Tym razem zaczniemy jednak nieco mniej motoryzacyjnie, a bardziej ogólnie, bo sprawa dotyczy tematu znanego praktycznie każdemu. Szczęście. Czy to nie za nim gonimy, codziennie pracując, zdobywając wiedzę, trenując, dbając o rodzinę? Szczęście nasze i naszych bliskich – ekskluzywna waluta, niewymienialna na cokolwiek innego. Bezcenne i jedyne w swoim rodzaju. Niosące satysfakcję i spełnienie.
Dla mieszkańców norweskiego miasteczka Rjukan jest ono jednak jeszcze bardziej wielowymiarowe. To dlatego, że z jednej strony górzysta okolica, długo zalegający śnieg dają tak upragnione przez nas, mieszkańców centralnej Europy, spokój i ciszę. Z drugiej jednak muszą się oni mierzyć z zimową apatią, bo mieszkają w miejscu, gdzie światło dzienne zagląda raczej...
..."gościnnie". Przez znaczną część roku i doby jest tam albo ciemno, albo prawie ciemno. A to już wpływa bezpośrednio na psychikę i fizjologię. W Rjukan mają więc spokój, ale w tak mrocznym wydaniu, że prowadzi on do sezonowej, przewlekłej apatii.
Temat znany naukowcom i to oni postanowili sprawdzić, czy coś tak odległego od psychoterapii, jak jazda sportowym samochodem elektrycznym po ubitym śniegu jest w stanie wykrzesać w lokalnej społeczności choć trochę poczucia szczęścia.
Do eksperymentu zabrano się poważnie – mierzono przebieg fal mózgowych, napięcie skórne, a także inne parametry pozwalające określić aktywność i stan mentalny każdej z 20 osób biorących udział w eksperymencie. Aby maksymalnie spotęgować wrażenia z jazdy, wybrano naprawdę mocny samochód elektryczny z napędem na cztery koła – Hyundai IONIQ 5 N. Kilkaset koni mechanicznych katapultujących do pierwszej setki w około cztery sekundy... Jeszcze do tego wrócimy. Kierowcom dano pełną wolność na zamkniętym ośnieżonym odcinku drogi.
A może raczej "drogi" — bo w północnej Norwegii często oznacza to np. zamarznięte jezioro. Innymi słowy, stworzono kierowcom warunki, w których mogli się poczuć bezpiecznie, ponieważ ewentualne błędy popełniane podczas jazdy nie prowadziły do absolutnie żadnych sytuacji niebezpiecznych. Na płaskiej, gładkiej, śliskiej powierzchni można postawić auto bokiem na zakręcie, a nawet wykonać piruet i beztrosko jechać dalej.
Dla fanów motoryzacyjnych przygód to prawdziwy raj, prawda? No, ale w tym przypadku w próbie brała udział grupa osób w szczycie sezonowej apatii, którym daleko, bardzo daleko było do zabawy, śmiechu i beztroski. Owszem, byli zaciekawieni, ale po jazdach nie spodziewali się niczego szczególnego. Samochód jak samochód, dlaczego niby miałby wywołać u nich jakiś entuzjazm? Przecież nawet zza szyby auta nadal będzie zimno, mgliście i prawie ciemno.
Magia eksperymentu polegała na tym, że uczestnikom nie udostępniono zwykłego samochodu, tylko prawdziwego sportowego elektryka, przenoszącego emocje na ekstremalny poziom. Konfrontacja ludzi żyjących raczej powoli z bardzo szybkim autem i pustą przestrzenią przyniosła konkretne efekty. Jednak przed ich interpretacją wypada podkreślić kontekst i perspektywę, która dla nas i dla mieszkańców norweskiego Rjukan jest kompletnie inna. Dla człowieka względnie szczęśliwego prowadzenie sportowego auta to zabawa, która w oczywisty sposób potęguje szczęście. Dla kogoś, kto żyje w mrocznej scenerii i popada w sezonową apatię, taka aktywność może być zupełnie obojętna.
A jednak się udało. 20 osób miało okazję usiąść za kierownicą samochodu elektrycznego na śniegu. Podczas jazdy pozostawali w stałym kontakcie z bazą naukową, a specjalistyczny sprzęt był w stanie zmierzyć ich stan mentalny przed uruchomieniem silnika i po wyjściu z auta. Wyniki zaskoczyły nie tylko naukowców, lecz także samych uczestników. "Czuję się jak nowo narodzony" — powiedział jeden z uczestników eksperymentu po jeździe sportowym elektrykiem na zamarzniętym jeziorze.
Zanotowano ewidentną, niepozostawiającą przestrzeni na wątpliwości zmianę wskaźników neurobiologicznych. Na twarzach norweskich kierowców zagościł uśmiech. Delikatny, stonowany, bo musiał przebić się przez zimową chandrę, ale jednak się pojawił. A sprawiła to maszyna skonstruowana z myślą o generowaniu endorfin. Nie żadna farmakologia czy wielomiesięczna terapia. To się stało nagle i natychmiast, tuż po dodaniu gazu i pokonaniu kilku zakrętów. Genialne! Oczywiście uczestnicy eksperymentu mieli do dyspozycji zamknięty tor, ubity śnieg, asystę ekipy zabezpieczającej całe wydarzenie.
I wszystko to umożliwił Hyundai IONIQ 5 N. Jak się okazuje – generator szczęścia. Zaraz go poznacie i przekonacie się, dlaczego jazda prawdziwie sportowym samochodem elektrycznym potrafi dawać aż tak zdumiewające efekty.
Dlaczego zatem warto kupić Hyundaia IONIQ 5 N, szukając rasowego auta sportowego, nie tylko elektrycznego? Choćby dlatego, że ten pojazd do każdego manewru, jaki znamy z codziennej jazdy prywatnym samochodem, dorzuca szczyptę chilli.
Jeździ naprawdę szybko. Przedni silnik elektryczny dysponuje mocą 226 koni mechanicznych, a tylny – 389 KM. Całkowita moc wyjściowa to aż 650 koni mechanicznych, dostępna po wybraniu trybu N Grin Boost. Pierwsze 100 km/h pojawia się na prędkościomierzu po 3,4 sekundy. I nie zapominajmy, że nie mówimy tu o jakimś prototypie, który wygląda jak bolid Formuły 1 ogołocony z blach nadwozia i wszelkich elementów wyposażenia.
Mówimy o czymś zupełnie przeciwnym – Hyundai IONIQ 5 N to nie tylko rasowy sportowiec, lecz także niezwykle przestronny i wygodny rodzinny crossover. Fuzja tak przeciwstawnych funkcjonalności i charakterów: rodzinnego i drapieżnego, tworzy miks, któremu trudno się oprzeć. Prędkość maksymalna?
260 km/h. Przy prędkościach, przy których w większości cywilnych elektryków ingeruje już ogranicznik prędkości, w Hyundaiu IONIQ 5 N zabawa dopiero się zaczyna!
Co istotne, IONIQ 5 N nie tylko szybko jeździ, lecz także bardzo szybko się ładuje. Jeżeli tylko ładowarce wystarczy możliwości w zakresie obciążenia, to Hyundai umożliwia ładowanie z szaloną mocą aż 350 kW. To oznacza, że 5 N naładujecie od 10 do 80 proc. w zaledwie 18 minut. To tyle, żeby zdążyć przesłuchać kilku utworów z nowej płyty w pokładowym streamingu, odprężyć się czy coś zjeść.
A potem zostaje już tylko radość
Przeciążenia na zakrętach może nie są aż tak duże jak w kokpicie myśliwca robiącego pętlę, ale uwierzcie nam: prędkości na zakrętach osiągane w Hyundaiu IONIQ 5 N pozostają daleko poza granicami wyobraźni przeciętnego kierowcy. Do tego dzięki tuningowi zawieszenia i usztywnieniu karoserii wyczynowy koreański elektryk pozostaje zwinny i posłuszny jak gokart.
To auto nie tylko tworzy nowy segment prawdziwie sportowych samochodów elektrycznych, lecz także – jak jego krewni z rodziny N – niebawem stanie się klasykiem. Bateria o pojemności 84 kWh wystarczy na dalekie podróże, a frajda z jazdy na długie lata. Zasięg legitymizują standaryzowane testy europejskie. Generację endorfin – choćby eksperyment z Norwegii. Natomiast o radości z codziennej jazdy samochodem, który potrafi pokolorować każdy dzień, warto samemu się przekonać. Zza kierownicy. To jak? Jesteście gotowi wcisnąć przycisk N Grin Boost?