- Amerykańska prasa donosi o pozwach, z jakimi mierzy się Tesla: dotyczą one funkcjonalności, za które nabywcy płacili duże pieniądze, a nigdy ich nie dostali
- Szczególnie tajemniczy jest przypadek pobierania dopłat w wysokości 10 tys. dolarów za możliwość korzystania z zaawansowanych funkcji autonomicznych. Okazuje się, że producent sprzedawał ten produkt, nawet jeśli dany samochód niekoniecznie był z nim kompatybilny
- Odmowa udostępnienia oprogramowania autonomicznego bywała uzasadniana nieodpowiednim stylem jazdy kierowcy
W 2021 roku – przypomniał amerykański serwis motoryzacyjny Jalopnik – kupując Teslę, można było za dopłatą dostać system FSD, czyli pakiet funkcjonalności półautonomicznych takich jak odczytywanie i respektowaniu sygnalizacji świetlnej, automatyczne zmiany pasa ruchu, automatyczne parkowanie, itp. Działo się to już dobre parę lat po tym, jak Elon Musk zapowiadał wprowadzenie autonomicznego prowadzenia na poziomie piątym (czyli zupełnie bez udziału kierowcy), choć wciąż w ofercie był system na poziomie trzecim. Dodajmy, że był on w fazie testów... na klientach.
Przeczytaj także: Znowu się zaczęło. Policjanci zaglądają do bagażników i szukają dwóch rzeczy. Inaczej mandat
Nie każdy dostąpił zaszczytu korzystania z FSD. Zadziwiający pretekst
Tyle, że nie każdy mogł zostać testerem, czy, jak kto woli, królikiem doświadczalnym. Trzeba było zapłacić, a potem otrzymać akcept od systemów zainstalowanych w aucie oceniających styl jazdy kierowcy. Wybierano więc tych najlepszych, choć – jak się okazało – tylko producent wiedział, jaki kierowca jest odpowiedni do korzystania z FSD. W każdym razie Mark Dobin, prawnik z Waszyngtonu, zapłacił wymaganą kwotę za dostęp do FSD, ale okazał się "niegodny" korzystania z niego. Jak wygląda system ocen kierowcy ze strony producenta, tego nigdy się nie dowiedział. Tajemnica.
W USA łatwo kogoś pozwać. Ale nie tym razem
Jak pewnie niektórzy wiedzą, amerykański system sądowy pozwala skutecznie, w trybie pozwów cywilnych, domagać się potężnych odszkodowań od osób czy instytucji, które zachowały się wobec nas nie w porządku. Prawnicy Tesli mieli świadomość tego, więc w umowie o udostępnienie systemu FSD zawarli zapis, że spory dotyczące udostępniania funkcjonalności autonomicznych w Teslach nie podlegają tradycyjnym sądom, lecz sądom arbitrażowym. To w praktyce oznacza, że dochodzenie jakichkolwiek roszczeń jest o wiele trudniejsze, bardziej kłopotliwe i droższe. No ale trafiło na prawnika.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoMarc Dobin przed sądem arbitrażowym twierdził, że Tesla nigdy nie ujawniła, w jaki sposób oceniała zdolność kierowcy do korzystania z FSD i że uniemożliwiono mu bez rzetelnego uzasadnienia korzystania z oprogramowania, za które zapłacił 10 tys. dolarów. Przedstawiciele Tesli – jak donosi Jalopnik – niewiele mieli do powiedzenia na swoją obronę.
Prawnik wygrał od Tesli równowartość kilkudziesięciu tys. zł
Dość powiedzieć, że prawnik, niedoszły użytkownik FSD w Tesli Model Y z 2021 r., wygrał od producenta kwotę 18 tys. 600 dolarów.
Ciekawostką jest fakt, że w Tesli Dobina zainstalowane były przestarzałe urządzenia, które – według samego Elona Muska – nie były w stanie obsłużyć funkcjonalności FSD. Sąd arbitrażowy zgodził się z sugestią, że być może właśnie brak możliwości technicznych, a nie jakiś niedookreślony system oceny kierowcy był przyczyną, iż właściciel auta nie został dopuszczony do korzystania z nowoczesnego oprogramowania, za które zapłacił.
Teraz Tesla zapłaci, a jednocześnie musi liczyć się z tym, że przetarto ścieżkę do uzyskiwania odszkodowań "za FSD". Prawnicy jednak studzą zapał chętnych do pociągania producenta przed sąd arbitrażowy: to wciąż procedura droga i skomplikowana, w praktyce dla zwykłego zjadacza chleba niedostępna.
Obecnie "ocena bezpieczeństwa jazdy" nie jest już barierą do korzystania z FSD, natomiast problemem Muska i Tesli jest nie zawsze przewidywalne zachowanie systemu, który oskarżany jest o powodowanie wypadków, na które są już liczne dowody w postaci nagrań.