Krótko przed godz. 10.00 podlascy strażacy otrzymali zgłoszenie o wypadku, do którego miało dojść przy ul. Ciołkowskiego w Białymstoku. Ze wstępnych relacji wynikało, że sytuacja jest poważna. W aucie mieli znajdować się zakleszczony kierowca i pasażer. Na miejsce wysłano dwa zastępy strażackie. Gdy ratownicy przyjechali, okazało się, że na miejscu nikogo nie ma. Na drodze zobaczyli tylko uszkodzony samochód osobowy i obalony słup oświetleniowy.
Nowe światło na zajście rzuca redakcja "Kuriera Porannego". Z ich ustaleń wynika, że sprawcą miał być wypadku policjant, który jednak sam się oswobodził i uciekł wraz z pasażerem z miejsca zdarzenia.
— Wedle relacji świadków z miejsca zdarzenia zbiegła jedna osoba, dlatego czterech naszych ratowników było zaangażowanych w poszukiwania w zasięgu 500 m. Później w tym samym celu pojawili się policjanci z psami — wyjaśnia w rozmowie z "Auto Światem" mł. kpt. mgr inż. Agnieszka Walentynowicz-Niedbałko z białostockiej straży pożarnej.
Jak relacjonuje gazeta, w pościg ruszyli także świadkowie. Zdołali zatrzymać stróża prawa, ale pasażer uciekł. Zatrzymany mężczyzna miał w wydychanym powietrzu dwa promile alkoholu.
"Podczas zdarzenia uszkodzono słup oświetleniowy"
Jak dodaje strażaczka, wezwano też ratowników medycznych, policjantów oraz pogotowie energetyczne, a w uszkodzonej Toyocie odłączono akumulator. — Podczas zdarzenia uszkodzony został słup oświetleniowy, dlatego trzeba było sprawdzić, czy i jak dalece został uszkodzony. To standardowa procedura — wyjaśnia Walentynowicz-Niedbałko.
Auto prowadził pijany policjant
Jak udało się ustalić naszej redakcji, osobą, która uciekła z miejsca wypadku, faktycznie był policjant. — W poniedziałek na miejscu zdarzenia pracowali policjanci pod ścisłym nadzorem prokuratora. Potwierdzam, że w zdarzeniu brał udział funkcjonariusz z podlaskiego garnizonu policji — mówi Auto Światowi starszy sierżant Malwina Trochimczuk z Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.