Każdy segment rynku motoryzacyjnego ma w swojej historii momenty, w których nie ulega wątpliwości to, że właśnie nastąpiło nowe rozdanie kart. Jedną z takich znamiennych chwil był debiut Fiata Pandy. Dziś od tej premiery mija kilka lat, a do ofensywy przechodzi Kia i jej najnowsze Picanto. Czy Koreańczykom udało się stworzyć „lepszą Pandę”?
Picanto potrafi uwieść wyglądem. Magnetyzm jego linii okazuje się do tego stopnia zaskakujący, że ekswłaściciele niektórych pojazdów segmentu A mogą się wzruszyć ze szczęścia, widząc w swoim garażu tak urodziwy pojazd. I od razu rozwiejemy wątpliwości, które mogą się tutaj pojawić: skoro „koreanka” jest taka intrygująca, to czy oznacza to jakieś wyrzeczenia?
Tymczasem tym, którzy mieli nadzieję, że Kia potknie się w teście funkcjonalności, możemy pokazać wielką figę! Jak na taką pchełkę, kabina jest ogromna. Zajmując miejsce w kokpicie, w czym pomagają duże drzwi, trudno uwierzyć, że ten samochodzik ma nieco ponad trzy i pół metra długości. O ile szerokość kabiny jest typowa dla aut segmentu A, o tyle już ilość miejsca na nogi kierującego zahacza o parametry spotykane w samochodach klasy B.
Do szczęścia brakuje tylko poziomej regulacji kolumny kierowniczej. To jednak rzadkość w pojazdach tej wielkości i takie niedociągnięcie możemy wybaczyć. Ale miejsce to nie wszystko, liczy się jeszcze czysto subiektywne poczucie swobody ruchów i przestrzeni. W niektórych autach zdarza się, że mimo imponujących wymiarów kabiny pasażerowie czują się w niej osaczeni, zamknięci w małej stalowej puszce.
Na przednich siedzeniach Picanto wrażenia są całkiem odmienne – daleko odsunięta od foteli szyba i duże boczne okna gwarantują podróż bez ryzyka klaustrofobii. Pasażerowie tylnej kanapy mogą się cieszyć imponującą ilością miejsca na nogi. Oczywiście, mówimy o aucie segmentu A, czyli za długonogim kierowcą raczej nie ma co liczyć na komfort, jednak jest naprawdę nieźle. Trudno mieć też zastrzeżenia do foteli, które skrojono wyraźnie „po europejsku”, dzięki czemu zarówno siedziska, jak i oparcia są wyjątkowo długie.
Jak na razie Picanto otrzymuje same pochwały. A co z jakością wykończenia? Tutaj Kia stąpa po ziemi równie twardo, jak twarde są plastiki we wnętrzu Picanto, co jest najzupełniej normalne, skoro autko ma być tanie. To jednak nie znaczy, że robi wrażenie tandetnego. Przeciwnie. Z zewnątrz wydaje się dopracowane w szczegółach, a detale zostały starannie zaprojektowane.
Wystarczy przyjrzeć się reflektorom, które w testowanym egzemplarzu wyposażono w diody LED do jazdy dziennej. W środku natomiast zadbano o to, by elementy, za które kierujący często chwyta, były w miarę przyjemne w dotyku i sprawiały wrażenie solidnych. Kierownica, dźwignia biegów, przełączniki i pokrętła dobrze leżą w dłoni i zostały odpowiednio przemyślane.
Konkretniej? Proszę bardzo: weźmy na przykład przyciski sterujące fabrycznym radiem na kierownicy. Do regulacji głośności służą przełączniki, które niektórzy producenci zastępują potencjometrami. To powoduje, że podczas wykonywania pełnych obrotów kierownicą łatwo zmienić głośność radia tak znacznie, że trzeba się zatrzymać, by ją zmniejszyć. Kia unika ryzyka, stosując przyciski do regulacji głośności, którymi nie da się ustawić wzmacniacza radia „na maks” jednym ruchem. Bardzo rozsądnie.
Kolejny przykład znajomości zasad ergonomii to zegary, w centrum których znalazł się prędkościomierz, a nie np. wyświetlacz komputera pokładowego czy też wskaźniki poziomu paliwa i temperatury cieczy chłodzącej silnik. Dzięki temu kierujący nie musi robić zeza, aby odczytać szybkość. Niewielu kierowców zdaje sobie sprawę z tego, że tak naprawdę widzi prędkościomierz lewym, a obrotomierz prawym okiem. Tak bywa w wielu autach z szeroko rozstawionymi zegarami. Ale nie w Kii!
Czy tu jednak nie zaczyna pachnieć wazeliniarstwem? Jeśli tak, to mamy w zanadrzu łyżkę (no, może łyżeczkę) dziegciu w postaci pokręteł klimatyzacji i wentylacji. Przede wszystkim to nie jest automatyczna „klima”, więc niepotrzebnie są one tak idealnie okrągłe, przez co nie można wyczuć ich ustawienia, nie odrywając wzroku od drogi. Do tego o położeniu pokręteł, które dla urozmaicenia są umieszczone jedno na drugim na wspólnej osi, informują tylko niewielkie kolorowe kreski na ich krawędziach.
Niby drobiazgi, ale to one składają się na wrażenie, jakie wywiera samochód podczas eksploatacji. O praktyczności jednych rozwiązań można się przekonać od razu, a w przypadku innych trzeba poczekać na odpowiednią okazję. I tak już podczas pierwszej zmiany pasa, a szczególnie w trakcie parkowania, można zauważyć, że lusterka są odpowiedniej wielkości, za to dopiero w czasie jazdy po zmroku okaże się, że mimo nienagannej czytelności podświetlonych na biało zegarów oczy kierującego muszą przyzwyczaić się do jarzącej czerwieni wyświetlacza radia. Czemu ma służyć taki kontrast? Tego nie udało się ustalić.
Za to dokładnie wiemy, dlaczego w nowym aucie brakuje... jednego cylindra. Otóż inżynierowie projektujący silniki już dawno doszli do wniosku, że motor, którego cylindry mają zbyt małą pojemność, pracuje niezbyt sprawnie. Innymi słowy: im cylindry większe, tym napęd rozsądniej obchodzi się z paliwem, a przy okazji wykazuje się odpowiednim wigorem na niskich obrotach. O ile trudno Kię nazwać autem paliwożernym, o tyle z elastycznością już nie jest tak optymistycznie, jak sugerowałaby to teoria.
Picanto jest lekkie, jego litrowy silnik ma sporą moc i moment obrotowy, a mimo to motor potrzebuje wysokich obrotów, aby rozwinąć skrzydła. Nie brzmi wtedy reprezentacyjnie, ale to wspólna cecha jednostek trzycylindrowych różnych marek. Nieco krótsze przełożenia pięciobiegowej skrzyni najprawdopodobniej rozwiązałyby ten problem, jednak staje się on uciążliwy po załadowaniu samochodu – Picanto obciążone jedynie kierowcą raczej nie będzie zawalidrogą.
Dopiero na trasie trzeba mieć na uwadze to, że w miarę wzrostu prędkości auto zaczyna szybko tracić wigor. Przy prędkości maksymalnej wynoszącej nieco ponad 150 km/h wszelkie manewry wyprzedzania na autostradzie lepiej wykonywać na zjazdach.
Poprzedniczka testowanej Kii zrobiła furorę między innymi dzięki zwinności i świetnemu prowadzeniu. Ceną za takie własności jezdne było jednak twarde resorowanie. Czy nowe Picanto odziedziczyło geny starego modelu? Niekoniecznie.
Samochód nie jest już tak bezlitośnie twardy, ale nadal pozostaje sprężysty. Przejeżdżaniu przez nierówności towarzyszą odgłosy na tyle ciche, że nie powinny być uciążliwe dla pasażerów. Za to układ kierowniczy stał się bardziej bezpośredni, co jest szczególnie odczuwalne w centralnym położeniu. To pozwala poczuć sportową nutę na serpentynach, jednak wymaga większego skupienia podczas szybkiej jazdy na wprost. Manewrowanie w mieście jest bezproblemowe.
PODSUMOWANIE - Najlepszą wiadomość zostawiliśmy na zakończenie: najtańsze, 3-drzwiowe Picanto kosztuje 29 990 zł! I nie mówimy tu o ubogo wyposażonym aucie. Nasz testowany egzemplarz był co prawda znacznie droższy, ale też zaprezentował się z jak najlepszej strony. Połączenie odwagi stylistów z zachowaniem funkcjonalności to dobry kierunek, zatemKia jest na właściwej drodze.