Wszystko zaczęło się na facebookowym fanpage'u akcji "Pieprz radary".  To właśnie na nim Rebeliant zorganizował pierwszy w Polsce włoski strajk kierowców, który oficjalnie ruszył 4 marca 2013 roku. Od tego czasu fanpage zyskuje codziennie około 1 tys. nowych fanów.

Nie wszyscy jednak zdają się rozumieć przesłanki akcji "Pieprz radary". Jej organizator w mailu przesłanym do nas wyjaśnia i pokazuje jak jego zdaniem powinna się toczyć dyskusja o bezpieczeństwie:

"TU REBELIANT!

Nasza Akcja przynosi efekty. Pojawia się coraz więcej publikacji, w których akcent położony jest na czynniki bezpieczeństwa w ruchu drogowym.

Coraz bardziej oczywiste jest, jak mało wspólnego z bezpieczeństwem mają fotoradary.

Proszę Państwa, aby spowolnić ruch drogowy w strefach zagrożenia, wcale nie trzeba umieszczać tam radarów. Paleta rozwiązań innych, niż drakoński radarowy zamordyzm, jest bardzo bogata. Znaki pionowe, poziome, listwy poprzeczne na nawierzchni, liczniki czasu przy sygnalizatorach świetlnych...

Znaki ostrzegawcze i zakazu powinny być dwukrotnie większe, aby było je widać z daleka nawet w nocy. Wjazd do strefy zagrożenia powinien być oznakowany z kilometrowym wyprzedzeniem. Na tym kilometrowym odcinku co sto metrów powinien stać znak informujący o tym, ile jeszcze zostało do strefy i jaka prędkość jazdy jest w niej dopuszczalna.

Trzeba wprowadzić nowy znak: wjazd/wyjazd ze strefy zagrożenia. Byłaby na nim pionowo zorientowana tęcza złożona z kolorów zielonego, żółtego i czerwonego (na wjazd) i w odwróconym porządku (na wyjazd). Taki sam motyw graficzny powinien być umieszczony w formie znaku poziomego (szerokość - 3 metry).

Nawierzchnia na odcinkach, na których obowiązują ograniczenia prędkości (które systemowo należy właśnie nazwać STREFA ZAGROŻENIA) powinna odróżniać się od tej, która leży poza strefą. W ten sposób nawet gapowaty kierowca będzie mógł kontrolować swoje zachowanie. Jeśli nie będzie pewien, czy jeszcze jest w strefie zagrożenia, rzut oka na nawierzchnię wystarczy, aby się upewnić."

Ciąg dalszy na następnej stronie...

"Ale wiecie co, Państwo? Wszystkie te pomysły można sobie wsadzić w dupę, jeśli rządzący będą stosować podwójne standardy i rezerwować sobie prawo do łamania przepisów.

Kierowca, który zdążył wyrobić sobie złe nawyki za kierownicą, nigdy nie uwierzy, że bezpieczna jazda ma sens, jeśli w telewizji ciągle będzie widział bezczelne samozadowolenie Serafina i Kurskiego, zakłamaną troskę Nowaka i wykręty Połcia.

Jeśli rządzący łamią prawo, ciężar jego przestrzegania spada na obywateli. Ale zmiana systemu, z zamordyzmu, na bezpieczeństwo, pozostaje zadaniem rządzących. Masowy udział w naszej Akcji może przyśpieszyć tę chwilę, w której ONI to sobie wreszcie uświadomią."

Nie chodzi o łamanie przepisów!

Jak pomysłodawca akcji chce zrobić "złodziejom" na złość? Chodzi o gorliwe przestrzeganie ograniczeń prędkości tak, by dochody z mandatów zaplanowane w budżecie państwa przez ministra finansów były jak najniższe.

Twórca akcji podkreśla, że nie jest to wystąpienie antyrządowe. Chodzi o to, że system bezpieczeństwa na drogach powinien wspierać kierowców w tym, aby nie popełniali błędów.