I w pewnym sensie symboliczny, bo zagorzali miłośnicy BMW (nie mylić z tzw. fanboyami) od pewnego czasu sprawiają wrażenie zaniepokojonych. Głównie chodzi właśnie o serię „i” (i3, i8) oraz „dwójkę” Active Tourer. Dyskusja dotyczy przyszłości i tożsamości marki – niektórzy nieśmiało zauważają, że te modele musiały powstać, bo takie mamy czasy.
Nie idźmy tą drogą – odpowiadają puryści. Ugrzecznianie „emek”, ekspansja hybryd, przedniego napędu i trzycylindrowych silników to dla nich świętokradztwo. Sytuację komentują też – jak zawsze czujni – twórcy memów. Weźmy przykładowo taki: oto bohaterowie „Powrotu do przyszłości” lądują wehikułem czasu w 2015 roku i pierwsze, co widzą, to elektryczne BMW i3. W 1986 r., z którego właśnie przybyli, BMW robiło furorę m.in. dzięki M3 typu E30. Na widok i3 Marty McFly i doktor Emmett Brown w panice wskakują do swojego DeLoreana. Natychmiast wracamy – głosi podpis.
Zakładam jednak, że gdyby zobaczyli BMW i8, pewnie tak szybko by nie zwiali. Już sam widok tego auta nawet u motoryzacyjnego laika wywołuje co najmniej zdumienie. Trafnie efekt BMW i8 zdefiniowała sympatyczna pani z recepcji BMW Polska. Gdy odbierałem BMW i8, przestrzegła mnie: Uważaj, to pussy-magnet! Rzeczywiście, już po kilkuset metrach, a do redakcji stamtąd daleko nie jest, wiedziałem, że BMW i8 to rzeczywiście magnes.
Działa na różne osoby i różne części ciała. Mieszkańcy Warszawy są przyzwyczajeni do widoku wielu supersamochodów, a mimo to kosmicznie wystylizowane BMW i8 wywoływało naprawdę zabawne reakcje. Mało kto kiedykolwiek widział to cudo na żywo, mało kto potrafił od razu rozpoznać, co to za marka. Na każdych światłach czułem wzrok innych kierowców. Ludzie bez żenady wyciągali telefony komórkowe i robili zdjęcia, nieliczni przynajmniej gestem pytali o zgodę (miło z ich strony!).
BMW i8 to idealne auto dla ludzi z wybujałym ego. Jedna z pierwszych tras wiodła w zawsze zatłoczone okolice Hali Mirowskiej. Po 15 minutach i trzech pytaniach o to, co to za auto i jak się jeździ, w końcu znalazłem lukę. Sprawnie w nią wjeżdżam (i8 ma też wiele zwykłych udogodnień, np. kamerę cofania), otwieram drzwi i już wiem, że nic z tego. W przeciwieństwie do klasycznych „lambo doors” drzwi zastosowane w BMW i8 otwierają się nie tylko do góry, lecz także w bok. Efekt jest taki, że aby wysiąść, potrzeba więcej miejsca niż w przypadku wielu zwykłych aut.
Pewnej wprawy (i mocnych guzików w spodniach) wymaga też wsiadanie: dopiero po kilku próbach wiem, że najpierw należy wsunąć przez wysoki próg tylną część ciała, a dopiero potem zamaszystym ruchem umieścić we wnętrzu nogi. Jednak wybaczam to.
BMW i8 jest zbyt wyjątkowe, żeby czepiać się takich detali. Warto za to omówić inne. Oto na przykład spod maski – nie otwiera się, klapa jest atrapą – po kilku ostrych przyspieszeniach bucha gorąc z silnika elektrycznego (130 KM), napędzającego przednią oś. Kierowca widzi przed sobą falujące powietrze – ciekawe doświadczenie.
A to nie wszystko, bo przykładowo, żeby uzupełnić płyn do spryskiwaczy, trzeba najpierw zlokalizować wlew ukryty pod zaślepką na podszybiu. Silnik benzynowy, napędzający tylną oś, powstaje w Anglii (Hams Hall), ma trzy (!) cylindry i 1,5 l pojemności. Dzięki turbodoładowaniu rozwija 231 KM – łączna moc systemu wynosi 362 KM, dzięki czemu i8 przyspiesza od 0 do 100 km/h w 4,4 s.
Robi to jednak bardzo elegancko, liniowo, bez fajerwerków. Rozpędzaniu towarzyszy sztuczny dźwięk silnika. Co ciekawe, to nieco dziwne bulgotanie słychać też na zewnątrz. Zanim jednak zdążyłem się na dobre rozochocić, odcięło zasilanie. Baterie mają co prawda pojemność 5,2 kWh i teoretycznie pozwalają pokonać na samym prądzie ponad 30 km, lecz gdy kierowca chce wykorzystać maksymalne osiągi, silnik elektryczny przez dłuższą chwilę musi wspomagać 1,5-litrowego benzyniaka. I już po 10-15 km ostrej jazdy elektryczne konie znikają.
BMW i8 pojedzie dalej, ale już bez pełnego „kopa”. W takiej sytuacji zostaje stacja szybkiego ładowania albo garaż z gniazdkiem. Dobra wiadomość: niemal pusta bateria po 3 godzinach jest znów gotowa do zabawy. Jeśli zabraknie prądu, jest i drugie wyjście: spokojna jazda w trybie... Sport. Wówczas silnik benzynowy pełni rolę prądnicy – po przejechaniu 20-30 km można w ten sposób odzyskać jakieś 50 proc. baterii, tyle że kosztem spalania.
Nieco wprawy wymaga też prowadzenie tego potwora, bo mocne dodanie gazu potrafi wytrącić auto z równowagi nawet w pozornie niegroźnej sytuacji. Silnik elektryczny rozwija maksymalny moment (250 Nm) w całym zakresie obrotów, więc pełne wciśnięcie gazu oznacza, że przednia oś w ułamku sekundy dostaje zastrzyk momentu. Kierowca odczuwa to jako wierzgnięcie całej karoserii. Tym większe, im więcej wody znajduje się na jezdni i im bardziej są zużyte opony. A w naszym egzemplarzu po 20 tys. km z bieżnika dużo już nie zostało.
Ciekawostka: seryjnie i8 porusza się na superwąskich gumach (195/50 z przodu i 215/45 R 20 z tyłu) – w opcji są dostępne „sportowe” opony (215/45 i 245/40 R 20). Przyszłość BMW? Trudno stwierdzić. Bo o ile BMW i3 rzeczywiście może kłuć w oczy hardcorowych miłośników marki, o tyle i8 to fascynujący przykład zastosowania nowych technologii. I świetna zabawka!
BMW i8 - nasza opinia
Jeśli tak ma wyglądać przyszłość motoryzacji, to nie mam nic przeciwko. BMW i8 ma fenomenalny styl, jest proekologiczne i szybkie. Tyle że na razie – mimo niezłych osiągów – to bardziej zabawka i nośnik techniki niż rywal dla Porsche 911 (podobna liga cenowa i mocowa). Mam też nadzieję, że w przyszłości nie zabraknie miejsca dla rasowych, wolnossących benzyniaków.