- Mieszkańcy większych miast doświadczają nie tylko zanieczyszczenia powietrza, ale też zanieczyszczenia światłem i dźwiękiem
- Pani Klara z Warszawy poskarżyła się w liście do redakcji na swoją codzienność. "Nie mogę przez to spać"
- Czytelniczka porównuje polskie prawo z brytyjskim i sugeruje zmiany. Uważa, że dźwięków w mieście może być mniej
Pani Klara mieszka w Warszawie. Jej codzienność wygląda podobnie jak wielu innych mieszkańców – kiedy chce się naprawdę zrelaksować, musi uciekać poza miasto. Robi to nawet nie przez hałas samochodów czy gwar głośnych rozmów, ale przez... polskie prawo. Razem z listem, w którym dała upust swojej frustracji, wysłała nam film przedstawiający problem.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoPrzez głośne syreny pani Klara nie ma chwili wytchnienia
— W nocy nie mogę zasnąć. Kiedy już czuję, że powieki opadają, budzą mnie odgłosy karetki lub radiowozu. Jadą na sygnale, choć jest pierwsza w nocy. Nie mija piętnaście minut, kiedy słyszę kolejny sygnał — zaczyna swoją opowieść.
— Wczoraj wyszłam na spacer do parku. Myślałam, że odpocznę po stresującym tygodniu, nic z tego. W tle ćwierkają ptaki, słychać rozmowy i karetkę na sygnale. Z frustracji schowałam głowę w dłonie i napisałam do przyjaciela, wysyłając mu nagranie – piękny widok na staw i te dźwięki w tle. "I tak jest codziennie", napisałam — czytamy.
Polskie prawo nie przewiduje ulgi dla uszu. Syreny to obowiązek
Frustracja pani Klary rodzi się z panującego w Polsce porządku prawnego. Kodeks obliguje służby do korzystania z sygnałów dźwiękowych – inaczej nie mogą liczyć na przywileje pojazdu uprzywilejowanego (wyjątkiem są pojazdy jadące w oznakowanej kolumnie). Przepisy mówią jasno – bez względu na natężenie ruchu i porę dnia pojazd musi spełniać jednocześnie trzy warunki: wysyłać niebieskie sygnały błyskowe, mieć włączone światła mijania lub drogowe i nadawać sygnał dźwiękowy.
Zdaniem naszej czytelniczki ten wymóg trochę nie ma sensu. W końcu nie w każdej sytuacji używanie sygnałów dźwiękowych jest zasadne:
— Sytuacja z dzisiaj: piękna pogoda, świeci słońce, okna mam otwarte. Tuż pod moim blokiem przejeżdżają dwa wozy strażackie. Wyją, aż uszy bolą. Muszę je zasłonić, bo czuję, jakby ktoś sygnał puścił mi prosto w bębenki. Wyglądam na ulicę, którą przejeżdżała straż – pusto. Komu więc dawali ten sygnał? I tak jest codziennie, kilka razy dziennie. Straż, policja, karetki. Nie mieszkam przy remizie, szpitalu ani przy komisariacie. Mieszkam w Warszawie. Ale tak jest w każdym większym mieście — opowiada.
— Czuję bezsilność. Nie zamknę przecież okien, kiedy w mieszkaniu jest sauna; nie będę spać w stoperach, bo w środku nocy każdy pojazd uprzywilejowany musi używać sygnałów. Musi? Musi, bo takie w Polsce mamy prawo. Czuję się też zmęczona, a wcale nie mam mizofonii. A co mają powiedzieć osoby wrażliwe na dźwięki? Co mają powiedzieć osoby starsze? Dlaczego nie może być jak w Anglii? Tak próżno tam szukać sygnałów, nawet jeśli radiowóz przeciska się przez zakorkowaną autostradę. Same światła wystarczą, czasami sygnał na skrzyżowaniu. Nie ciągłe, przenikliwe wycie. Może czas zmienić prawo w Polsce? — zastanawia się pani Klara.