Nie będziemy ukrywać, że bardzo lubimy Forda S-Max. I to zarówno poprzedniej, jak i obecnej generacji. Pierwszy S-Max – można to śmiało powiedzieć – zmienił reguły gry w umierającym powolną śmiercią segmencie minivanów. Dodał do niego trochę szaleństwa i zabawy, a okazał się przy tym strzałem w dziesiątkę. Ford pokazał też, że nawet rodzinne samochody mogą nie być nudne i wcale nie muszą prowadzić się jak balia na kołach.
My opisujemy jeszcze bardziej szczególny wariant S-Maxa, a mianowicie napędzany 180-konnym dieslem współpracującym z automatyczną skrzynią. Do naszej litanii zalet minivana Forda dodajemy zatem oszczędne gospodarowanie paliwem oraz komfort wynikający z tego, że biegi zmienia za nas ktoś inny. Konkretnie – komputer sterujący skrzynią. Fakt, to może oznaczać mniej sportowych doznać, ale przecież w odwodzie mamy łopatki przy kierownicy. Jak w Ferrari albo przynajmniej w BMW M5. Nie ma więc wstydu.
Tym bardziej, że S-Max rzeczywiście jeździ jak sportowe auto. Przed zakrętem utrzymujemy właściwą prędkość, odpowiednio skręcamy kierownicę i... nic się nie dzieje. Ten przednionapędowy wóz z wnętrzem dla siedmiu osób i sporym bagażnikiem zachowuje się jak zwinny hatchback. Gdy dodamy zbyt dużo gazu, oczywiście nasze zapędy powstrzyma elektronika, ale niezbyt brutalnie, pozwalając na pewną swobodę. Co ciekawe, inżynierom Forda taką zwinność i przewidywalność udało się osiągnąć bez uszczerbku dla komfortu, tak ważnego w rodzinnym wozie. Zawieszenie S-Maxa, z kolumnami MacPherson z przodu i układem wielowahaczowym przy tylnej osi, jakimś cudem bezwzględnie rozprawia się z nierównościami, starając się nie przepuszczać do wnętrza informacji o niedoskonałościach drogi. Niektórzy twierdzą, że takie sztuczki potrafią tylko w Fordzie. I wiecie co? Mogą mieć rację.
Za to Ford nigdy nie radził sobie z dieslami. Pamiętacie jeszcze fatalny silnik TDCi z poprzedniego Mondeo? W dolnym zakresie obrotów miał tak mało momentu obrotowego, że ruszaniem autem napędzanym tą jednostką było mordęgą. Gaśnięcie silnika było normą. W testowanym S-Maksie aż tak źle nie jest. Także dlatego, że na pokładzie mamy automat, który całą robotę z ruszaniem odwala za kierowcę. Widać jednak, że poniżej 2000 obr./min silnik się męczy i najchętniej pogrążyłby się w zimowym śnie. Odżywa dopiero powyżej wspomnianej granicy. Naprawdę, nie da się tego zrobić lepiej? W Volkswagenie na przykład wiedzą. Może trzeba spytać? Z kolei w Lexusie projektanci Forda mogliby dopytać o to, jak skuteczniejsze wyciszyć wnętrze. Niestety, diesel wchodzący na wysokie obroty robi trochę hałasu. Plus jest taki, że i tak jest o wiele lepiej niż w pierwszym S-Maksie.
Poprawiła się też jakość wykończenia kabiny. Plastiki są lepsze, a system multimedialny – bez porównania bardziej funkcjonalny i dysponujący większymi możliwościami. Entuzjaści gadżetów wybierając opcję z rozbudowanymi, pokładowymi multimediami na pewno będą zadowoleni. To jednak nie jest najważniejsza cecha minivana. Są nią bowiem siedzenia. A tek w S-Maksie są duże i wygodne. Nawet w trzecim rzędzie od biedy da się podróżować mając około 180 cm. Jest nie mniej wygodnie niż w samolocie taniej linii lotniczej. Bez tych foteli mamy zaś 700-litrowy bagażnik. Ogromny!
Teraz tylko pozostaje zadać pytanie, czy S-Max jest lepszy niż Galaxy lub Sharan, czyli klasyczni przedstawiciele świata minivanów. To zależy. Jeśli chodzi o funkcjonalność i przestrzeń, to cóż – lepiej wybrać Sharana. Ale jeśli emocje są jednym z czynników branych pod uwagę podczas podejmowania decyzji, to wybór jest chyba jasny dla każdego.
Dane techniczne (z automatem Powershift)
Silnik: 1997 cm3, R4 turbodiesel, 180 KM przy 3500 obr./min, 450 Nm przy 2000 obr./min, skrzynia automatyczna, dwusprzęgłowa, 6-biegowa, napęd na przód, vmax – 208 km/h, 0-100 km/h – 9,5 s, spalanie: 5,4 l/100 km, cena: 134 500 zł