"Ludzi, którzy są zależni od samochodu, nie zostawimy samym sobie. Państwo nie powinno czerpać korzyści z wysokich cen paliwa" — tymi słowami w swoim komunikacie na Twitterze niemiecki minister finansów Christian Lindner uzasadnił wprowadzoną od 1 czerwca br. obniżkę podatku paliwowego. Dzięki temu, jak informuje Deutsche Welle, benzyna klasy premium jest tańsza o 32,5 eurocenta, natomiast olej napędowy o 16,7 eurocenta, przy czym są to maksymalne obniżki, na które zezwala Unia Europejska. Niższe stawki będą obowiązywały przez trzy miesiące, a ich celem jest zmniejszenie obciążeń finansowych użytkowników aut przy ciągle rosnących cenach paliw.

Ale zapowiedzi zapowiedziami, a rzeczywistość rzeczywistością i wcale nie ma pewności, że kierowcy zapłacą mniej przy dystrybutorach. Wszystko dlatego, że o cenie dla klientów indywidualnych decydują sami właściciele i operatorzy stacji benzynowych i nie są oni zobowiązani do obniżania cen w związku z obniżką podatku. Niższy podatek dotyczy jedynie zakupu paliwa w rafineriach i magazynach paliwa.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Co to wszystko oznacza? Przede wszystkim to, że paliwa kupione przez właściciela stacji 31 maja nie będą objęte niższym podatkiem. Już to budzi wątpliwości u wielu sprzedawców, bowiem z jednej strony muszą mierzyć się z oczekiwaniami kierowców, z drugiej dbać o własny interes. W efekcie może zdarzyć się, że paliwo na stacjach benzynowych stanieje, ale dopiero po pewnym czasie.

Ruch ze strony niemieckich władz jest reakcją na rosnące już od kilku tygodni ceny benzyny klasy "premium", a ostatnio także oleju napędowego. Na początku bieżącego tygodnia (w poniedziałek 30 maja) średnia dzienna cena benzyny Super E10 w Niemczech osiągnęła poziom 2,133 euro za litr, w przypadku diesla było to 2,029 euro. W optymalnej z punktu widzenia kierowców sytuacji tj. przeniesienia pełnej kwoty obniżki na klientów indywidualnych, przy zahamowaniu wzrostu cen paliw litr oleju napędowego kosztowałby ok. 1,86 euro, a benzyny E10 ok. 1,78 euro.