Auto Świat Wiadomości Aktualności Dni, w których świat zamarł. Nie tylko wypadek Kubicy w Formule 1 przeszedł do historii

Dni, w których świat zamarł. Nie tylko wypadek Kubicy w Formule 1 przeszedł do historii

Od 1950 roku podczas wyścigów Formuły 1 oraz prób i treningów zginęło kilkudziesięciu kierowców, a kilkuset zostało rannych. Do najgłośniejszych ofiar tego sportu należą Ayrton Senna, Gilles Villeneuve, Jules Bianchi, a gwiazdy takie jak Niki Lauda, Felipe Massa czy kochany przez Polaków Robert Kubica, cudem uniknęły śmieci. Z czasem tragedii na torach było coraz mniej, ale ryzyko, mimo coraz bardziej dopracowanych technologii i zabezpieczeń, wciąż pozostaje realne.

Spektakularne wypadki w Formule 1 wciąż się zdarzają, ale od lat nie doszło do tragedii. Kiedyś było zupełnie inaczej
Shutterstock/cristiano barni
Spektakularne wypadki w Formule 1 wciąż się zdarzają, ale od lat nie doszło do tragedii. Kiedyś było zupełnie inaczej
  • Do ostatniego wypadku ze skutkiem śmiertelnym doszło w Formule 1 w 2014 roku
  • W latach 50. i 60. XX wieku Formuła 1 należała do niebezpiecznych sportów – wymogi dotyczące bezpieczeństwa praktycznie nie istniały
  • Lista kierowców, którzy zginęli podczas wyścigów Formuły 1 lub przygotowań do nich obejmuje ponad 30 nazwisk. Lista ciężko rannych byłaby wielokrotnie dłuższa
  • Wypadek Roberta Kubicy w Montrealu w 2007 roku wyglądał spektakularnie, ale jego konsekwencje były minimalne – polski kierowca miał mnóstwo szczęścia w nieszczęściu

Formuła 1 wzbudzała niegdyś zupełnie inne emocje niż dziś. Teraz to przede wszystkim technologiczny wyścig teamów, które starają się wykorzystać do granic możliwości obowiązujące i często zmieniane regulacje. Oczywiście, wciąż liczy się kierowca, ale zupełnie inaczej, niż kiedyś – teraz ważne są przede wszystkim: precyzja, perfekcjonizm, doskonale warunki psychofizyczne, umiejętność współpracy z zespołem. Kiedyś najważniejsze były bezgraniczna odwaga i... brak wyobraźni. No bo jak ktoś z instynktem samozachowawczym i wyobraźnią mógłby pędzić autem takim jak choćby Ferrari 500 z lat 50. – czyli ciasnym bolidem, ważącym niespełna 600 kg, z dwulitrowym silnikiem o mocy 185 KM przy 7 tys. obr. min, dzięki któremu auto dawało się rozpędzić do 260 km/h. Ten samochód nie miał ani strefy zgniotu, ani pasów bezpieczeństwa, miał za to hamulce bębnowe, nadwozie z cieniutkiej blachy aluminiowej, opony węższe niż w dzisiejszych motocyklach i metalową kierownicę zamontowaną na sztywnej kolumnie, która nawet w przypadku niewielkiej kolizji wbiłaby się w klatkę piersiową albo urwała głowę kierowcy. Takim właśnie Ferrari 500 Alberto Ascari wygrał w 1952 roku siedem kolejnych wyścigów, ustanawiając rekord pobity dopiero w 2013 roku przez Sebastiana Vettela.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

W pierwszych latach Formuły 1 kierowcy nie mieli nawet obowiązku korzystania z kasków, a później, kiedy już taki obowiązek wprowadzono, to kaski bywały np. skórzane i bardziej służyły do tego, żeby kierowca nie poobijał się w czasie jazdy, a nie do tego, żeby chronić go w razie wypadku.

Przy takich parametrach aut, braku zabezpieczeń i przy ówczesnym stanie torów wyścigowych, każdy start był igraniem ze śmiercią, ale też to przyciągało widzów i sprawiało, że kierowcy byli postrzegani jako nieustraszeni herosi. Z czasem, po wielu tragicznych wypadkach, podejście do kwestii bezpieczeństwa zupełnie się zmieniło – w regulaminach pojawiły się restrykcyjne wymogi dotyczące zabezpieczeń i warunków jazdy, ale ryzyka nigdy nie da się całkowicie zlikwidować.

Spektakularny wypadek Roberta Kubicy w Montrealu w 2007 roku

Ten wypadek wstrząsnął nie tylko polskimi fanami Formuły 1 i Roberta Kubicy. Wielu świadków zdarzenia spodziewało się wówczas, że może to być wypadek śmiertelny. 10 czerwa 2007, podczas 27. okrążenia, na łuku Polak zderzył się z autem teamu Toyoty prowadzonym przez włoskiego kierowcę Jarno Trulliego. Jego auto (BMW-Sauber) dosłownie wyleciało z trasy i przy ok. 230 km na godz. uderzyło najpierw w mur, odbiło się od niego, rozpadając się na kawałki, a jego pozostałości wpadły z powrotem na tor. Przód auta został całkowicie roztrzaskany, trzy z czterech kół odpadły od bolidu, podobnie jak całe ospojlerowanie – poza kokpitem z auta Kubicy praktycznie nic nie zostało. Widzowie zamarli, ale już po chwili okazało się, że kierowca przeżył wypadek. Później okazało się, że jego obrażenia nie były nawet przesadnie poważne: skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i skręconej kostce. Kubica już wcześniej znany był z tego, że jeździł ostro i miewał niebezpieczne sytuacje. Na jego wypadku skorzystał wtedy Sebastian Vettel, który go zastąpił, ale już dwa wyścigi później Kubica wrócił do gry, zajmując czwarte miejsce Magny-Cours. Rok później w Montrealu Kubica wygrał swój pierwszy wyścig w karierze – to się nazywa mocna psychika!

Grand Prix Kanady 2007: groźnie wyglądający wypadek Kubicy
Grand Prix Kanady 2007: groźnie wyglądający wypadek KubicyAuto Świat

Ayrton Senna: śmiertelny wypadek na torze Imola w 1994 roku. Zapomniana śmierć Rolanda Ratzenbergera

U wielu wypadek Roberta Kubicy przywołał wspomnienie śmiertelnego wypadku trzykrotnego mistrza Formuły 1 Ayrtona Senny, do którego doszło w 1994 roku podczas wyścigu Grand Prix San Marino na torze Imola. Do tego wypadku doszło w czasach, kiedy bezpieczeństwo w F1 traktowano już dosyć poważnie, a na temat bezpośrednich jego przyczyn wciąż krążą różne teorie – od problemów z przyczepnością z powodu niedogrzanych opon, aż po usterkę pojazdu spowodowaną modyfikacjami wprowadzanymi tuż przed wyścigiem. Jedno jest pewne – był wyjątkowo tragiczny weekend na przełomie kwietnia i maja 1994 roku, a poza Senną życie stracił wtedy też inny kierowca, Roland Ratzenberger. Seria wypadków zaczęła się jeszcze w piątek, kiedy podczas sesji treningowej poważny wypadek miał Rubens Barrichello – kierowca przeżył, ale trafił do szpitala, w którym odwiedził go Senna. Dzień później, w sobotę, na łuku "Villeneuve" z toru Imola wypadł bolid prowadzony przez austriackiego kierowcę Rolanda Ratzenberger. Domniemaną przyczyną wypadku było uszkodzenie przedniego skrzydła Simteka S941 i utrata przyczepności. Austriak uderzył w betonową ścianę przy prędkości około 320 kilometrów na godzinę. Kierowca zmarł na skutek uszkodzenia podstawy czaszki. Imprezy nie przerwano, ale Ayrtona Senna miał wówczas poprosić, żeby pokazano mu miejsce wypadku.

W niedziele doszło do tragedii, która uchodzi za najsłynniejszy wypadek śmiertelny podczas wyścigu Formuły 1. Bolid prowadzony przez Sennę wypadł z zakrętu i uderzył w ścianę przy prędkości ok. 230 km na godz.. Sam wypadek nie wyglądał przesadnie spektakularnie, a uszkodzenie bolidu nie wydawały się przesadnie rozległe – okazało się jednak, że odpadający wraz z kołem fragment przedniego zawieszenia przebił kask kierowcy i doprowadził do śmiertelnych obrażeń głowy.

Do czasu śmierci Ratzenbergera trwała 12-letnia dobra passa, bez ofiar śmiertelnych. Przed wypadkami Ratzenbergera i Senny do śmierci na torze doszło wcześniej w 1982 roku. Zginął wtedy Włoch Riccardo Paletti, który podczas GP Kanady uderzył w stojący z powodu awarii bolid Didiera Pironiego. Roland Ratzenberger stał się 32. ofiarą śmiertelną, a Ayrton Senna 33. ofiarą w historii wyścigów GP.

Pomnik Ayrtona Senny
Pomnik Ayrtona SennyAldona Marciniak / mat. prasowe

Nikki Lauda w 1976 roku niemal spłonął w Zielonym Piekle

W Formule 1 wypadki nie omijają najlepszych. Jednym z najbardziej spektakularnych i omawianych latami wypadków był ten, w którym niemal zginął austriacki kierowca Niki Lauda, wielokrotny mistrz Formuły 1, uchodzący za jednego z najlepszych kierowców wszech czasów. Do najbardziej znanego wypadku w karierze Laudy doszło 1 sierpnia 1976 roku podczas Grand Prix Niemiec na torze Nürburgring, który nie bez przyczyny uchodził za bardzo trudny i niebezpieczny, czym zasłużył sobie na przydomek Zielone Piekło. Podczas drugiego okrążeniu Lauda wypadł z trasy, uderzył w bandę i bolid innego kierowcy. Ferrari Laudy stanęło w płomieniach, a kierowca pozostał uwięziony we wraku. Przed przyjazdem służb ratowniczych inni kierowcy próbowali wyciągnąć Austriaka z płonącego wraku – w końcu im się udało, ale Lauda doznał bardzo poważnych poparzeń (później przeszczepiano mu m.in. skórę na twarzy), z powodu kontaktu z gorącymi oparami i dymem Lauda miał też uszkodzone płuca. Jego stan był tak zły, że w szpitalu ksiądz udzielił mu ostatniego namaszczenia. Niesamowite w tej historii jest jednak to, że Lauda wrócił do wyścigów 6 tygodni później, pomijając jedynie 2 wyścigi, a w 1977 i 1984 ponownie udało mu się zdobyć mistrzostwo Formuły 1. Dziś każdy, kto ma na to ochotę, za niewielką opłatą może wjechać na tor Nürburgring i spróbować tam swoich sił – ograniczenia tam nie obowiązują, podobnie jak standardowe ubezpieczenia komunikacyjne.

Niki Lauda po ciężkim wypadku niemal natychmiast wrócił na tor. Później prowadził m.in. własną linię lotniczą.
Niki Lauda po ciężkim wypadku niemal natychmiast wrócił na tor. Później prowadził m.in. własną linię lotniczą.Auto Świat

Felipe Massa: wypadek w Budapeszcie 2009

Na początku wypadek wyglądał bardzo zagadkowo, bo podczas kwalifikacji do Grand Prix Węgier Massa bez widocznego powodu ze znaczną prędkością uderzył w bandę z opon. Na nagraniach z kamer widać jednak przyczynę: urwany fragment zawieszenia z bolidu Rubensa Barrichello odbił się od nawierzchni i uderzył przy ok. 250 km na godz. Felipe Massę w głowę. Tu widać gigantyczny postęp w jakości zabezpieczeń – kierowca przeżył, ale oczywiście stracił przytomność, co doprowadziło do utraty panowania nad autem. Trzeba jednak przyznać, że miał też mnóstwo szczęścia, bo część trafiła w kask tuż nad wizjerem, gdyby nie to, mógłby powtórzyć los Senny.

Jules Bianchi: wypadek na torze Suzuka w 2014

Do ostatniego wypadku ze skutkiem śmiertelnym podczas wyścigów Formuły 1 doszło 5 października 2014 roku, ale w tym przypadku kierowca zmarł na skutek odniesionych wówczas obrażeń w 2015 roku, nie odzyskując od chwili wypadku przytomności.

Jules Bianchi był członkiem mało znanego zespołu Marussia F1 ("russia" w nazwie to nie przypadek, założycielem zespołu był Nikołaj Władimirowicz Fomienko , rosyjski prezenter telewizyjny i aktor, a do sponsorów należeli rosyjscy oligarchowie. Wyścig, podczas którego doszło do tragicznego w skutkach wypadku, odbywał się przy złej pogodzie. Jeden z bolidów z teamu Force India wypadł z toru na mokrej nawierzchni, a ekipa ratownicza przy pomocy dźwigu próbowała go usunąć ze żwirowego pasa bezpieczeństwa. Niestety, mimo oznakowania miejsca akcji żółtymi flagami, zbliżający się z prędkością ok. 200 km na godz. Bianchi traci panowanie nad autem i uderza w dźwig, zahaczając głową o część pojazdu ratowniczego. Mimo szybkiej akcji ratowniczej i operacji nie udaje się uratować kierowcy, chociaż przez wiele miesięcy był on sztucznie utrzymywany przy życiu.

Autor Piotr Szypulski
Piotr Szypulski
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków