Jeszcze do niedawna Toyota nie była najlepszym wyborem, jeśli ktoś szukał emocji za kierownicą. Owszem, grupa zapaleńców podtrzymuje kult Corolli Levin AE86 (zwanej Hachi-Roku) czy Celiki, którą w Polsce rozsławił na początku lat 90. XX w. Krzysztof Hołowczyc, zdobywając tym autem mistrzostwo Europy. Młodsi czytelnicy zapewne dobrze kojarzą z filmów akcji podrasowane Supry.
O maksymalnych mocach, jakie wyciskają japońscy magicy z ich „V6-ek”, krążą legendy. Cierpliwość wszystkich pasjonatów emocjonujących Toyot została wystawiona na ciężką próbę, kiedy firma najpierw przestała produkować sportowe auta, a potem wycofała się z motosportu – winny był kryzys.
Toyota nie byłaby sobą, gdyby powrotu do sportów samochodowych nie wykorzystała jako poligonu doświadczalnego dla układów hybrydowych. Dwa bolidy, które w sobotę 16 czerwca o godz. 15 miały wystartować w klasie LMP1, zostały wyposażone w prototypowy napęd hybrydowy z 3,4-litrową „V8-ką” i dwoma silnikami elektrycznymi. Kosmos? Tak, i kosmicznie ta technika też brzmi.
Koniecznie chcieliśmy na żywo zobaczyć zmagania bolidów stworzonych w Kolonii, w Toyota Motorsport GmbH (tam też konstruowano wyścigówki F1). Jakim innym autem mogliśmy wyruszyć w podróż, jak nie spadkobiercą Celiki i AE86? Nasze testowe GT86 miało bardziej oldschoolowy układ napędowy, od wspomnianych wyścigowych cudów techniki: 4-cylindrowy bokser osiąga maksymalną moc 200 KM przy 7 tys. obrotów i przekazuje ją za pomocą 6-stopniowego „manuala” na oś tylną.
Choć po wyjeździe z Warszawy kusiło nas, by docisnąć pedał gazu do oporu, górna skala obrotomierza pozostawała na razie obszarem tabu – silnik musiał się dotrzeć. Mimo to przejazd otwartym kilka dni wcześniej odcinkiem autostrady A2 był w GT86 emocjonującym przeżyciem. Szybko dostaliśmy się do zachodniej granicy i równie sprawnie aż do Brukseli, gdzie zaplanowaliśmy nocleg.
Po drodze poznaliśmy zupełnie inne oblicze Toyoty niż to, które śniło nam się po nocach: zawieszenie dość komfortowo resorowało, fotele wygodnie podtrzymywały ciało, a tempomat ułatwiał pożeranie autostradowych kilometrów. Prawie jak w Avensisie? Niezupełnie...
Następny dzień rozpoczęliśmy od tankowania – samochód zrobił na stacji furorę. Wymierzano w nas telefony komórkowe, pokazywano palcami i unoszono kciuki do góry. Belgowie lubią takie auta i chętnie poddają je tuningowi – na pewno nie zadowolą się seryjną mocą silnika. Czy 200 KM Toyoty to za mało? Na rynku są tańsze i mocniejsze auta, ale żadne z nich nie zostało zaprojektowane od podstaw jako samochód sportowy – lekki i dobrze wyważony. Poza tym – pamiętając liczne edycje specjalne Celic – Toyota na pewno nie poprzestanie na jednej odmianie silnika.
Po kolejnych 550 km docieramy na ogromny teren toru de la Sarthe w Le Mans. Część jego pętli przebiega po drogach publicznych, które na czas wyścigu zostają zamknięte. Choć Francuzi organizują tę imprezę po raz 80., nadal pewne sytuacje ich zaskakują – kilkadziesiąt minut (i kilka mylących wskazówek stewardów) później znajdujemy wolny skrawek łąki, na którym możemy rozbić namiot.
Wokół nas – silna ekipa z Anglii, która przyjechała autobusem kempingowym, a także: Jaguarem E-Type’em, nie mniej wiekowym Mini Cooperem i nawet Caterhamem bez dachu! Duńczycy reprezentują obóz głównego konkurenta Toyoty – Audi. Bolidem z tej stajni startuje uwielbiany w swojej ojczyźnie Tom Kristensen, który zwyciężył w Le Mans już 8 razy!
Jesteśmy wśród osób (głównie mężczyzn) z dużą zawartością benzyny we krwi i – w danym momencie – na pewno też alkoholu. Jest wieczór, do wyścigu zostało jeszcze kilkanaście godzin. Czas na biwakową kolację i odpoczynek. Poranek budzi nas powoli ustającą ulewą – przespaliśmy pokazowy wyścig historycznych bolidów! Trudno – lekcję z historii odrobimy później w muzeum. Z programu radiowego nadawanego dla kibiców wyścigu dowiadujemy się, że jedno bezcenne zabytkowe auto się rozbiło. Oglądając później wyścig, zdaliśmy sobie sprawę, że część przybyłych czeka właśnie na kraksy.
Start 24-godzinnych zmagań przebiega dla Toyoty pomyślnie – przez długi czas jej bolidy zajmują 2. i 3. miejsce, rywalizując jak równy z równym z bardziej doświadczoną ekipą Audi. Oddalamy się od toru i na chwilę stajemy się kibicami piłkarskimi. Później dowiedzieliśmy się, że wraz z pierwszym gwizdkiem na stadionie bolid Toyoty z numerem 7 objął prowadzenie, by dosłownie chwilę później bliźniacza „ósemka” zakończyła wyścig groźnym wypadkiem. Pilotujący ją Anthony Davidson trafił do szpitala z urazem kręgosłupa.
Sytuacja teamu, któremu kibicowaliśmy, odwróciła się o 180 stopni – tak często bywa w Le Mans. Zapadła noc, a jedyne pozostałe na torze TS 030 z numerem 7 nadrabiało straty po długim pobycie w boksie.
Po pobudce smutna wiadomość – niestety, krótko po tym, jak poszliśmy spać, Toyota wycofała się z wyścigu. Za rok kolejna szansa! Złe humory? Nie! W końcu czeka nas jeszcze droga powrotna za kierownicą GT86 – z dotartym już silnikiem...
Galeria zdjęć
Przeciskając się przez wioski...
Rewia mody.
Historia startów Toyoty w Le Mans jest niestety pełna przykrych niespodzianek. W modelu 94CV z 1994 r. krótko przed końcem wyścigu zepsuła się skrzynia – zwycięstwo przeszło koło nosa. Ostatni raz widziano tu Toyotę w 1999 r.
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie przed bramą toru...
Zapada noc, obraz przed oczami zaczyna się rozmywać. Zmęczenie dopada tez kierowców, a przed nimi jeszcze więcej niż połowa wyścigu.
Trochę kropi – nici z grilla. Redaktor Buliński przypomina sobie wyjazdy na saksy.
Chcieliśmy ominąć Paryż szerokim łukiem...
Poranek przyniósł niespodziankę – Toyota wycofała się z wyścigu, Prowadzi Audi.
...czy też zabytkowym Mini Cooperem.
Gdzie rozstawić namiot? Wesoły Francuz w masce Iron Mana prosi by zostać jego sąsiadem – tak bardzo podoba mu się GT86.
...albo własnoręcznie zmontowanym wehikułem biesiadnym...
Fotograf nakazuje szybką sesję z zachodzącym słońcem w tle.
Każdy przyjeżdża na tor tym, co ma najlepszego w garażu.
...lub z kolegą, na kanapie...
Po 1000 km zastanawiamy się jak widzą nas inni, gdy ich wyprzedzamy.
Następny dzień zaczynamy od pożywnego śniadania. Lokalny specjał: stara bagietka z mielonym i frytkami. Do tego wybór sosów. Nie marudzimy, idziemy oglądać końcówkę wyścigu.
W muzeum można podziwiać także wiele innych ikon 24-godzinnego wyścigu. Jest m.in. legendarny Jaguar XJR-9 w barwach Silk Cut przygotowany przez zespół Tom Walkinshaw Racing.
Wraz z zakończeniem wyścigu bramy są otwierane i można wejść na tor. Ulubione trofeum kibiców – tabliczki z nazwami zespołów wiszące nad boksami. Można też podejść pod podium, pomachać zwycięzcom i przy odrobinie szczęścia – zostać oblanym szampanem.
...i ruszamy w kierunku Normandii...
Ktoś w Toyocie musiał kiedyś kupić duży zapas cyfrowych zegarków. Akurat w aucie, które ma ucieleśniać ducha lat 80. jest on na miejscu.
... i nas pokarało. Chwila nieuwagi w tunelu na peripherique'u i godzina w plecy. Stoimy w korku.
...by godnie sportretować Toyotę.
Zmiana perspektywy – zakręt Arnage.
Na kempingu, Porsche nie jest w niczym gorsze.
Każdy skrawek kempingów rozlokowanych wzdłuzi wokół toru zajmują namioty i wszędzie stoją wyjątkowe auta kibiców – czy ktoś kiedyś widział Opla Speedstera z irokezem w barwach niemieckiej flagi...?
...i są (przemiłe) efekty.
Szybki wyjazd ze Stolicy i dobra wiadomość – Warszawa jest już połączona do europejskiej sieci autostrad. Niewiele ponad 4 godziny i jesteśmy na granicy!
Koniec wyścigu, potrójny triumf jedynego hybrydowego konkurenta Toyoty. Za rok kolejna szansa japońsko-niemieckiego zespołu!
Organizatorom zdarzyła się niejedna wpadka...
Dalej na wschód jest elegancki kurort Deauville – tu robimy test zdolności przyciągania płci pięknej.
Jedyne GT86, które spotkaliśmy podczas naszej podróży – stało przez pawilonem Toyoty.
Hybrydowy bolid Toyota TS 030. Jeden z cichszych na torze (zaraz po Audi ultra)
...docieramy do „Omaha Beach” – odcinka wybrzeża na którym straty alianckich sił podczas lądowania w 1944 r. były największe.
200-konna supernowość Toyoty, 4200-kilometrowa trasa i weekend w Le Mans – oto fotorelacja z wyprawy.
Le Mans to popularna impreza. W tym roku 24-godzinny wyścig Le Mans odwiedziło ponad ćwierć miliona kibiców. Nierzadko przyjeżdżają tu dziadek, ojciec i syn.
...albo Populara? Właściciel przyjechał nim z Wielkiej Brytanii. Auto jest nierestaurowane.
Docieramy silnik.
Kuchnia serwuje fasolę w mięsnym sosie.
Z kempingu do bram toru można dotrzeć piechotą...
Walczące w klasie LM GTE Pro Ferrari – należały do najgłośniejszych.
Czy ktoś odważyłby się tutaj postawić Avensisa w dieslu?
...by ruszyć z dotartym silnikiem w kierunku Polski.
Pora ochłonąć. Przytorowe muzeum (wstęp 8,5 euro) prezentuje nie tylko historię wyścigu (m.in. kilka pojazdów które startowały w pierwszych edycjach wyścigu w latach 20. XX. wieku).
... szybkie starcie z Corvettą o prawie takim samym lakierze...
Tuż przed startem: demonstracja siły francuskiej armii. Białych flag nie zauważyliśmy.
Nareszcie na torze. Punktualnie na start wychodzi słońce. Redaktor Buliński w koszulce piłkarskiej reprezentacji Polski – w końcu dziś wieczorem opuszczamy na chwilę wyścig by jeszcze kibicować „naszym”!
Ktoś się bawi Brerą w p'licję.
Francuski piknik z Oranginą i Toyota w tle.
Przyjechać do Le Mans Lotusami z Wielkiej Brytanii? Czemu nie!
Wytwór szatana startuje z numerem 0 – i zaprzecza prawom fizyki. Czarną magią zajmiemy się innym razem.
Niestety na nas już czas...
Weekendowy ekwipunek kempingowy dla dwóch osób? GT86 połyka go bez problemu po złożeniu oparcia kanapy (płaska podłoga!).
Alfisti też mile widziani.