Każdy klient wybierający jakiś towar ma określone oczekiwania. Przykładowo wycieczka do Egiptu powinna być tania, taryfa operatora komórkowego – zawierać jak najwięcej darmowych minut, a leciwe auto używane ma mieć przebieg poniżej 200 tys. km. Koniec, kropka. No dobrze, duży diesel z końca lat 90. XX w. niech sobie ma te 250 tys. km na liczniku, ale raczej nie więcej. Przerysowane? Owszem. Gdyby jednak kupujący nie oczekiwali samych „nówek” na rynku wtórnym, to sytuacja byłaby nieco zdrowsza.
Oględziny auta - nie patrz na licznik, ale na ogólny stan auta
Dziś ogłoszenia i giełdy są pełne kilkunastoletnich samochodów ze stosunkowo niskim przebiegiem. Na zdrowy rozum, gdyby obliczyć średnie roczne przebiegi aut, które przyjeżdżają do nas z zagranicy, otrzymalibyśmy wynik na poziomie kilku, a maksymalnie dziesięciu tysięcy kilometrów. Rzeczywiście, zdarzają się egzemplarze, w przypadku których ten rachunek się zgadza, ale nie ma ich zbyt wiele.
Może wobec tego nie trzymać się tak kurczowo stanu licznika, lecz zamiast tego dobrze przyjrzeć się ogólnemu stanowi i historii serwisowej auta? Tym bardziej że duży przebieg, ale udokumentowany historią serwisową i rachunkami, wcale nie musi wybranego pojazdu dyskwalifikować. Jeśli wszystkie usterkowe i zużywające się części wymieniano na czas, nie widać śladów niefachowo wykonanych napraw blacharskich, a w bagażniku nie przewracają się puste bańki po oleju, to taką propozycję warto rozważyć.
Naszym zdaniem udokumentowany przebieg rzędu 250-300 tys. km w zadbanym aucie jest znacznie rozsądniejszym wyborem niż ryzykowanie zakupu egzemplarza, w przypadku którego: wie Pan, książka serwisowa gdzieś była, ale teraz na szybko jej nie znajdę. Ten przebieg 189 tys. km jest prawdziwy, zapewniam! No, wnętrze trochę zużyte, ale to auto używane...
Przebieg przebiegowi nierówny
Zacznijmy od tego, że stosunkowo młode samochody z dużymi przebiegami często jeżdżą w trasie, bo szybkie nabicie licznika w warunkach miejskich jest dość trudne. A trasa to z reguły bardziej przyjazne środowisko – poszczególne podzespoły starzeją się nieco wolniej, znacznie lepiej znoszą też eksploatację diesle wyposażone w filtr DPF. Druga strona medalu to np. maska i zderzak podziurawione od kamieni oraz pofirmowa/poflotowa przeszłość.
Auta z dużym przebiegiem, ale eksploatowane w trasie, często mają też stosunkowo mało zniszczone wnętrze. Jednak uwaga: przestrzegamy przed wyciąganiem wiążących wniosków o przebiegu na podstawie oględzin kokpitu, foteli, przełączników itd. Nieuczciwi sprzedawcy wiedzą, co wymienić lub odpicować, żeby wizualnie odmłodzić auto o kilka lat i kilkadziesiąt (kilkaset) tysięcy kilometrów.
Z drugiej strony wyraźnie zmęczony kokpit nie musi świadczyć o wysokim przebiegu – wystarczy, że kierowca był fleją albo po prostu miał szorstką skórę na dłoniach. Jak oglądać używany samochód, żeby się nie pomylić w żadną stronę? Wyjaśniamy to na poprzednich str. Natomiast w ramce powyżej znajdziecie wskazówki co do podstawowych metod weryfikacji przebiegu na podstawie dokumentów i informacji zawartych w bazach danych.
Czy w ciągu roku można przejachać 500 000 km?
Z informatorów rynkowych (np. katalog Eurotaxu) wynika, że średnie roczne przebiegi popularnych modeli zamykają się w przedziale od ok. 10 do 25 tys. km, co w przypadku 10-letniego auta daje przedział od 100 do 250 tys. km. Jeśli chodzi o pojazdy 15-letnie, a takie są u nas nadal bardzo popularne, robi się z tego już od 150 do 375 tys. km. Zastanówcie się, ile ostatnio widzieliście ogłoszeń aut z przebiegiem powyżej 300 tys. km. No właśnie.
Od tej teorii jest, rzecz jasna, wiele odstępstw. I tak na przykład za granicą samochody zarejestrowane na osoby prywatne niekiedy jeżdżą znacznie mniej, a firmowe – o wiele więcej. To samo dotyczy zresztą aut z polskich salonów. Z życia wzięte: roczne Renault Trafic, zarejestrowane na firmę, stan licznika: 450 tys. km (!).
Mały przebieg – zwłaszcza sprowadzonego auta – wcale nie musi być zaletą, nawet jeśli handlarz zapewnia, że stan licznika jest autentyczny i, co więcej, na potwierdzenie tego dumnie prezentuje niesfałszowaną dokumentację. Dobre auta z niskim przebiegiem – czy z Polski, czy z Zachodu – są z reguły drogie, więc zarobić można tylko wtedy, gdy dany egzemplarz był np. rozbity albo zalany.
Z kolei jeśli pojazd z małym przebiegiem sprzedaje nie pośrednik (komis), lecz przysłowiowy emeryt, to takiej ofercie też trzeba się dokładnie przyjrzeć. Krótkie odcinki, dajmy na to między domem, lokalnym dyskontem a kościołem, jazda na półsprzęgle i ze stale niedogrzanym silnikiem też nie robią autu dobrze. W takim wypadku do rachunku trzeba doliczyć np. koszt wymiany akumulatora i sprzęgła.
Naszym zdaniem
Picuje się drogie auta, natomiast w przypadku tańszych oszuści ograniczają się np. do pryśnięcia wnętrza plakiem i tzw. korekty przebiegu. Dlaczego tak się dzieje? To proste: zajeżdżone lub uszkodzone egzemplarze drogich modeli to potencjalnie duży zarobek. Warto zainwestować w porządne przygotowanie do sprzedaży, bo taki wysiłek potem zwróci się z nawiązką.
Z kolei tani pojazd popularnej marki sprzeda się szybko, jeśli na pierwszy rzut oka nie będzie odstraszał, a na liczniku będzie akceptowalny dla klienta przebieg. To wymaga mniejszego nakładu sił i kosztów, ale jest też znacznie łatwiejsze do wykrycia. Mamy wrażenie, że polscy klienci chcą być oszukiwani i oczekują starych aut z małym przebiegiem...
Skoda Octavia II 2.0 TDI z prawdziwym przebiegiem pół miliona kilometrów. Na jej przykładzie pokaźemy, co świadczy o wysokim przebiegu i jak radzą sobie z tym oszuści.
Z kolei bardzo niski stan licznika wcale nie musi być zaletą – podpowiadamy, co, gdzie i jak sprawdzić, żeby kupić dobre, a nie „kręcone” auto używane. O to w naszych warunkach wciąż nie jest łatwo, a oszustów nie ubywa.
Kierownica - ta ma pół miliona kilometrów za sobą, a nieźle wygląda. Z reguły jednak kierownice się obszywa lub maluje – wymiana bywa droga. Efekt jest taki, że koło lśni nowością, a np. przyciski do sterowania radiem są wytarte.
Nakładki na pedałach - kiepski wyznacznik przebiegu – często są dość trwałe, a gdy już się zniszczą, to stosunkowo łatwo i tanio można je wymienić na nowe.
Fotele - zużycie widać głównie na boczku siedzenia kierowcy. Ślady zszywania? Podejrzane.
Emblematy - wymiana jest z reguły nieskomplikowana i tania, ale nie zawsze oszust ma na nią czas.
Przełączniki - czasem któryś element trudno zdobyć, więc jego stan odbiega od kondycji pozostałych. 100 tys. km i wytarte pokrętło głośności? Mało wiarygodne. Zachowajcie też czujność, gdy dany element nie pasuje kolorystycznie – to się zdarza!
Lewarek skrzyni biegów - wymiana jest z reguły łatwa, ale nowe gałki bywają drogie, a obszywanie widać. Jeśli więc lewarek nie jest wytarty do zera, to raczej się go nie rusza. Przyjrzyjcie się tzw. mieszkowi – nie każdy oszust go wymieni.
Lampy - zmatowiałe klosze i odbłyśniki w aucie z przebiegiem 100 tys. km? Podejrzane. Z kolei jeśli lampy są zbyt świeże, warto sprawdzić ich markę – po wypadku często kupuje się najtańsze.
Na wydłużenie/skrócenie żywotności danej części wpływ ma zbyt wiele czynników – m.in.: rodzaj eksploatacji (miasto/trasa), styl jazdy, jakość paliwa itd. – żeby przewidzieć dokładny moment awarii. Niemniej widać kilka prawidłowości:
- niewysilone duże jednostki zdają się lepiej znosić wysokie przebiegi niż małe silniki z turbodoładowaniem;
- sprzęgło – w zależności od stylu jazdy – potrafi wytrzymać od kilkudziesięciu do nawet kilkuset tys. km;
- po 150-200 tys. km należy spodziewać się problemów ze strony: układu wtryskowego, dwumasowego koła zamachowego, akumulatora, amortyzatorów, świec zapłonowych/żarowych, palników ksenonowych (wypalone, świecą na fioletowo), alternatora itd.;
- „automaty” po przebiegu rzędu 200-300 tys. km mogą wymagać drogiego remontu.
Książka serwisowa to cenny dokument, ale tylko pod warunkiem, że jest prawdziwa. W weryfikacji jej autentyczności z reguły pomagają ASO danej marki.
Picuje się drogie auta, natomiast w przypadku tańszych oszuści ograniczają się np. do pryśnięcia wnętrza plakiem i tzw. korekty przebiegu. Dlaczego tak się dzieje? To proste: zajeżdżone lub uszkodzone egzemplarze drogich modeli to potencjalnie duży zarobek. Warto zainwestować w porządne przygotowanie do sprzedaży, bo taki wysiłek potem zwróci się z nawiązką. Z kolei tani pojazd popularnej marki sprzeda się szybko, jeśli na pierwszy rzut oka nie będzie odstraszał, a na liczniku będzie akceptowalny dla klienta przebieg. To wymaga mniejszego nakładu sił i kosztów, ale jest też znacznie łatwiejsze do wykrycia. Mamy wrażenie, że polscy klienci chcą być oszukiwani i oczekują starych aut z małym przebiegiem...