Verstappen, Holender urodzony w Belgii, dołączył do Tsunody na torze w Zandvoort, aby wziąć udział w wyjątkowym pojedynku. Panowie zmierzyli się za kierownicą aut, jadąc nimi do tyłu, na wstecznym biegu. Zawodnicy osiągali prędkości dochodzące nawet do 120 km/h. Jak to możliwe? Wszystko dlatego, że kierowcy wykorzystali auta marki DAF. W latach 70. były one wyposażone w skrzynie biegów CVT z zaledwie dwoma biegami o zmiennych przełożeniach – jednym do przodu oraz jednym do tyłu. Takie rozwiązanie pozwala na osiągnięcie tej samej prędkości maksymalnej w obu kierunkach.
Pojedynek na wstecznym to nie pierwszy raz, kiedy w tym sezonie obaj kierowcy zmierzyli się ze sobą. Max i Yuki szli już łeb w łeb, gdy ścigali się pojazdami typu buggy - było to w maju br. na bagnach na Florydzie. Wtedy wygrał Japończyk. Tym razem rywalizacja znów była zaciekła. Verstappen zdobył pole position, a Tsunoda próbował go dogonić i miał wypadek, jego DAF wylądował w bandzie.
Po zwycięstwie Verstappen przyznał, że jazda wstecz nie jest rzadkością w Formule 1, ale to było coś zupełnie innego. "Widziałem kilka filmów z wyścigów wstecznych na YouTube, ale nigdy nie sądziłem, że ja również będę to robił. Co za wspaniałe doświadczenie. Te samochody są w stanie osiągnąć maksymalną prędkość 120 km/h poruszając się do tyłu, ale nie czułem się wtedy pewnie. Samochód staje się bardzo niestabilny po osiągnięciu ok. 70 km/h” - skomentował.
Z kolei Tsunoda podsumował swoją przegraną z polityczną poprawnością i stwierdził, że to nawet dobrze, bo do kolejnego pojedynku każdy z nich wystartuje, mając na koncie jakieś zwycięstwo.