W niemal kompletnej ciszy z obudowanej drewnianymi balami hopy z ogromną prędkością wyskakuje na rowerze ubrany na kolorowo człowiek i przelatując kilkadziesiąt metrów ląduje z impetem, wzbijając spod kół pióropusz ziemi. Hamuje kilkanaście metrów dalej na ostro nachylonym stoku, głośnym okrzykiem wyrażając zadowolenie z wykonanego triku. Komuś stojącemu z boku może się wydawać się, że także z tego, że udało się bezpiecznie wylądować, ale nie. Jak downhillowcy sami mówią, nie ma co zastanawiać się nad możliwym upadkiem, trzeba maksymalnie skupić na zjeździe.
Żeby lepiej poznać tę ekstremalną odmianę kolarstwa, wybraliśmy się do Kielc, na znajdującą się w granicach miasta górę Telegraf. To jeden z niewielu obiektów w kraju, gdzie na stok można dojechać autobusem komunikacji miejskiej, i do tego leżący nie w górach, a w centralnej Polsce - jest świetną alternatywą dla tych, którzy nie mają ochoty stać kilka godzin w korku na Zakopiance albo chcą wyskoczyć na jeden dzień z Krakowa, Łodzi czy Warszawy, żeby pojeździć na rowerze. Kiedy z ośrodka znikają narciarze - oświetlany stok jest sztucznie naśnieżany, więc przy sprzyjającej pogodzie siedzą tam dość długo - przejmują go rowerzyści, a władze ośrodka są im przychylne - na przykład na krzesełkowym wyciągu montowane są specjalne haki umożliwiające transport rowerów na górę. To duże udogodnienie, bo stok ma ponad 500 metrów długości i różnicę poziomów niemal 100 metrów, więc dostanie się na szczyt z rowerem jest męczące.
Wybierając środek transportu zdecydowaliśmy się na Skodę Yeti - ma napęd na wszystkie koła, który pozwoli nam sprawnie poruszać się na miejscu, a w bagażniku SUV-a zmieści się rower zjazdowy i cały sprzęt: kask, ochraniacze. Wprawdzie trzeba złożyć tylne siedzenia, ale mamy poczucie, że roweru wartego kilkanaście tysięcy złotych lepiej nie przewozić na bagażniku dachowym. Wersja Monte Carlo, którą przyjechaliśmy, doskonale współgra z dynamicznym charakterem tego sportu: czerwony kolor lakieru podkreślony jest czarnymi elementami, jak felgi, progi czy grill. We wnętrzu skórzane elementy wykończono czerwoną nitką i dodano wstawki o wzorze włókna węglowego.
Stok narciarski na Telegrafie uznawany jest za wymagający a jego nachylenie w górnej części jest znaczne, ale na prawdę trudna trasa kryje się obok, biegnąc równolegle do niego. Na górze wytyczone są szklaki rowerowe o zróżnicowanym poziomie trudności, ale nas interesuje trasa zbudowana pod downhill. Z Kamilem Świerczem, zawodnikiem jeżdżącym w Ckbikeshop Racing Team, umówiliśmy się na górze. On wybrał wersję komfortową - przejażdżkę wyciągiem, my - dojazd leśną drogą techniczną. Już po kilku metrach utwierdziliśmy się w przekonaniu, że wybór samochodu był trafny. Droga na szczyt nie była łatwa - brzmi to trochę jak cytat z konwencji wyborczej... Podłoże na długim odcinku pokrywały duże, luźne kamienie, które uciekały spod kół, co powodowało utratę trakcji. Włączenie trybu Off-road pozwoliło powoli, ale pewnie i bezpiecznie pokonać ten odcinek - napęd przekazywany był natychmiast na te koła, które miały największą przyczepność. Dziki zwiększonemu prześwitowi SUV-a uniknęliśmy uszkodzeń podwozia, do jakich mogły doprowadzić wystające kamienie i korzenie.
Niestety - już widzieliśmy między drzewami górną stację wyciągu, kiedy na ostatnim odcinku drogi okazało się, że w poprzek niej leży zwalone drzewo. Musieliśmy skapitulować, wrócić na dół i również skorzystać z wyciągu.
Downhill, czyli zjazd rowerem na czas po bardzo trudnej, mocno nachylonej trasie z trawersami, hopami czy rock gardenami, jest dyscypliną bardzo widowiskową, ale równie niebezpieczną. Patrząc na Kamila pokonującego trasę na Telegrafie mamy wrażenie, że większość osób oglądających zjazdy pozostanie raczej w charakterze widza. Ryzyko jest bardzo duże, a sama technika wygląda na niezwykle trudną. Oczywiście, żeby osiągnąć podobny poziom umiejętności trzeba wielu lat ćwiczeń, nikt nie wsiądzie na rower i nie pokona trasy tak po prostu. Zresztą odradzamy próby, lepiej zacząć od czegoś prostszego, i to dosłownie.
Na początek rower - trzeba wybierać z głową. Jeżeli zainwestuje się spore pieniądze w pierwszy sprzęt, ale z jakiegoś powodu szybko zrezygnuje, to sprzedając go sporo się straci. Kupując na dzień dobry rower za około 2000 zł, ewentualna utrata wartości nie będzie tak bolała. Po za tym sprzęt słabej jakości uczy pokory, ale z drugiej strony, w miarę postępów trzeba też w niego inwestować, żeby nie doszło do sytuacji, kiedy rower zaczyna cię ograniczać. Na poziomie, który reprezentuje Kamil, każdy element konstrukcji ma już ogromne znaczenie, zarówno dla osiąganych wyników, jak i bezpieczeństwa. Składając sprzęt pod konkretnego ridera bierze się pod uwagę jego preferencje, warunki fizyczne. Zmiennych jest wiele, praktycznie każdy element konstrukcji ma wpływ na efekt końcowy. Geometria ramy, zawieszenie zapewniające komfortowe i pewne prowadzenie, hamulce pozwalające zatrzymać rower na ostrym zjeździe, koła o odpowiedniej sztywności, żeby wytrzymały lądowanie z dużej wysokości, opony, które zapobiegną dobiciu obręczy do podłoża.
Równie wytrzymały jak rower musi być ten, kto na nim siedzi. I to zarówno fizycznie - zjazdy trwające od 2 do 5 minut potrafią być tak wyczerpujące, że zsiadając z roweru na końcu trasy ręce są jak zabetonowane. Dlatego na treningi przeważnie wybiera się obiekty, które tak jak Telegraf, posiadają wyciąg - szkoda tracić siły na podejściach. Ale istotna jest także psychika, która pozwoli pokonać niebezpieczną trasę w szaleńczym tempie, skupiając się na zadaniu a nie potencjalnym zagrożeniu. Kontuzje się zdarzają, ale o ryzyku czy wypadkach się nie mówi, bo to demotywuje. Lepiej skoncentrować się na technice, ćwiczyć ją i doskonalić, żeby maksymalnie wyeliminować prawdopodobieństwo błędu.
Treningi, ich częstotliwość i intensywność, są decydujące dla progresu. Nie ma szkół, które uczą kolarstwa grawitacyjnego, póki co jedyną opcją jest podpatrywanie lepszych zawodników na trasie czy oglądanie filmów w internecie i jazda. Z czasem każdy wypracuje swoją technikę: jedni jeżdżą agresywnie, z dużą ilością tricków, inni równo, liniowo, tłumiąc wybicia, żeby wykręcić jak najlepszy czas.
Górskie kolarstwo ekstremalne ma kilka odmian, jeżeli downhill nie przypadnie ci do gustu, możesz spróbować sił w którejś z innych dyscyplin: freeride, slope style, enduro lub cross country.