- Obecnie złodzieje w Polsce do kradzieży aut często wykorzystują metody takie jak np. "na walizkę", "na Game Boya" oraz "na magiczne pudełko"
- W latach 90. mieli inne, ale również opracowane do perfekcji techniki, przez które zachodnie media określały wówczas Polskę jako "pasera Europy"
- Kradzież pojazdów była jednym z ważniejszych elementów działalności przestępczej "Pruszkowa" oraz "Wołomina"
- Nie były to jednak "zwykłe" kradzieże przy pomocy prymitywnego wybijania szyb, które miały miejsce w drugiej połowie lat 70. w Warszawie
Według policyjnych statystyk Polska nie jest już krajem, w którym kradzieże samochodów należą do najpoważniejszych problemów. Co więcej, skala zjawiska w ciągu ostatnich 20 lat znacząco się zmniejszyła. "Spontaniczne" kradzieże, czyli sytuacje, w których złodziej przypadkiem zauważa pojazd na ulicy i postanawia się do niego od razu włamać, to już rzadkość. Teraz przestępcy doskonale wiedzą, jakimi konkretnymi modelami powinni się interesować (nierzadko dostają w tym celu ścisłe wytyczne). Bardzo często swoich zdobyczy szukają np. na parkingach pod centrami handlowymi. Do kradzieży aut wykorzystują metody takie jak np. "na walizkę", "na Game Boya", czy "na magiczne pudełko". A jak to wyglądało około 30 lat temu?
Czytaj także: W Niemczech to już plaga. Kradną też koparki i dźwigi. Sprzęt kupują na chińskiej stronie
Złodzieje wciąż wykorzystują metodę z lat 90.
W latach 90. złodzieje aut w większości działali w ramach "profesjonalnych", zorganizowanych grup przestępczych, a samochody kradli za granicą, głównie w Niemczech, na początku jeszcze Zachodnich. Kradzież pojazdów była jednym z ważniejszych elementów działalności przestępczej "Pruszkowa" oraz "Wołomina". Samochody w półświatku zawsze były ważne, ponieważ stanowiły wyznacznik poziomu, na jakim znajdował się członek gangu.
Zachodnie media nazywały wówczas Polskę "paserem Europy". Złodzieje do kradzieży aut wykorzystywali głównie dwie popularne metody, które mieli opracowane do perfekcji. Nie były to jednak "zwykłe" kradzieże z wybijaniem szyb jak w drugiej połowie lat 70. w Warszawie.
Pierwsza z metod kradzieży nazywała się "na polisę". Polegała na tym, że złodziej znajdował chętnego Niemca, który po otrzymaniu pieniędzy, oddawał swoje auto. Następnie zgłaszał się do ubezpieczyciela, twierdząc, że jego samochód został skradziony i żądał odszkodowania. Kradzież zgłaszał również na policję, przy czym nie domagał się ścigania sprawcy. Pokazał to np. Jarosław Żamojda w filmie "Młode Wilki", symbolu lat 90.
Druga popularna metoda to kradzież "na wlewak". Był to jednak sposób bardziej ryzykowny niż ten pierwszy. Wiele modeli niemieckich samochodów miało wówczas kluczyk do przykrywki wlewu baku, który pasował również do stacyjki. Złodzieje najpierw wymontowywali przykrywkę w wybranym pojeździe, a następnie instalowali w niej fałszywą, by dorobić sobie kluczyk. Później śledzili auto, czekając na moment, aż jego właściciel oddali się od pojazdu. Wtedy wsiadali do samochodu i odjeżdżali.
Po tym kierowali się od razu do "dziupli". Najczęściej był nią umówiony już wcześniej warsztat samochodowy na terenie Niemiec. Tam przebijano numery nadwozia, a w międzyczasie inny członek gangu podrabiał dokumenty auta. W sfałszowanym dowodzie rejestracyjnym wpisywany był już nowy, przebity numer. Po tym wszystkim samochód trafiał z Niemiec do Polski, gdzie przejmował go tzw. słup. Była to osoba, która w kraju rejestrowała auto na swoje nazwisko. Robiła to oczywiście za pieniądze. Dalej kradziony samochód trafiał już w ręce docelowego odbiorcy, z którym podpisywano "legalną" umowę kupna-sprzedaży. Osoby te bardzo często nie wiedziały, że kupują auto kradzione w Niemczech.
Już w latach 90. popularną techniką kradzieży aut była metoda "na stłuczkę", która stosowana jest do dzisiaj. Według relacji "Wyborczej" był to jeden najczęściej wykorzystywanych sposobów przez gang z Pruszkowa, który kradł samochody głównie cudzoziemców przebywających w Polsce. Na czym polegała ta technika? W całej akcji z reguły udział brały trzy samochody gangsterów, prawdopodobnie także ukradzione. Podział ról był jasny. Najważniejszy był "bolid", który uderzał w tył upatrzonego pojazdu. Z reguły były to tylko lekkie draśnięcia. Ofiara wychodziła z auta, musiała zobaczyć straty, wyjaśnić zajście z kierowcą "bolidu". Celowano w prawą część zderzaka, co nie było bez znaczenia.
Gdy poszkodowany schylał się, aby obejrzeć straty, nie widział, co w międzyczasie działo się obok i w samochodzie. Z drugiego auta wychodził wspólnik, wsiadał za kierownicę i z piskiem opon ruszał za trzecim samochodem. Ten ostatni wskazywał i torował drogę do "dziupli". Z reguły ofiary rzucały się w bezskuteczną pogoń za swoim pojazdem. Tym samym traciły z oczu sprawcę stłuczki, który także odjeżdżał. Gang pruszkowski opatentował metodę kradzieży aut "na stłuczkę", ale prawdopodobnie zaczerpnął ją z Włoch.
Inną metodą kradzieży aut była taktyka "na gwiazdkę". Gdy przestępcy obrali sobie cel, wyprzedzali dany samochód i ustawiali na drodze stalowe gwiazdki. Specjalna konfiguracja sprawiała, że uszkodzeniu ulegało zawsze tylko jedno koło. Kierowca musiał się więc zatrzymać i wymienić je. Gdy ta sztuka się mu udała, gangsterzy natychmiast podjeżdżali i kradli już naprawiony samochód.
"Król złodziei samochodów" potem zmienił stronę
Ciekawym przypadkiem był Nikodem Skotarczak ps. Nikoś, który już za życia stał się prawdziwą legendą środowisk przestępczych. Lubił bywać na salonach i otaczać się znanymi polskimi osobistościami: aktorami, sportowcami, a nawet politykami. W latach 70. założył swoją pierwszą zorganizowaną grupę przestępczą, która zajmowała się przemytem do Polski samochodów kradzionych w Austrii oraz w Niemczech.
"Nikoś" szybko zyskał w Polsce przydomek króla złodziei aut. W połowie lat 80. wyemigrował do Niemiec Zachodnich. Stamtąd wciąż kierował przemytem kradzionych samochodów do Polski. Na początku lat 90. gangster wrócił jednak do kraju. Za swoje przestępstwa był poszukiwany przez policję, której kilka razy udało mu się uciec. Wydano za nim list gończy. Schwytano go dopiero po kilku miesiącach. Dostał karę dwóch lat pozbawienia wolności, ale wyszedł dużo wcześniej. Po wyjściu na wolność skupił się na legalnych interesach. Jego wcześniejsze kontakty pozwoliły mu odzyskiwać samochody, które kradziono znanym polskim osobistościom.