Suzuki kojarzymy głównie z fantastycznymi motocyklami, autami miejskimi i lekkimi terenówkami. Limuzyna klasy średniej to dla tego japońskiego producenta raczej nietypowy model. Pewnie dzięki temu styliści – nieobciążeni spadkiem po poprzednikach – mogli zaprojektować oryginalne, choć bardzo „azjatyckie” nadwozie wyróżniające się w ulicznym tłumie.
Solidnie wykończone wnętrze wygląda nieco pospoliciej, ale estetycznie. Miejsca jest w nim pod dostatkiem – zarówno na dobrze wyprofilowanych fotelach, jak i na kanapie.
Na pochwałę zasługuje bogate wyposażenie standardowe, tłumaczące wysoką cenę Suzuki. Auto jest „wszystko mające”. Tym także różni się od europejskiej konkurencji, która w cennikach ma zawsze długą listę opcji.
W Kizashi dokupimy tylko metaliczny lakier, cała reszta – łącznie ze skórzaną tapicerką, elektrycznie sterowanymi, ogrzewanymi fotelami, 2-strefową „klimą”, 8-głośnikowym audio z subwooferem i Bluetoothem, alufelgami, czujnikami parkowania, szyberdachem, ksenonami i obowiązkowym zestawem elementów zwiększających bezpieczeństwo (7 airbagów, ESP) – to standard.
Największą słabość Kizashi stanowi brak alternatywy dla silnika: w ofercie jest tylko 2,4-litrowa jednostka benzynowa, zapewniająca co prawda świetne osiągi, ale niezbyt oszczędna. Podawane przez komputer pokładowy średnie zyżycie paliwa wynosiło ponad 10 l/100 km, i to przy niezbyt dynamicznej jeździe.