- Niemcy proponują tzw. mediatora, czyli nowy program do zarządzania całym autem
- Mediator przyda się także do sprawniejszych aktualizacji oprogramowania pojazdu i aktywacji ukrytych funkcji samochodu
Czy wiecie ile komputerów jest w waszych samochodach? Wbrew pozorom nie jest to tylko charakterystyczna srebrna skrzynka ECU z ogromnym radiatorem odpowiedzialna za kontrolę silnika (dobrze znają ją szczególnie kierowcy zwiększający moc w ramach chiptuningu). Może być ich znacznie więcej! Im nowszy model, tym poziom komplikacji rośnie. W samochodach, które oczekują na klientów w salonach może być nawet do 100 różnych jednostek ECU. Kontrolują on przednie i tylne oświetlenie, zestaw multimedialny, wspomaganie kierownicy, skrzynię biegów, automatycznie przyciemniany szklany dach, elektryczny spojler, układ kontroli trakcji czy wszelkich asystentów wspomagających kierowcę.
Komplikacja to kłopoty dla kierowców i mechaników
Oczywiście każda z jednostek ECU wykorzystuje własne oprogramowanie. Sztuką jest zapewnienie odpowiedniej komunikacji pomiędzy urządzeniami posługującymi się własnymi językami (w dużym uproszczeniu). Czasami bywa to jednak prawdziwym wyzwaniem, o czym boleśnie przekonują się nie tylko użytkownicy nowych aut, ale także mechanicy w stacjach ASO. Usuwanie takich bolączek to zwykle kampanie serwisowe z dość lakonicznym opisem – „aktualizacja oprogramowania”.
Przeczytaj też:
W ZF uznano, że czas najwyższy skończyć z komplikacją współczesnych aut. Niemcy proponują uproszczenie w postaci tzw. mediatora, czyli nowego programu do zarządzania całym samochodem i jego wyposażeniem. Mediator nie będzie jednak typowym wszechwładnym systemem operacyjnym na miarę komitetu centralnego z minionej epoki. Bardziej przypomina kierownika czy przewodnika posługującego się wieloma językami podczas oprowadzania międzynarodowej wycieczki. Niemniej ZF twierdzi, że – „funkcje oprogramowania odchodzą od sterowników zdecentralizowanych na rzecz scentralizowanego systemu z zaledwie kilkoma dedykowanymi jednostkami sterującymi (DCU), np. dla funkcji automatycznej jazdy. Wszystkie te aplikacje programowe korzystają z płynnie zintegrowanej platformy oprogramowania pośredniczącego zarządzającego integracją systemu”.
ZF, Microsoft czy Google – chętnych nie brakuje
ZF przekonuje, że zastosowanie nowej platformy oznacza uproszczenie całej architektury elektronicznej i elektrycznej auta oraz szybszą komunikację. Nowe komponenty mają się zatem posługiwać „jednym uniwersalnym językiem”. Co to oznacza dla kierowców? W oficjalnym przekazie szczególnie istotne jest jedno zdanie: „przez cały okres eksploatacji pojazdu jego funkcje mogą być aktualizowane lub dodatkowo oferowane na żądanie". W praktyce zatem otrzymamy auto aktualizowane jak smartfon i aktywowane o nowe ukryte czy uśpione funkcje po uiszczeniu stosownej opłaty abonamentowej. Toi coś, co już oferują swoim klientom choćby Audi czy BMW, tyle że na znacznie większą skalę.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoW tej programistycznej historii warto zwrócić uwagę na coś jeszcze. ZF, proponując nową platformę, opiera się na rozwiązaniach i narzędziach Microsoftu, który ma już całkiem spore doświadczenie w branży (na liście partnerów są m.in. sojusz Renault-Nissan, Grupa Volkswagen, LG, TomTom czy Faurecia). W tle pozostaje zaś Google Automotive, który trafił m.in. do Volvo. Na tym jednak nie koniec. Chętnych na oprogramowanie do nowych aut nie brakuje. Coraz łatwiej będzie zatem o samochody na miarę współczesnej globalizacji, czyli przykładowo – prestiżowy model niemieckiej marki wyprodukowany w Meksyku z chińskich komponentów zarządzanych przez amerykańskie oprogramowanie napisane przez Hindusów pracujących w biurze gdzieś w odległym zakątku świata. A do tego jeszcze aplikacja w chińskim telefonie opracowana w Polsce, by zdalnie aktywować funkcje samochodu w ramach abonamentu. Wszystko jasne?