- Samochody są coraz bardziej skomplikowane, co przekłada się na koszty napraw
- Systemy oczyszczania spalin i systemy bezpieczeństwa wymagają stosowania podzespołów, które nie były kiedyś potrzebne
- Producenci z reguły nie chwalą się przed klientami tym, że np. nowe auta z silnikami benzynowymi mają zwykle filtry cząstek stałych
- Więcej takich informacji znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
Samochodami jeździsz od lat, wydaje ci się, że masz juz jako-takie doświadczenie w ich obsłudze i serwisowaniu i wiesz, co może cię czekać w warsztacie. Słyszysz diagnozę: "amortyzatory do wymiany". "Robimy! Kilkaset złotych i po problemie!" A później dostajesz kosztorys (pół biedy), albo rachunek (to już gorzej) do zapłaty opiewający na wiele tysięcy złotych. Albo w aucie z silnikiem benzynowym zaczyna ci się zapalać kontrolka "check engine", jedziesz do warsztatu, a tam mówią ci, że twoje benzynowe auto potrzebuje nowego filtra cząstek stałych! "Ale jak to, przecież to nie diesel? Chcą mnie tak bezczelnie oszukać"? Niekoniecznie! Wiele nowoczesnych aut ma podzespoły, o których istnieniu i cenach większość kierowców dowiaduje się dopiero wtedy, kiedy trzeba je naprawić. Bywa naprawdę drogo!
W galerii pokazujemy kilka przykładów rozwiązań, które pojawiają się w autach częściej niż się wam wydaje.
Galeria zdjęć
1/8 Radar w samochodzie? Kiedyś taki sprzęt potrzebny był na statkach czy w samolotach, ale od czasu, kiedy nasze samochody są naszpikowane elektroniką i oferują funkcje jazdy częściowo autonomicznej (np. tempomat adaptacyjny, automatyczne hamowanie przed przeszkodami) to coraz częściej z przodu auta pojawia się miniaturowy radar, którego zadaniem jest weryfikowanie i uzupełnianie informacji dostarczanych przez kamery obserwujące to, co dzieje się przed autem. O tym, że w aucie znajdował się czujnik radarowy wielu kierowców dowiaduje się dopiero wtedy, kiedy widzą kosztorys kosztów naprawy pozornie błahej stłuczki – czujnik radarowy może i jest niewielki, ale kosztuje z reguły 2-3 tys. zł. Jeśli doliczymy do tego koszt zderzaka, czujników parkowania, atrapy, demontaż i montaż i lakierowanie elementów – to okazuje się, że koszt naprawy auta po delikatnej stłuczce to kilkanaście tys. zł. O ile oczywiście nie ucierpiały przy okazji światła, np. wykonane w technologii LED- wtedy będzie jeszcze (wielokrotnie) drożej.
2/8 Kupiliście w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat nowe auto z silnikiem benzynowym? Bardzo możliwe, że wasz samochód ma na pokładzie już to, co przez lata spędzało sen z powiek właścicielom diesli – filtr cząstek stałych! Tak, to nie pomyłka, obowiązujące już od września 2018 r. normy emisji spalin są tak wyśrubowane, że żeby je spełnić wiele silników benzynowych potrzebuje filtrów cząstek stałych. Które to silniki? Generalnie mocne benzyniaki z wtryskiem bezpośrednim mają spory problem z emisją cząstek stałych. To, że wylatującej z wydechu sadzy aż tak bardzo w nich nie widać, nie świadczy o niczym – pyły emitowane przez te silniki są drobniejsze niż te ze spalin starych diesli, ale przez to też bardziej niebezpieczne dla zdrowia. Od końca 2018 r. większość benzynowych modeli BMW, Mercedesa, Audi, Volkswagena, Opla czy Peugeota może już mieć na pokładzie filtr cząstek stałych. Gwarancja na te auta niedawno się skończyła, albo kończy się wkrótce! Nowy filtr kosztuje w zależności od marki i modelu od kilku do kilkunastu tysięcy złotych!
3/8 Podobnie jak w przypadku filtrów cząstek stałych – również tu właściciele aut z silnikami benzynowymi często myślą, że są bezpieczni i nie muszą się martwić o to, na co grube pieniądze wydają często właściciele diesli. Pomyłka! Dwumasowe koła zamachowe – czyli tłumiki drgań mające zabezpieczać układ przeniesienia napędu przed drganiami i "strzałami" momentu obrotowego pojawiają się często także w silnikach benzynowych. Z resztą, jednymi z pierwszych samochodów do których "dwumasy" seryjnie trafiały, nie były wcale diesle, ale auta takie jak Porsche 911 czy Volvo 940 z silnikami turbodoładowanymi.
4/8 Wielu właścicieli aut, w których zepsuły się chłodnice EGR zapłaciło majątek za swój brak wiedzy. Dlaczego? Bo awaria chłodnicy EGR powoduje bardzo podobne objawy do uszkodzenia uszczelki pod głowicą. W bardzo wielu przypadkach klient trafiający do warsztatu z zepsutym autem dostaje wielotysięczny rachunek właśnie za naprawę głowicy i wymianę uszczelki pod nią, choć tak naprawdę w samochodzie trzeba było wymienić tylko kosztującą kilkaset złotych chłodniczkę. Dla wyjaśnienia: żeby obniżyć emisję tlenków azotu w wielu autach spaliny z wydechu są częściowo zawracane do komór spalania – to tzw. recyrkulacja spalin. Żeby spalin można było wprowadzić do komór spalania jak najwięcej, trzeba zmniejszyć ich objętość, a da się to zrobić schładzając je. Do tego właśnie w nowoczesnych dieslach potrzebna jest chłodniczka EGR, czyli niewielki wymiennik, w którym spaliny są schładzane. Problem polega na tym, że cienkie ścianki wymiennika z czasem tracą szczelność i wtedy gazy spalinowe trafiają do płynu chłodzącego – objawy są wtedy niemal takie same jak przy przepalonej uszczelce pod głowicą, czyli płynu ubywa, a w zbiorniczku wyrównawczym "bąblują" spaliny. Jeśli ktoś użyje "testera uszczelek pod głowicą" i pochopnie zinterpretuje wyniki, to może uznać, że trzeba zdjąć głowicę i co najmniej wymienić jej uszczelkę – koszty idą w tysiące. Często jednak okazuje się, że mimo drogiej naprawy objawy pozostają bez zmian – dopiero wtedy niektórzy przypominają sobie o chłodniczce EGR. Nasza rada: jeśli twój diesel ma objawy wskazujące na przepalenie uszczelki pod głowicą, poproś najpierw o sprawdzenie, czy przypadkiem problem nie tkwi w małej chłodniczce EGR – tak będzie taniej!
5/8 O tym, że naprawy nowoczesnych diesli mogą kosztować majątek, wie chyba już każdy, ale ceny niektórych podzespołów wciąż szokują. Tak bywa ze świecami żarowymi wspomagającymi rozruch diesli przy niskich temperaturach. Zwykłe świece żarowe do diesla kosztują najczęściej po kilkadziesiąt złotych za sztukę, są jednak i takie, za które trzeba zapłacić np. 800-1000 zł, a czasem i więcej. Za sztukę i to bez montażu! Dlaczego tak drogo? Bo niektóre świece żarowe są zintegrowane z czujnikami ciśnienia, monitorującymi na bieżąco warunki panujące w komorach spalania. Zła wiadomość jest taka, że nie da się ich zastąpić zwykłymi świecami, ani nie powinno się jeździć z zepsutymi świecami, bo sterownik silnika nie będzie miał kompletu niezbędnych informacji do poprawnego sterowania pracą silnika.
6/8 Niekiedy właściciel aut doznają szoku, kiedy okazuje się, że wymiana urwanego lusterka może kosztować kilka tysięcy złotych! Dlaczego tak drogo? To, że nowoczesne lusterka mają w obudowach silniczki do ich ustawiania, a samo szkło lusterka z reguły jest podgrzewane, nie tłumaczy jeszcze aż tak wysokiej ceny. W lusterkach coraz częściej montowane są też kamery i czujniki do systemów asystujących – tak uzbrojone lusterko może kosztować majątek.
7/8 W wielu nowoczesnych autach kierowca ma możliwość regulacji twardości zawieszenia auta. Wystarczy nacisnąć przycisk i charakterystyka zmienia się ze sportowo-sztywnej na miękko-komfortową. W wielu modelach takie systemy oferowano w standardzie albo za niewielką dopłatą. Z kolei m.in. w samochodach z nadwoziami kombi często stosuje się amortyzatory z samopoziomowaniem – niezależnie od tego, ile zapakujemy do bagażnika auto nie "siada". Niestety, kiedy po kilku latach amortyzatory trzeba wymienić, właściciele często doznają szoku. Bo o ile np. standardowy amortyzator kosztuje np. 200-300 zł i można wybierać spośród zamienników o najróżniejszej jakości, to w przypadku amortyzatorów z samopoziomowaniem albo ze zmienną, sterowaną elektronicznie charakterystyką ceny są z reguły dziesięciokrotnie wyższe. Tak, 2-3 tys. za jeden amortyzator!. Czy da się wymienić amortyzatory sterowane elektronicznie albo wyposażone w samopoziomowanie na zwykłe, tańsze? Często tak, ale to nie takie proste, bo często konieczna jest też zmiana sprężyn, wymiana amortyzatorów na obu osiach (nawet jeśli zepsuły się np. tylko te tylne), a czasem też trzeba dokonać zmian w elektronice auta.
8/8 Coraz więcej aut ma na pokładzie przynajmniej dwa akumulatory – i nie mówimy tu wcale wyłącznie o autach z napędem hybrydowym. Jeden z akumulatorów służy jako bateria rozruchowa, a drugi zasila elektronikę pokładową i akcesoria. W nowoczesnych autach taka konstrukcja bywa niezbędna – prądożernych odbiorników na pokładzie jest czasem tyle, że ryzyko, że auto nie zapali po kilkudniowym postoju byłoby zbyt duże. Zresztą, w przypadku akumulatora rozruchowego ważne są inne parametry niż w przypadku akumulatora do zasilania elektroniki i akcesoriów. Czasem bywa tak, że elektronika pokładowa auta zaczyna wysyłać komunikaty o problemach z akumulatorem – właścicielom, a czasem też i mechanikom zdarza się wymienić nie ten akumulator, co trzeba!
