacznie wolniej, niż zakładano, a po drugie – koncerny motoryzacyjne należące do amerykańskiej "wielkiej trójki", czyli General Motors, Ford Motor Company i Stellantis (jako następca Chryslera), wciąż do produkcji aut elektrycznych musiały dokładać, zarabiając na autach spalinowych. Według szacunków z wiosny 2024 r., na każdy sprzedany przez Forda samochód elektryczny, przypada ok. 100 tys. dolarów straty.
Ford Mustang Mach-EŹródło: Auto Świat / Archiwum
Zapowiedzi złagodzenia norm i przepisów i rezygnacja z planów mających wymusić na producentach rezygnację z wytwarzania aut spalinowych, na których zarabiają, to coś, co w krótkiej perspektywie poprawia ich sytuację.
Co może w takiej sytuacji zyskać Tesla? Planowane zniesienie ulg podatkowych przy zakupie aut elektrycznych prawdopodobnie sprawi, że Tesla będzie zarabiała na takich autach mniej niż dotychczas (Tesla w przeciwieństwie do amerykańskich konkurentów do nich nie dopłaca), ale za to nie będzie musiała obawiać się konkurencji, bo tradycyjne firmy motoryzacyjne zapewne zwolnią tempo prac nad przejściem na elektromobilność, a słabsi konkurenci po prostu znikną z rynku.
Na razie trudno jeszcze prognozować, jaka przyszłość czeka Teslę w kwestii sprzedaży innym koncernom motoryzacyjnym tzw. kredytów emisji zerowej, z pomocą których zyskują oni prawa do wytwarzania większej liczby aut spalinowych. Dotychczas było to zauważalne źródło dochodów dla Tesli, które przy złagodzeniu przepisów może szybko wyschnąć.
Amerykańskie cła na niemieckie auta to też polski problem
Zapowiadane od miesięcy przez Trumpa wprowadzenie drakońskich ceł importowych (w międzyczasie mowa była 25 proc. cła na auta z Meksyku i Kanady i o co najmniej jeszcze o 10 proc. wyższych cłach na towary z Chin, ale w niektórych wypowiedziach Trump sugerował, że może to być nawet i tysiąc proc.) to coś, co na pierwszy rzut oka też wydaje się korzystne dla amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, ale tu sprawa nie jest aż tak oczywista. Dla Tesli nie będzie to problem, bo nie musi ona sprzedawać w USA aut produkowanych w swoich chińskich czy niemieckich fabrykach, a cła na amerykańskim rynku pomogą jej obronić się przed coraz lepszymi autami elektrycznymi z Chin. Konkurenci są w znacznie gorszej sytuacji, bo wszyscy amerykańscy giganci od dziesięcioleci mają swoje fabryki m.in. w Meksyku i Kanadzie i niektóre popularne modele tych koncernów produkowane są wyłącznie tam. Największym eksporterem aut z Meksyku do USA jest… General Motors.
Fabryka BMW w Spartanburgu w USAŹródło: BMW Group
Wynik wyborów w USA i zapowiadane przez prezydenta elekta zmiany przepisów celnych to fatalna wiadomość dla europejskich, a szczególnie niemieckich producentów aut, a co za tym idzie, także dla polskiego przemysłu, należącego do największych dostawców niemieckiej branży motoryzacyjnej.
Jeśli zapowiadane przez Trumpa zmiany wejdą w życie, to według szacunków Instytutu Gospodarki Niemiec (Instituts der deutschen Wirtschaft), podczas czteroletniej kadencji nowego prezydenta na podwyższeniu ceł niemiecka gospodarka może stracić nawet ok. 180 miliardów euro, a najbardziej ucierpią niemieccy producenci samochodów. Według danych VDA (niemieckie zrzeszenie przemysłu motoryzacyjnego), w pierwszym półroczu 2024 r., rynek amerykański był najważniejszym rynkiem eksportowym dla niemieckich firm motoryzacyjnych. Utrata pozycji w USA byłaby dla nich kolejnym, dotkliwym ciosem, po znacznie niższych od przewidywanych dochodach na rynku chińskim.
Przenieś produkcję do USA albo zapomnij o amerykańskim rynku
Wiele niemieckich firm, żeby ułatwić sobie ekspansję na amerykańskim rynku, już dawno przeniosło produkcję do Meksyku, który z jednej strony miał podpisane korzystne umowy handlowe ze Stanami Zjednoczonymi, a z drugiej strony, zapewniał znacznie niższe koszty pracy. Fabryki w Meksyku mają m.in. Volkswagen, Audi czy BMW. Mercedes, BMW i Volkswagen mają też zakłady w Stanach Zjednoczonych, ale również one są w znacznym stopniu uzależnione od dostaw z Meksyku. Administracja Trumpa ma działać metodą kija i marchewki – z jednej strony import towarów ma być obłożony wysokimi cłami, a z drugiej strony prezydent elekt obiecuje, że zadba o to, żeby firmy przenoszące produkcję do Stanów Zjednoczonych mogły liczyć m.in. na tanią energię, mniej biurokratycznych utrudnień i niższe podatki niż w innych częściach świata, oraz oczywiście na dostęp do wciąż olbrzymiego amerykańskiego rynku. Już teraz największa fabryka BMW znajduje się w Spartanburgu w Karolinie Północnej, a nie w Monachium czy Dingolfing, a fabryka w Tuscaloosa w Alabamie należy do największych zakładów Mercedesa na świecie. Tyle że na razie zakłady te korzystają także z dostaw od europejskich kooperantów, a według zapowiedzi Trumpa, warunkiem uzyskanie preferencji będzie możliwie jak największe wykorzystanie komponentów produkowanych lokalnie. Ostatnio do repertuaru gróźb Trumpa wobec partnerów handlowych Ameryki dołączyły kolejne. Teraz prezydent elekt zaczyna grozić, że ewentualne amerykańskie wsparcie wojskowe też może być uzależnione nie tylko od wydatków ponoszonych przez dane państwo na obronność w ramach sojuszu NATO, ale też i od "uczciwego" traktowania Ameryki w relacjach handlowych.
Czy europejskie firmy przeniosą produkcję do USA? Jak Chiny zareagują na ostry kurs Trumpa? Jak amerykańskie koncerny motoryzacyjne zniosą utrudnienia w obrocie między Stanami Zjednoczonymi, Meksykiem i Kanadą? Tym, którzy już dziś twierdzą, że to wiedzą i potrafią przewidzieć, co się stanie w przyszłości, warto przypomnieć, jak nie tak dawno temu mówili o sobie Donald Trump i Elon Musk. Albo też to, że pod koniec swojej pierwszej kadencji, to Donald Trump ogłosił operację "Warp Speed", czyli partnerstwo publiczno-prywatne, którego celem miało być jak najszybsze pozyskanie szczepionek na COVID-19 i zaszczepienie jak największej liczby obywateli – a dziś na czele departamentu zdrowia, z nominacji Trumpa, stanąć ma wojujący antyszczepionkowiec. Wszystko się może jeszcze zmienić. Kto wie, czy za jakiś czas nowymi ulubionymi słowami w słowniku Donalda Trumpa, zamiast "cła", nie staną się choćby "globalizacja", "swobodny handel" czy "wolny rynek". Po tym polityku spodziewać się można wszystkiego.