• Buick, w którym podróżowała Mansfield, wbił się na prostej drodze w naczepę wielkiej ciężarówki, która chwilę wcześniej się zatrzymała
  • W wypadku zginęły trzy osoby jadące z przodu i dwa psy, przeżyło dwoje dzieci z tylnej kanapy
  • Z biegiem czasu zaczęto stosować specjalne zderzaki zabezpieczające przed wjechaniem pod podwozie trucka - stały się one obowiązkowe dopiero po 20 latach od śmierci Jayne Mansfield
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Fragmenty rozdziału "T-End" z książki Rafała Jemielity pt. "Crash historie, czyli jak wypadki zmieniają świat"

Foto: Wydawnictwo Bellona

Amerykańskie drogi ciągną się prosto kilometrami. Dla kierowcy są śmiertelnie nudne, bo nic – poza samą jazdą i zwykle kiepską nawierzchnią – właściwie się na nich nie dzieje. W większości stanów USA od dawna obowiązują drastyczne ograniczenia prędkości, ale można uprościć, że z prędkością 90–110 km/h da się jechać bez obaw o mandat czy pościg radiowozu lokalnego szeryfa. Nie jest to dużo. Czy w końcu lat 60. XX wieku jeździło się mniej dynamicznie niż dzisiaj? Na pewno nie w Ameryce, bo tam samochody "od zawsze" mają wiele cylindrów (sześć to norma, osiem nikogo nie dziwi), a przy tym są mocne. Gdy po Starym Kontynencie jeździły auta 60–80-konne, Amerykanie mieli do dyspozycji 200, 300 i 400 koni. Montowali takie jednostki w maszynach potężnych i bardzo wygodnych, choć pozbawionych precyzji jazdy. Co to znaczy? Wielkie "krążowniki szos" miały miękkie zawieszenia, żeby sobie poradzić z dziurami i układy kierownicze, które sprawdzały się w ciężarówkach, lecz nie gwarantowały szybkiej reakcji na ruch wieńcem kierownicy (potocznie "kółkiem").

Amerykańskie dodge, chevrolety czy fordy wyglądają bardzo majestatycznie, ale prowadzi się je kiepsko... Zwłaszcza na zakrętach, ale i hamowanie – ze względu na masę przekraczającą dwie, a czasem nawet trzy tony – do przyjemności nie należy. Wypadałoby napisać wprost: "Tym się nie da jeździć, lecz co najwyżej spacerować". Z drugiej strony, jeśli takim samochodem kierowca jedzie spokojnie i statecznie, pokonanie kontynentu wcale nie jest wykluczone. Wielkie sedany sprzed półwiecza mają w sobie coś z wozów pionierów podbijających Dziki Zachód. Da się do nich zapakować całą rodzinę, psy, walizki i ruszyć na drugi koniec kontynentu. Sceny z filmu, gdy amerykańska familia zjeżdża po całym dniu w aucie na nocleg w przydrożnym motelu, wcale nie są przesadzone.

Czytaj także: Amerykański sen. Kierowca TIR-a szczerze o pracy w Polsce i w USA

(...)

Wyobraźcie sobie typowy, a więc betonowy "high-way" – drogę biegnącą z Nowego Orleanu do Saint Louis. Jest rok 1967. Upalny czerwiec nie daje nikomu spokojnie żyć... Wszyscy są spoceni, zniechęceni, wściekli. Ale muszą się jakoś dopasować – upał w Luizjanie to przecież codzienność. Trzeba przeczekać południe. Gdzieś pod sufitem wentylatory leniwie mieszają powietrze, a klimatyzacja w tamtym czasie to tutaj wciąż nowość. Dokładnie dwudziestego ósmego, w środę, w restauracji Gus Stevens Supper Club pod Biloxi trwa show Jayne Mansfield. To ostatni z wieczorów, na który podpisano kontrakt. Gwiazda mogłaby odpocząć. Może Biloxi to nie było Miami Beach czy Las Vegas, ale przecież znalazła apartament na poziomie i mogła na chwilę oderwać od kalifornijskiej codzienności.

(...)

Gwiazda przyleciała samolotem do Biloxi, do bazy lotniczej Keesler. Taki był plan – mogła odwiedzić przy okazji rannych żołnierzy, których zwożono tu z Wietnamu. Na miejscu jeździła żółtym rolls-royce’em, którego sama wynajęła i sama prowadziła – Sam Brody miał bowiem nogę w gipsie. Tym autem planowali powrót do Nowego Orleanu, ale wcześniej właściciel limuzyny zerwał umowę, gdy okazało się, że czek Mansfield jest... bez pokrycia. Była wściekła, bo została na lodzie i – co gorsza – bez transportu. Tymczasem rankiem, 29 czerwca w kalendarzu gwiazdy był wpisany występ w telewizji WDSU i późnośniadaniowym paśmie rozrywkowym "W południe". Wiedziała, że obejrzą ją setki i że show-biznes ma swoje prawa. Skoro zapraszają przed kamery i czeka ją dobra promocja, chciała dobrze wypaść w Nowym Orleanie. Mansfield zakładała, że po ostatnim występie u Gusa Stevensa wsiądzie do auta i w dwie godziny znajdzie się w następnym hotelu. Odeśpi męczącą noc, zje śniadanie, a potem wystąpi w telewizji – plan był całkiem dobry. Feralny czek popsuł jej plany. Stevens nie chciał bowiem wynająć jej samochodu. W końcu jakoś go uprosiła, żeby na kilka godzin udostępnił szofera, który zawiezie czeredę Mansfield autem żony restauratora – oliwkowozłotym buickiem electrą 225.

Buick Electra 225 Foto: Sergey Kohl / Shutterstock.com
Buick Electra 225

(...)

Harrison ruszył w kierunku Nowego Orleanu. Na początku nie czuł zmęczenia. Raczej podekscytowanie. W końcu wiózł samą Jayne Mansfield! Wielu mężczyzn dałoby się pokroić za taką fuchę. Usiadła tuż obok, więc Ronnie na pewno odrywał wzrok od kierownicy i zaciekawiony przyglądał się jej z bliska. Jayne była już po trzech małżeństwach, ale miała dopiero 34 lata. Była pulchna, ale wciąż mogła się pochwalić świetną figurą. Zakochany czy nie – Ronnie B. Harrison z ciekawością patrzył na ponętne usta aktorki. Nic nie zapowiadało sensacji. Silnik pracował równo, a młody kierowca jechał szybko. Miał szansę niedługo wrócić do dziewczyny i przespać część nocy we własnym łóżku. Można było odnieść wrażenie, że buick jest niczym prawdziwy krążownik rozcinający fale pogrążonej w mroku morskiej zatoki leżącej kawałek za oknami.

Około godziny 2.25 Ronnie B. Harrison wbił się na prostej drodze w naczepę 18-kołowej, wielkiej ciężarówki. Prawdopodobnie nie zauważył, że właśnie zwolniła i się zatrzymała. Dlaczego? Bo na drodze nr 90 rozpylano środek, który miał powstrzymać plagę komarów. W podmokłych zaroślach i trzcinach roiły się miliardami. Noc była przejrzysta i zapewne bezwietrzna, więc rozpylona chmura pestycydów długo nie opadała, tworząc nad asfaltem białą mgłę. Dosłownie nic nie było widać! Każdy zdroworozsądkowo myślący kierowca z odrobiną doświadczenia zwolniłby i jechał znacznie uważniej.

Czytaj także: Jeremy Clarkson: czym grozi kąpiel w wannie z ropą naftową?

Trudno powiedzieć, jaki był za kółkiem 20-letni Ronnie B. Harrison. Może narwany jak wielu? Może spokojny i nudny do bólu? A może po prostu zasnął na ułamek sekundy? Organizm ma w końcu swoje prawa... Trudno mieć do niego pretensję, że nie zauważył (bądź zbyt późno zauważył) światła stop wielkiego trucka. Nawet miał do tego prawo. Jeżeli jechał z włączonymi światłami drogowymi, a przecież nocą to całkiem normalne i wielu tak robi, w praktyce chmurę pestycydów widział jako... mleko. Dokładnie takie wrażenie ma każdy, kto we mgle nie przełączył świateł mijania na tzw. długie – widoczność jest zawsze kiepska.

Według późniejszych szacunków Harrison jechał około 120–130 km/h. Niby tylko trochę powyżej średniej, czyli bez brawury. Jednak nie było nawet minimalnych szans na hamowanie. To tłumaczy zarazem ogromną siłę, z którą chłopak walnął buickiem w tył trucka. To Jayne Mansfield przypisuje się ironiczną wypowiedź: "Jeśli chcesz zrobić coś złego, postaraj się zrobić to z przytupem". Ten wypadek był właśnie "z przytupem". Wielki buick, ciężki i trudny do zatrzymania, głęboko wbił się pod ramę naczepy. Potężną i solidną, więc w ułamku sekundy ścięła obydwa przednie słupki. W tamtych czasach myślano już oczywiście o budowaniu jak najbardziej bezpiecznych aut, ale w buicku na pierwszym miejscu stawiano sylwetkę. Sedan miał być modny, a to oznaczało cienkie słupki przednie, a środkowe – symboliczne, żeby nie psuły linii szyb. Przy ówczesnych rozmiarach słupków A nie było mowy o jakimkolwiek zatrzymaniu impetu – rama przyczepy dosłownie oskalpowała samochód, zabijając na miejscu całą trójkę podróżującą na przedniej kanapie i dwa psy.

Gdy na miejsce dojechała drogówka, policjanci zastali straszny widok. Samochód wyglądał jak puszka po konserwach z kołami, z której ktoś oddarł wieczko. Z prawej strony komora silnikowa była zmiażdżona – błotniki i wnęki kół zadarły się ku górze, kończąc ostrymi zadziorami tuż przy szybie. A właściwie przy miejscu, gdzie kiedyś szyba była zamocowana. Po prawej stronie, poniżej oderwanego lusterka wstecznego na złotawym lakierze była wielka plama krwi. Nie do uwierzenia, że ktoś mógł takie zderzenie przeżyć. A jednak dzieci, które podsypiały z tyłu, miały ogromne szczęście. Ośmioletni Mickey, sześciolatek Zoltan i Marie-Mariska (wtedy miała trzy lata) zostali ranni, na szczęście niegroźnie. Przeżyły też dwa psy, ale były w szoku. Na filmie dokumentującym działania policji widać funkcjonariusza, który delikatnie wkłada psiaka za przednie fotele radiowozu. Potem bezradnie spogląda na własne ręce – nie wie, w co ma je wytrzeć. Pies prawdopodobnie był zakrwawiony lub zsiusiał się ze strachu.

(...)

Amerykańska ciężarówka Foto: Shutterstock
Amerykańska ciężarówka

Po Jayne Mansfield zostało coś bardziej materialnego – zderzak, ale bynajmniej nie chodzi o resztki buicka! Warto się przyjrzeć przyczepom, które wielkie trucki za sobą holują. Dla zabezpieczenia przed wjechaniem pod pojazdy stosuje się specjalne zderzaki. Mówi się na nie – ze względu na kształt przypominający odwróconą literę T – T-Bars. Potocznie to wciąż jednak "zderzak Mansfield". Nakaz ich stosowania obowiązuje dopiero od 1998 r., czyli wszedł w życie dopiero 20 lat po śmierci seksbomby.