Ten widok dobrze znają mieszkańcy północno-wschodnich części naszego kraju: wyładowane używanymi samochodami lory na litewskich numerach suną jedna za drugą, dzień w dzień, noc w noc. Trafiają się i mniejsze lawety, które nierzadko tak się spieszą w stronę granicy w Budzisku, że jeśli komuś życie miłe, to pokornie zjeżdża im z drogi. To niesamowite, ale Litwa, ten zamieszkany przez niespełna trzy miliony osób bałtycki kraj, jest absolutną potęgą, jeśli chodzi o import używanych pojazdów z zachodu Europy.
Litwo, ojczyzno handlarzy
Wyprawa na Litwę chodziła nam po głowie już od jakiegoś czasu. Co najmniej od chwili, gdy w ramach przeczesywania zachodnioeuropejskich komisów, co rusz natrafialiśmy na ogromne litewskie lory, bezustannie sprzątające nam sprzed nosa „najlepsze” kąski. Nie ma się jednak czemu dziwić, bo z Niemiec lub Francji na Litwę jest trochę dalej niż np. do Gniezna czy Radomia, więc jak już litewski handlarz wybiera się na zakupy, to z reguły nie wraca, dopóki nie zapełni swojej naczepy po brzegi. Sprowadzone w ten sposób samochody trafiają następnie na jeden z dużych litewskich placów, a potem... No właśnie, kto i za ile je kupuje? Pojechaliśmy do Kowna, żeby to sprawdzić. Może przy okazji okaże się, że warto tam wybrać się z Polski, zamiast jechać daleko na Zachód?
Jedna z największych litewskich giełd znajduje się w Kownie, jakieś 400 km od Warszawy. Trasa nie należy do najszybszych, bo w normalnych warunkach jej pokonanie powinno zająć ok. 6-7 godzin. Uwaga: odcinek od granicy do Kowna jest najeżony fotoradarami. Musieliśmy zmierzyć się też ze śnieżycą, która trochę utrudniła dojazd, a także – początkowo – oględziny samochodów, bo chwilę potrwało, zanim handlarze zmiotkami oczyścili swoje najciekawsze pojazdy.
Giełda w Kownie jest naprawdę duża, a ponieważ Litwini robią zakupy w całej Europie, to wybór ofert – na oko spokojnie ponad 1000 aut – jest spory. Najbardziej zadowoleni będą amatorzy niemieckich marek, nieco mniej jest aut japońskich, natomiast fani francuskiej i włoskiej motoryzacji mogą poczuć się lekko rozczarowani.
Ceny dobre. Jak to w hurcie
Co ciekawe, mimo tak dużej liczby wystawionych samochodów rozrzut cenowy okazuje się w sumie niewielki: dolna granica to ok. 1000 euro, górna – ok. 15 000. Przeważają pojazdy w wieku 7-20 lat, jest też trochę młodszych egzemplarzy, ale te już na pierwszy rzut oka mają jakąś wadę, np. fatalnie naprawiono powypadkową szkodę blacharsko-lakierniczą.
Do jeszcze ciekawszych wniosków prowadzi analiza przebiegów oferowanych samochodów: otóż najwięcej ofert, niezależnie od marki i rocznika, dotyczy pojazdów, które pokonały mniej więcej 150-250 tys. km. Jakieś czary? Nic z tych rzeczy, raczej handlarska uprzejmość.
Jak się bowiem szybko okazało, główną klientelę giełdy stanowią właśnie handlarze z Rosji, Ukrainy, Mołdawii, ogólnie rzecz biorąc – z zachodniej części byłego ZSRR. Trafiliśmy też na grupkę Polaków, ale pan Adrian (przyjeżdża tu z Lubelszczyzny) stwierdził, że naszych rodaków zbyt często się tu nie spotyka. To trochę go dziwi, bo – jak wyjaśnił – na sprowadzaniu samochodów z Litwy da się całkiem nieźle zarobić. Litwini, jako hurtownicy, dostają od swoich stałych – niemieckich lub francuskich – kontrahentów dobre rabaty, więc niektóre ceny w Kownie okazują się atrakcyjne, wybrane samochody można tu kupić nawet taniej niż u Turka na placu we wschodnim Berlinie. A to zarazem oznacza, że bywa jeszcze taniej niż w Polsce.
Jak handlarz handlarzowi
Handlarski charakter giełdy w Kownie oznacza też pewną dowolność w ustawianiu przebiegów, ale przynajmniej niektórzy sprzedający wcale nie ukrywają, że stan licznika został zmanipulowany. Zakładają najwyraźniej, że klienta (i jednocześnie kolegi po fachu!) nie wypada oszukiwać. To w sumie uprzejme i na swój sposób... uczciwe. Warto jednak w tym miejscu podkreślić, że co najmniej kilka obejrzanych przez nas samochodów miało też prawdziwy, bardzo wysoki przebieg.
Ofert jest więc dużo, ale czy w parze z nimi idzie jakość? Nie do końca. Niemcy, Belgowie czy Francuzi sprzedają samochody na Wschód tylko w określonym przypadku: wysoki przebieg (ogólne zużycie) i (lub) powypadkowa przeszłość. I to, niestety, w Kownie widać. Czy warto jechać tu z Polski? Jeżeli priorytetem jest niska cena samochodu i mieszkacie we wschodniej części naszego kraju – ewentualnie tak. Wyprawę można zaryzykować zwłaszcza teraz, gdy zmiany w podatku akcyzowym wydają się dość rychłe i nieuchronne. Nieco drożej będzie głównie w przypadku starszych samochodów, dokładnie takich, jak te wystawione w Kownie. Litewskie formalności okazują się za to stosunkowo proste.
Hurtowe ilości, hurtowe ceny
Litwini specjalizują się w hurtowym sprowadzaniu samochodów z Zachodu, mogą więc zaoferować swoim klientom całkiem dobre ceny. Jak ustaliliśmy na podstawie rozmów z kilkoma sprzedającymi, można się jako tako dogadać po polsku, znajomość rosyjskiego będzie dodatkowym atutem. Większość laweciarzy ma swoje stałe źródła, a kiedy biorą całą naczepę samochodów, to – rzecz jasna – dostają odpowiedni rabat.
Ceny muszą być jednak atrakcyjne, bo gdy do Kowna przyjedzie handlarz, np. z Ukrainy czy Mołdawii, to również on będzie musiał zarobić, a przy tym wszystkim cena nie może wzrosnąć na tyle, żeby stała się zaporowa. Oglądając samochody wystawione w Kownie, szybko można dojść do wniosku, że w większości pochodzą one z podrzędnych zachodnioeuropejskich komisów, więc są w podobnie przeciętnym stanie. Uwaga: za jazdę próbną musi wystarczyć kilka metrów po placu, nie liczcie też na to, że przed podpisaniem umowy uda się wziąć pojazd na podnośnik.
Marka/model/rocznik | Deklarowany przebieg | Cena w Euro |
Audi A3 2.0 FSI z 2003 r. | 171 000 km | 3649 |
Audi A4 Avant 1.6 z 2000 r. | 200 000 km | 1750 |
BMW 320d Touring aut. z 2008 r. | 276 000 km | 6750 |
BMW 525d z 2000 r. | 236 000 km | 2900 |
BMW 525d Touring z 2008 r. | 276 000 km | 9499 |
Honda Civic 2.2 i-CTDi z 2006 r. | 255 000 km | 4000 |
Opel Astra 2.0 CDTI z 2013 r. | 15 000 km | 12 800 |
Opel Vectra C 1.9 CDTI z 2007 r. | bd. | 3950 |
Toyota Corolla 1.4 z 2005 r. | 121 000 km | 3300 |
Volvo V50 1.6D z 2006 r. | 271 000 km | 3050 |
VW Passat B6 2.0 TDI z 2006 r. | 246 000 km | 4750 |
Audi Q5 2.0 TFSI z 2009 r. | 166 000 km | 13 199 |
Formalności: jak sprowadzić auto z Litwy?
Formalności związane z zarejestrowaniem auta kupionego na Litwie są takie same, jak w przypadku każdego innego pojazdu sprowadzonego z UE. Możecie trafić na podobne pułapki, czyli zakup auta na umowę in blanco z Niemcem lub Belgiem, ale szanujący się handlarze bez problemu wystawiają fakturę – tylko z takiej opcji warto korzystać.
Wieść gminna niesie, że kiedyś stosowano oszustwo „na wypożyczenie”: klient podpisywał umowę po litewsku, a potem okazywało się, że pojazd przekazywano mu jedynie na jakiś czas i musi go oddać. Gdy ktoś się opierał, decyzję o zwrocie auta pomagali podjąć litewscy mistrzowie zawodów strongman. Dla bezpieczeństwa podpisujcie tylko umowy dwu- lub anglojęzyczne.
Jeśli chcecie wracać autem na kołach, mamy dla was dobrą wiadomość: procedury wywozowe są proste. Co ważne, odpowiedni urząd (po litewsku: „Regitra”) znajduje się w sąsiedztwie bazaru w Kownie, wszystko więc można załatwić na miejscu i od ręki w ciągu maksymalnie 2 godzin (pod warunkiem że panuje normalny ruch). Uwaga: sprawdźcie na stronie WWW godziny pracy urzędu (zwykle od 8.00 do 16.15), bo choć giełda jest czynna 7 dni w tygodniu, to jednak urzędnicy mają też dni wolne od pracy.
Po zakupie auta należy zgłosić się do Regitry na coś w rodzaju przeglądu – urzędnik omiecie samochód wzrokiem i zweryfikuje go pod kątem legalności oraz sprawdzi numer VIN. Następnie można udać się do okienka po dokumenty wyjazdowe i czerwone tablice tranzytowe. Wcześniej trzeba odwiedzić jedną z budek z napisem „Draudimas” i kupić krótkoterminową polisę – kosztuje tylko 7-10 euro.
Naszym zdaniem
Jeśli nie znasz się na samochodach, to miej się na baczności. Bo choć ceny bywają atrakcyjne, a wybór jest ogromny, to sama forma zakupu – np. brak możliwości jazdy próbnej, papierologia – może okazać się zaporą nie do przejścia.
Galeria zdjęć
Giełda w Kownie to jeden z największych placów samochodowych w Europie. Aut jest duźo – źeby w miarę dokładnie przejrzeć oferty, będziecie potrzebowali minimum jednego dnia. Odległość z Warszawy to ok. 400 km.
Auto można kupić prosto z lawety. Cennik znajdziecie na karteczce za szybą szoferki.
Giełda w Kownie to raj dla handlarzy ze Wschodu. Jest tu mnóstwo aut z różnych krajów, wiele już po „korekcie” licznika i wstępnym odpicowaniu wnętrza oraz nadwozia.
Na miejscu znajduje się odpowiedni urząd, więc formalności da się załatwić szybko i sprawnie.
„Draudimas” to budki z ubezpieczeniem.
Śmiałkowie jadą do Polski na wykonanych z dykty „tablicach komisowych”, ale lepiej zaopatrzyć się w numery tranzytowe.
Każdy samochód przed wyjechaniem na drogę musi mieć zrobiony „przegląd” w urzędzie. Czerwone tablice kosztują nie więcej niż 20-30 euro.
Niecałe 300 tys. km autostradowego przebiegu nie oznacza, że samochód klasy premium nadaje się do utylizacji, ale w tym wypadku niemiecki właściciel nie chciał już jeździć tak „starym” BMW 320d (z 2008 r.). Tu i ówdzie widać, że auto trochę przeżyło, ale np. wnętrze zachowało się w tak dobrym stanie, że niebieska „trójka” spokojnie mogłaby udawać samochód o 100-120 tys. km młodszy. Jest ryzyko, że ktoś nie oprze się pokusie i podda auto kuracji odmładzającej, po drodze trzeba będzie tylko „zgubić” książkę serwisową, potwierdzającą niewygodnie wysoki przebieg. Cena? Dość atrakcyjna, za podobny egzemplarz – już po korekcie licznika – zapłacicie w Polsce o 2-3 tys. zł więcej.
Zachęcająco tani VW Passat B6 z 2006 r. od razu wzbudził nasze zainteresowanie. Sprzedający tylko przez chwilę próbował nam wciskać bajeczki, ale gdy zorientował się, że co nieco o samochodach wiemy – zapewne wziął nas za handlarzy – od razu zaczął „śpiewać”: auto było malowane, a przebieg został cofnięty o co najmniej 65 tys. km. Miał coś koło 310 tys., ale samochodu z trójką z przodu nikt tu nie kupi – bez skrępowania wyjaśnił sprzedający. A zatem idealna propozycja dla kogoś, kto chciałby wziąć pojazd na handel: niska cena, bardzo bogate wyposażenie (m.in. skrzynia DSG, ekrany w zagłówkach przednich foteli) i diesel 2.0 TDI. Nieco pracy wymagałoby tylko odświeżenie wnętrza.
Pośród licznych zasypanych śniegiem starych samochodów świeża Astra (z 2013 r.) niemal od razu rzucała się w oczy. Czysta, pachnąca, niepokryta śniegiem, musiała kilkanaście minut wcześniej przyjechać z lakierni. Przednie lampy – „dziewicze”, pozbawione jakichkolwiek zadrapań, żadnego zużycia, do tego nawet najdrobniejszej ryski nie widać też na lakierze, bo wszystko jest po prostu nowe. Miernik lakieru w dłoń i wszystko robi się jasne: praktycznie każdy element malowany, do tego dużo szpachli. Przednią tablicę rejestracyjną (numery z Luksemburga) ktoś chyba prostował młotkiem w imadle, już chyba lepiej wyglądałyby tu tzw. tablice komisowe. Astra to kolejny dowód na to, że świeży samochód z Zachodu to prawie zawsze „mina”.