- Na rynku jest wiele aplikacji na telefon ostrzegających przed fotoradarami, korkami czy kontrolą drogową. Są też specjalne urządzenia, które pozwalają kierowcy "orientować się na drodze" – i coś takiego właśnie kupiło biuro poselskie Andrzeja Adamczyka
- W Polsce zabronione jest korzystanie z antyradarów
- Powszechnie przyjmuje się natomiast, że w naszym kraju dozwolone jest korzystanie z urządzeń informujących np. o lokalizacji sprzętu kontrolnego policji czy CANARD-u. To przekonanie nie do końca jest jednak zgodne z przepisami zawartymi w Kodeksie drogowym
- Rada dla pana ministra: jeśli wybiera się pan za granicę, proszę to urządzenie wyjąć z samochodu, bo może mieć pan duże nieprzyjemności
Urządzenie, które kupiło biuro poselskie ministra Andrzeja Adamczyka, to nie jest typowy antyradar (o sprawie pierwszy napisał "Fakt"). To coś lepszego. Kontrowersyjny zakup wykazany w sprawozdaniu finansowym to Yanosik GTR — mówiąc po ludzku: ostrzegacz. To sprzęt, który ma funkcjonalność podobną do oferowanych przez wiele aplikacji (w tym aplikację Yanosik): zbiera on od użytkowników dane na temat różnych zdarzeń na drodze, a potem udostępnia je całej społeczności korzystającej albo z aplikacji, albo ze specjalnego urządzenia pokładowego. Firma chwali się, że kierowców aktywnie używających Yanosika jest 1,5 mln.
Kierowcy korzystający z tego sprzętu wiedzą, że zbliżają się do fotoradaru albo do miejsca, gdzie policjanci prowadzą kontrolę drogową, np. mierząc prędkość pojazdów.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Urządzenie pokładowe jest bardziej "pro" niż telefon z włączoną aplikacją: zawsze gotowe, obecne w aucie, niezależne od telefonu i jego mocy obliczeniowej, a w przypadku sprzętu kupionego przez ministra Adamczyka wyposażone także we własne połączenie GSM i dożywotnią transmisję danych.
To, co jest ważne w przypadku elektronicznych "ostrzegaczy", to fakt, iż policja nie karze ich użytkowników mandatami. Jest to – biorąc pod uwagę obowiązujące przepisy – dość zaskakujące.
Ostrzegacz "sieciowy" lepszy niż antyradar
Starsi kierowcy pamiętają, że kilkanaście lat temu tzw. antyradary biły rekordy popularności. To urządzenia, które z daleka wykrywają wiązki mikrofal emitowanych m.in. przez policyjne radarowe mierniki prędkości. Kiedyś taki sprzęt – z punktu widzenia pirata drogowego – miał sens. Z daleka "wyczuwał" fotoradary działające w trybie ciągłym, ale też dawał szansę w przypadku policyjnej kontroli prędkości: jeśli policjanci mierzyli prędkość pojazdu jadącego np. kilometr przed nami, antyradar wszczynał alarm. Urządzenia nie dawały skuteczności stuprocentowej (jeśli przed nami nikt nie jechał, nie było ostrzeżenia), ale czasami pomagały uniknąć mandatu. Wielu ich używało, choć było to zabronione pod groźbą mandatu.
Obecnie jest to sprzęt niemal całkowicie bezużyteczny. Powód? To wszechobecne emitery wiązek mikrofalowych. Fotoradar wyczuwa z daleka czujniki automatycznych drzwi na stacji benzynowej, czujniki ruchu włączające oświetlenie przydomowe oraz tysiące innych powszechnie używanych urządzeń. Jednocześnie policyjne mierniki nie "sieją" już tak mocno, jak starsze modele. Pojawiły się laserowe mierniki prędkości, których typowy antyradar w ogóle nie widzi. Słowem: dziś antyradar wszczyna alarm co kilkadziesiąt sekund, nawet jeśli żadnej kontroli drogowej nie ma, natomiast jeśli kontrola stoi na drodze, nie ma pewności, że będziemy ostrzeżeni.
Jednocześnie pojawiły się o wiele skuteczniejsze rozwiązania "informujące" bazujące na sieciach społecznościowych jak np. wspomniany Yanosik (ale też mapy Google i mnóstwo innych aplikacji). W takich sieciach to kierowcy sami informują innych o zagrożeniu (korek/wypadek/kontrola drogowa) odpowiednim przyciskiem na ekranie. Sprzęt ustala pozycję i rozsyła alerty. Gdy użytkowników jest wystarczająco wielu, to zaczyna naprawdę działać, a piraci drogowi mogą czuć się bezkarni.
Ostrzegacze przed policją: czy to na pewno legalne?
Co do antyradarów, nie ma wątpliwości: to nielegalne. Kiedyś posiadanie takiego urządzenia "w stanie wskazującym na gotowość użycia" było wprost ujęte w taryfikatorze mandatów, dziś grozi za to mandat na zasadach ogólnych. Teoretycznie do 5 tys. zł.
A co z "ostrzegaczami sieciowymi" jak np. wspomniany Yanosik? Przyjmuje się, że działanie tych urządzeń nie koliduje z przepisami, ale czy naprawdę? Oto bowiem przepis zakazujący wyposażania pojazdów w urządzenia informujące o działaniu sprzętu kontrolno-pomiarowego policji i innych służb istnieje w Kodeksie drogowym tak samo jak kilkanaście lat temu. Nic się nie zmieniło.
Art. 66. 4. 4) Zabrania się wyposażania pojazdu w urządzenie informujące o działaniu sprzętu kontrolno-pomiarowego używanego przez organy kontroli ruchu drogowego lub działanie to zakłócające albo przewożenia w pojeździe takiego urządzenia w stanie wskazującym na gotowość jego użycia. (...)
I owszem, można mówić, że chodzi o sprzęt informujący o "działaniu" mierników prędkości, a nie o sprzęcie informującym o "obecności" policyjnych radarów, niemniej jest to tłumaczenie godne "państwa z kartonu", o którym minister Adamczyk wraz z kolegami tak lubili mówić 8-9 lat temu.
Litera tego prawa jest być może nie do końca precyzyjna (witamy w Polsce, to nic nowego, prawda?), niemniej duch tego prawa jest aż nadto oczywisty: ustawodawca nie chciał, aby kierowcy używali jakichkolwiek ostrzegaczy informujących o obecności kontroli drogowej. Chodzi w tym prawie o to, aby kierowcy nie hamowali tuż przed patrolem, by za chwilę – w poczuciu bezkarności – mogli wcisnąć gaz.
Dwa pytania do ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka
Pomijając już kwestie etyczne kupowania za publiczne pieniądze ostrzegaczy przed policyjnymi radarami (te są w przypadku ministra "od dróg" dość jednoznaczne), warto zastanowić się, tzn. minister Adamczyk powinien zastanowić się, czy ostrzegacze są (powinny być) w Polsce legalne, czy nielegalne. A zatem, panie ministrze:
- Jeśli cytowany wyżej przepis jest wciąż potrzebny, czy nie należy go doprecyzować, aby używanie jakichkolwiek ostrzegaczy-antyradarów – jak w wielu innych krajach – było w oczywisty sposób zdelegalizowane?
- Jeśli cytowany przepis nie jest już potrzebny (być może pan minister uważa, że "antyradary" pełnią funkcję prewencyjną – kierowcy zwalniają, a o to chodzi), może czas go usunąć? Po co taki martwy przepis siejący niepotrzebny zamęt?
"Antyradary": jedna rada dla ministra
Jeśli z kupionego urządzenia korzysta pan osobiście, proszę je wyjąć z auta, gdy będzie pan jechał za granicę. Gdyby pana zatrzymali policjanci z tym sprzętem np. w Szwajcarii, mógłby pan trafić do aresztu, a wstyd byłby na cały świat; jeśli z urządzenia korzystają pańscy pracownicy abo rodzina, niech wymontują je z samochodu, jadąc choćby do Niemiec. Szkoda pieniędzy na mandaty, a są przecież kraje, gdzie za to grozi areszt.