- Nieuczciwi sprzedawcy wiedzą, że za fałszowanie dokumentów grożą poważne kary, ale "pomyłka w ogłoszeniu" z reguły niczym im nie grozi
- Przed podpisaniem dokumentów warto się upewnić, czy detale dotyczące samochodu zgadzają się z informacjami z ogłoszenia — nie zawsze tak jest!
- Sprzedający nie bez powodu zaznaczają zwykle w ogłoszeniu, że nie odpowiadają za zawarte w nim błędy i pomyłki i że informacje udzielane są niezobowiązująco
- W rzeczywistości wiele "pomyłek" to celowe zabiegi mające wprowadzić nabywcę w błąd
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
"Ogłoszenie nie stanowi oferty w myśl kodeksu cywilnego, jest tylko informacją handlową, sprzedający nie ponosi odpowiedzialności za błędne informacje lub nieaktualność ogłoszenia" – takie dopiski to niemal norma pod ogłoszeniami o sprzedaży samochodów. Z jednej strony mają one chronić sprzedawców przed konsekwencjami w razie drobnych pomyłek, ale z drugiej – są wykorzystywane też i do tego, żeby w razie przyłapania na kłamstwie sprzedawca mógł się łatwo wywinąć.
Od lat coraz mniej ufamy sprzedawcom używanych samochodów – i choć mogą się ono obrażać na nazywanie ich "handlarzami" i ciągłe wypominanie przekrętów – to trzeba przyznać, że w tej branży "czarnych owiec" jest ponadprzeciętnie dużo, a na brak zaufania sumiennie sobie zapracowali. Z resztą, pracują ciągle!
Triki i sztuczki przez nich stosowane dopasowują się do realiów rynku i do tego, że kupujący coraz rzadziej są gotowi uwierzyć sprzedawcom na słowo i coraz częściej starają się jeszcze przed wizytą w komisie czy "na placu" sprawdzić samochód.
Od kilku lat bardzo popularne jest sprawdzanie samochodów po numerze VIN. Znając ten numer można sprawdzić bazach danych czy np. informacje o danym pojeździe pojawiają się w rejestrach prowadzonych przez ubezpieczycieli, producentów aut czy urzędy w różnych krajach. Takie usługi w podstawowym zakresie bywają nawet bezpłatne (często bezpłatna usługa ogranicza się do uzyskania informacji czy w bazach znajdują się wpisy o konkretnym egzemplarzu). W ten sposób można często zweryfikować przebieg, liczbę wcześniejszych właścicieli, dowiedzieć się o tym, czy auto było naprawiane na koszt ubezpieczyciela, a czasem też sprawdzić jego historię serwisową. Czasem jednak handlarze wcale nie chcą, żeby kupujący poznał te dane. Jak temu zapobiegają?
VIN w ogłoszeniu wzięty z innego auta
Oczywiście, każdy profesjonalny handlarz najpierw sam sprawdza, co o danym aucie znajduje się w bazach danych. Jeśli wpisy nie odstraszają, numer vin jest zwykle podawany w ogłoszeniu. A co, jeśli wyniki wyszukiwań mogą odstraszyć klienta? Po prostu, do ogłoszenia trafia inny numer VIN, pochodzący od zbliżonego samochodu, ale np. z lepszą historią serwisową. Klient może więc zapłacić za sprawdzenie VIN-u, i dowie się samych dobrych rzeczy – tyle, że o innym aucie, niż to, po które chce się wybrać. Oczywiście, w dokumentach zakupu znajdzie się już prawdziwy VIN – no ale kto sprawdzi, czy numery z auta, dokumentów i z umowy pokrywają się też z dokumentami z ogłoszenia. A jeśli nawet ktoś sprawdzi, to przecież "ogłoszenie nie stanowi oferty w myśl kodeksu cywilnego, sprzedający nie ponosi odpowiedzialności za błędne informacje...".
Sprawdzając auto po numerze VIN warto więc się upewnić, czy podany w ogłoszeniu numer rzeczywiście pasuje do auta na zdjęciach – chodzi nie tylko o rocznik i model, ale też o detale wyposażenia. Później, na miejscu, przed dobiciem targu, warto upewnić się, czy kupujemy ten sam egzemplarz, którego dotyczyło ogłoszenie.
Zły kraj pochodzenia, fałszywe tablice
Czujni kupujący bardzo często wnikliwie analizują treść ogłoszenia. Dla osób zorientowanych w branży – nie tylko profesjonalistów – nie jest tajemnicą, że w wielu krajach, podobnie jak w Polsce, od lat działają państwowe bazy danych, w których sprawdzić można historię pojazdu, przebiegi czy wyniki kolejnych przeglądów na stacjach diagnostycznych. Często wystarczą do tego np. tylko numery rejestracyjne – tak jest m.in. w przypadku samochodów pochodzących ze Szwecji czy z Danii. Bardzo często jest tak, że o tym, że samochód pochodzi z jednego z tych krajów nabywca dowiaduje się dopiero wtedy, kiedy zagłębi się w dokumenty, które dostaje wraz z autem – sprzedawcy chętniej piszą w ogłoszeniach, że np. samochód pochodzi z Niemiec, bo w przypadku aut z tamtego rynku niczego tak łatwo przez internet sprawdzić się nie da. Często też na zdjęciach w ogłoszeniach auto "pozuje" z tablicami podmienionymi na niemiecki. Po co klient ma grzebać w duńskich czy szwedzkich bazach? Jeszcze się dowie, że samochód był wcześniej np. taksówką, albo nie zaliczył badań technicznych?
Zdjęcia w ogłoszeniu od innego egzemplarza
Oglądasz ogłoszenie, powiększasz każde zdjęcie na ekranie monitora, wypatrujesz śladów napraw czy uszkodzeń – auto wygląda świetnie. Przyjeżdżasz na plac, a tam… niby samochód podobny, ale jakiś brzydszy, zaniedbany. Zdjęcia obrabiał mistrz Photoshopa? Niekoniecznie! W przypadku handlarzy sprzedających np. auta poflotowe, gdzie bardzo często trafiają się całe partie tych samych modeli, w niemal identycznych specyfikacjach, handlarze często idą na łatwiznę i robią zdjęcia tylko jednego samochodu, które wklejają do kolejnych ogłoszeń – bo przecież model, marka, a zwykle też wyposażenie i rocznik się zgadzają. A że do zdjęć wybierany jest najładniejszy egzemplarz… "Ogłoszenie nie stanowi oferty w myśl kodeksu cywilnego, jest tylko informacją handlową, sprzedający nie ponosi odpowiedzialności za błędne informacje".
Takie sytuacje dotyczą zresztą nie tylko poflotówek – kiedyś sam szukałem konkretnego, dosyć niszowego modelu. Kiedy w końcu znalazłem takie auto, zanim zdążyłem pojechać je obejrzeć, ktoś już je kupił – tak przynajmniej twierdził handlarz. Kilka tygodni później w ofercie komisu znów pojawiło się to samo auto (oryginalne ogłoszenie zapisałem). Zadzwoniłem więc, czy samochód jednak do nich wrócił i jeśli tak, to dlaczego. Handlarz z rozbrajającą szczerością stwierdził, że to po prostu podobne auto, ale nie chciało im się robić nowych zdjęć – na dowód dostałem SMS-a z dokumentami potwierdzającymi, że ten egzemplarz sprowadzono kilka dni wcześniej. Tylko przebieg był wyższy o jakieś 45 tys. km. No ale przecież "ogłoszenie nie stanowi oferty...".
Książka serwisowa, samochód serwisowany... ale nie wiadomo kiedy i przez kogo
Informacja w ogłoszeniu, że auto było serwisowane, albo że ma książkę serwisową, o niczym nie świadczy – bardzo często na miejscu okazuje się, że wprawdzie książka jest, ale nikt w niej nie robił żadnych wpisów od lat, lub jeśli nawet wpisy są, to albo pieczątka jest nieczytelna, albo np. jest to pieczątka najtańszego, szybkiego serwisu olejowego, czy stacji benzynowej albo myjni, która oferuje też wymianę oleju. Przy telefonicznej weryfikacji takich wpisów warto pytać konkretnie – kiedy zrobiono ostatni wpis i czy pochodzi on z ASO lub z innego, wiarygodnego warsztatu.